Dziś zapraszam Was do kina na dobry, polski film. Często one nie wpadają w repertuar, ale się zdarzają. "Fucking Bornholm" to opowieść o pogubionych czterdziestolatkach, którzy podążają utartymi ścieżkami pozwalając sobie na chwilę refleksji nad życiem, co zaprowadza ich na różne granice.
Kto pamięta "Rzeź", z 2011 roku, gdzie dwie nowojorskie pary w teatralnym klimacie skaczą sobie do gardeł, bo ich synowie się pobili? To moim zdaniem jeden z lepszych filmów mechanizmu rodzicielstwa. Za małe lwiątka, jesteśmy w stanie wypruć żyły, nawet jak one już się ganiają po sawannie z hienami grając w chowanego.
Przeczytaj również: Grzegorz Damięcki żoliborzanin od pokoleń, aktor i… wokalista
Majówka na Bornholmie to dla naszych bohaterów tradycja. Bohaterowie wyjeżdżają na małą duńską wyspę od lat, wspaniale spędzając czas, jednak z roku na rok jest jakoś inaczej. Choć oczekiwania jedynie rosną.
W skład pierwszej rodziny wchodzą mecenas Hubert (wspaniały Maciej Sztuhr), zajmująca się domem Maja (piękna Agnieszka Grochowska) oraz ich synowie: Eryk i Wiktor. Kolejna familia to Dawid (Grzegorz Damięcki), który trzyma się z Małeckimi od czasu studiów. Z nim podróżuje młodsza partnerka, studentka psychologii Nina, oraz Kaj, syn z pierwszego małżeństwa. Pary poznajemy na tradycyjnym promie, bo na wyspę inaczej dostać się trudno. Atmosfera gęstnieje, ciśnienie rośnie, ale nic nie zapowiada katastrofy. A jednak pierwszej nocy między synami bohaterów zdarzy się coś niewłaściwego. Coś, co wywoła wysokie fale emocji na Bałtyku.
Film stoi dialogiem, wszyscy gadają, z większym i mniejszym sensem. Wchodzą tematy kryzysu wieku średniego, klasyczny kryzys w małżeństwie, wypalenie zawodowe - coś co dotyka każdą osobę w wieku 30-40 lat.
Reżyserką jest Anna Kazejak, znana wcześniej z Szadzi, czy Skrzydlatych Świń. Fucking Bornholm to dobre i zabawne kino na wakacje.
Przeczytaj również: Maciej Stuhr: “Od kiedy zamieszkałem na Żoliborzu, po raz pierwszy poznałem smak życia trochę bardziej wspólnego”
Napisz komentarz
Komentarze