Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 19 kwietnia 2024 22:06

Maciej Stuhr: "Od kiedy zamieszkałem na Żoliborzu, po raz pierwszy poznałem smak życia trochę bardziej wspólnego"

Rozmowa z Maciejem Stuhrem, aktorem i mieszkańcem Żoliborza. Jakie miejsca na Żoliborzu ceni sobie Maciej Stuhr, jaka rola była dla niego najłatwiejsza do zagrania, a jaka najtrudniejsza?

Mateusz Durlik: Maćku, jak długo mieszkasz na Żoliborzu?

Maciej Stuhr: Na Żoliborzu mieszkam od blisko pięciu lat.

Jak ci się mieszka w naszej dzielnicy?

Jest coś w tym, że większość mieszkańców Żoliborza, również Saskiej Kępy, to niezwykli lokalni patrioci. Kiedy jeszcze nie znałem tych dzielnic, trochę mnie to dziwiło. Teraz w ogóle mnie to nie zdumiewa. Ciężko mi sobie wyobrazić dzisiaj inną – lepszą dzielnicę do zamieszkania niż Żoliborz. Nie są to tylko moje słowa. Mój kolega – aktor Grzesiu Małecki – spróbował się na chwilę wynieść na Ochotę. Po paru miesiącach, jak niepyszny, otworzył gazetę w poszukiwaniu żoliborskich mieszkań i natychmiast tutaj wrócił. Rzeczywiście jest to więc zupełnie inny kawałek Warszawy. Odkąd mieszkam w stolicy, a mieszkam tu ponad 15 lat, w ogóle nie  znałem swoich sąsiadów. Od kiedy zamieszkałem właśnie na Żoliborzu, po raz pierwszy poznałem smak życia trochę bardziej wspólnego, niż tylko obok siebie. Przysłowiowe pożyczanie mąki czy soli istnieje tu faktycznie i jest to rzecz, której nie spotkałem dotychczas w Warszawie.

Czy masz jakieś ulubione „swoje miejsca na Żoliborzu”?

Jeśli chodzi o przesiadywanie, to najlepszą twierdzą jest jednak mój dom. Bardzo lubię też biegać i jeździć na rowerze. Jest tu sporo fajnych ścieżek i tras.

A ulubione miejsca na towarzyskie spotkania z przyjaciółmi?

Niegdyś restauracja, a dziś cudowny sklepik „Dom”. Spotykam się tam chociażby z Magdą Popławską, przyjaciółką ze sceny. Nasze dzieci w zasadzie wspólnie się wychowują. Wraz z właścicielami – Beatą i Darkiem Boratynami, którzy bardzo fajnie to miejsce prowadzą, tworzymy jakąś taką małą komunę. Moja żona, która jest dietetyczką, także trochę im w tym pomaga.

Redaktorka prowadząca naszą sekcję kulinarną poprosiła mnie, abym zapytał cię, jakie jest twoje ulubione miejsce gastronomiczne na Żoliborzu?

Są to dwie, więcej niż przyzwoite, włoskie restauracje na placu Inwalidów, w moim bezpośrednim sąsiedztwie – „Trattoria Rucola” i „Da Aldo”. Na ulicy Czarnieckiego jest jeszcze, znany mi wcześniej z Mokotowa, „Dziki ryż”,  który bardzo lubię. Jednym z moich ulubionych miejsc jest też na pewno kawiarnia „Secret Life Cafe” przy Teatrze Komedia.

Miałeś kiedyś coś wspólnego z Teatrem Komedia? Grywałeś tam?

To jest jeden z niewielu teatrów, z którym nigdy nie miałem absolutnie nic wspólnego. Byłem tam chyba tylko raz w życiu, aby pożyczyć jakiś kostium.

Wspominałeś o trasach biegowych. Bieganie to twoje hobby, prawda?

Sport zdecydowanie tak, ale nie wyłącznie bieganie. Jestem triathlonistą i spokojnie mogę uznać to za hobby. Rzeczywiście to kocham, mam do tego mnóstwo takich prawdziwych emocji. Jest mi to potrzebne do życia. Udaje mi się układać kalendarz w taki sposób, że prawie codziennie czy co drugi dzień znajduję czas dla siebie, na odrobinę treningu. To jest chyba właśnie taki warunek hobby, żeby móc temu poświęcać trochę więcej czasu. Kwarantanna pozwoliła mi natomiast wrócić do jednej z moich najstarszych pasji, czyli puzzli. Układam właśnie wieżę Babel składającą się z 5000 elementów.

Umiałbyś nie biegać? Potrafiłbyś zrobić sobie przerwę czy też jest to takie hobby, które można porównać do nałogu?

Człowiek jest w stanie znieść nawet najgorsze rzeczy a myśl o przerwie w bieganiu, nie jest jakąś najstraszniejszą, która przychodzi mi do głowy. Zakładam więc, że mógłbym nie biegać.  Przeraża mnie jednak myśl o starości. O tym, że być może nie będę mógł uprawiać sportu. Inne jej aspekty postaram się znieść z godnością. Muszę przyznać, że triathlon jest fantastycznym sportem. Na zawodach wyprzedzali mnie naprawdę o wiele starsi ludzie, także daj Boże zdrowie.

Wyznaczyłeś sobie jakieś cele na 2020 rok?

Od paru lat nie biorę udziału w zawodach, ponieważ wychodzę z założenia, że codzienny trening jest dla mnie właśnie tym, czego potrzebuję. Nie muszę mieć już żadnego motywatora, żeby codziennie się katować. Być może jeszcze kiedyś wystartuję, nie zarzekam się.

Masz jakąś konkretną trasę, którą chciałbyś pokonać?

Mam takie marzenie, żeby przebiec pętlę Warszawy wzdłuż Wisły – w tę i z powrotem, zaczynając i kończąc na Żoliborzu. To jest około 36 km. Systematycznie, co parę tygodni, zwiększam sobie dystans i obecny mój rekord to 24 km. Startuję z Żoliborza, biegnę przez most Północny i wracam mostem Łazienkowskim. Został jeszcze Siekierkowski, żeby tę pętlę zamknąć. Ostatnio pobiłem nawet swój tygodniowy rekord w bieganiu – wyszło 85 km, co oznacza około 12-13 km dziennie.

To było możliwe chyba tylko podczas kwarantanny…

Tak, kwarantanna to jedyna możliwość (śmiech).

Zdarzyło ci się kiedyś spotkać osobę, na przykład podczas biegania, która niezbyt dobrze ci życzy? Mówiąc wprost – miałeś kiedykolwiek kontakt z hejterem?

W życiu spotyka mnie bardzo dużo hejtu. Miałem kiedyś taką sytuację przy rondzie Radosława. Zauważył mnie kierowca przejeżdżający akurat samochodem. Zatrzymał się, wyciągnął z tylnego siedzenia kij bejsbolowy i zaczął zmierzać w moim kierunku. Nie dałem mu jednak szansy zaprezentować swoich prawdziwych intencji.

Czy film „Hejter”, w którym zagrałeś główną rolę, miał na celu zobrazowanie społeczeństwu to, co dzieje się w sieci?

Tak. Myślę także, że ten film był bardzo potrzebny zarówno w Polsce jak i za granicą. Spotkał się z bardzo pozytywnym odzewem. Spora część ludzi zobaczyła jak to może naprawdę wyglądać, z jakimi emocjami muszą borykać się ludzie prześladowani właśnie w Internecie.

Pozwoliłem sobie wejść na twój prywatny profil na Facebooku i zauważyłem, że angażujesz się w bardzo dużo różnego rodzaju akcji pomocowych – zarówno dla osób jak i instytucji. Może to zabrzmi trochę jak komunał, ale czy nie uważasz, że takimi sprawami powinny się zajmować jednak jednostki państwowe?

Z jednej strony masz absolutną rację, że za te rzeczy powinno odpowiadać państwo. Chciałoby się żyć w tak silnym i mądrze prowadzonym kraju, żeby nie trzeba było zbierać na rzeczy które są teoretycznie w zakresie tego państwa. Natomiast z drugiej strony myślę sobie, że jest to bardzo fajny przejaw obywatelskiej postawy społeczeństwa. Na przykład pada jakiś teatr, bo jakiś tam minister go nie lubi, a ludzie mówią: „dobra, my to dźwigniemy sami”. To jest rodzaj nieposłuszeństwa obywatelskiego, który jest fantastyczny. Wam się nie podoba takie państwo, a nam się nie podoba takie państwo. Ale nie wykończycie nas finansowo, bo skrzykniemy się i dozbieramy pieniądze. Jeżeli w kogoś wierzymy, coś lubimy, to jesteśmy w stanie sięgnąć nawet do własnej kieszeni żeby pokazać, jak wielka jest nasza niezgoda. To jest przykład tego konstruktywnego, niezbyt częstego buntu, który mi się podoba.

Ostatnio jest cię troszkę mniej w Internecie, rzadziej manifestujesz swoje niezadowolenie wobec władzy. Czy wynika to z obietnicy, którą złożyłeś swojej małżonce?

Staram się dawkować swoje przekazy, nawet bez obietnic złożonych żonie. Jak państwo prześledzą daty publikacji moich postów to zauważą, że ja tego nie robię jakoś bardzo regularnie. Robię to co jakiś czas, kiedy już dokładnie wiem, co chcę powiedzieć i mam na to pomysł.

Ale jak już powiesz, to milion odsłon…

No właśnie na tym to polega. Gdybym codziennie publikował to, co mówię, to by się bardzo szybko zdewaluowało.

Powiedz mi proszę, jak wyglądają wasze relacje rodzinne na linii ojciec – syn? Czy ty masz z tatą dobry kontakt? Czy często się odwiedzacie, bywacie u siebie?

Dwa tygodnie temu, po blisko trzech miesiącach niewidzenia się z powodu epidemii, odwiedziłem tatę. Wizyta w rodzinnym domu i mieście, możliwość zobaczenia tych moich staruszków po tak długim czasie, były naprawdę dość wzruszające. To była bardzo wyjątkowa podróż sentymentalna. Było niezwykle miło posiedzieć sobie 2 dni z rodzicami, pogadać, pochodzić po ogrodzie.

Wzorowałeś się w jakiś sposób na swoim tacie kreując własną ścieżkę aktorską? Może nadal jest dla ciebie inspiracją?

Każdy syn jakoś się tam trochę wzoruje, nawet jeśli temu zaprzecza. Mój tata zawsze był dla mnie punktem odniesienia. Wybierając aktorstwo wszedłem w buty taty, więc miał on przeolbrzymi wpływ na moje życie.

Twój tata to wyjątkowy aktor. Dość wysoko zawiesił poprzeczkę, której tak naprawdę nie musiałeś nigdy przeskakiwać, prawda?

W momencie kiedy zrozumiałem, że nie muszę przeskakiwać tej poprzeczki, że to w ogóle nie o to chodzi, bo to nie są żadne zawody, poczułem ulgę. Muszę przyznać, że to, iż uprawiamy dość podobne zawody i robimy podobne rzeczy, bardzo nas do siebie zbliża. Chociażby z tego powodu, że zawsze mamy sobie coś ciekawego do powiedzenia – o tym, czym teraz żyjemy, co śledzimy… Naprawdę możemy rozmawiać godzinami.

Jakie były najtrudniejsze role, które przyszło ci zagrać?

Z pewnością niezbyt łatwą rolą była ta w „Pokłosiu”. Świętej pamięci Andrzej Wajda, nasz wielki Żoliborzanin, powiedział w „Kropce nad i” u Moniki Olejnik, że nikt przy zdrowych zmysłach, poza Pasikowskim, nie obsadziłby Stuhra w roli chłopa małorolnego. I taka jest prawda – w moim zawodzie jesteśmy przypisani do ról poprzez to, jak wyglądamy. Pewne role są nam niedostępne dlatego, że po prostu do nich fizycznie nie pasujemy. Natomiast Władek miał na tę rolę taki pomysł, żeby tego człowieka z zabitej wsi przedstawić  trochę inaczej, pokazać jego wrażliwość. I wpadł na taki szalony pomysł, że to ja mógłbym go zagrać. Niestety nie ułatwił mi wcale zadania, bo przez całą tę rolę mierzyłem się wcale nie z tematyką polsko-żydowską i z tym, z powodu czego ten film stał się bardzo głośny, tylko z rzeczywistością maleńkiej wsi, z pracami rolnymi, z obsługą sprzętu, ze sposobem zachowania. To nie był mój naturalny klimat. Musiałem się naprawdę napracować i spędzało mi to sen z powiek. Obawiałem się, czy widzowie przypadkiem nie powiedzą: „no nie, ten gościu nie pasuje do tej roli. W tym kontekście był to więc chyba najtrudniejszy aktorsko film.

Według mnie bardzo pasowałeś do tej roli.

To bardzo miłe, dziękuję.

Jaka była w takim razie twoja najłatwiejsza rola?

W tym zawodzie wykonuje się również zadania, które nie wymagają niczego bardzo skomplikowanego i, wbrew pozorom,  czasami jest to trudniejsze, niż mogłoby się wydawać.  Nakręciliśmy trzy części „Planety singli”, gdzie gram lekkoducha, faceta obdarzonego złośliwym humorem i showmana, czyli umówmy się – osobę, która aż tak bardzo nie odbiega od tego, kim ja tak naprawdę jestem na co dzień.

Myślałem, że jednak bliżej ci do pana Piotra z „Szadzi”…

Gdyby mnie nie aresztowano… Mogę tylko powiedzieć, że bliżej mi do tego z „Planety singli”. Nie mogę powiedzieć, żeby to była jakaś trudna rola poza tym, że trudne były zdjęcia. Trzeba było być wytartym po stole przez pana Szyca, przejechanym albo ciągniętym koniem, co też nie należało do największych przyjemności w życiu. Psychologicznie jednak nie była to bardzo trudna rola. Podobnie było w „Listach do M.” lub w innych, trochę lżejszych filmach, gdzie moje zadanie polegało w zasadzie tylko na tym, żeby być wiarygodnym, obdarzyć bohatera jakimś urokiem osobistym, ładnie się uśmiechać i być błyskotliwym. Konstrukcja takiej roli polega na tym, żeby dobrze się skupić i wykrzesać z siebie tą energię od pierwszego do ostatniego dnia zdjęciowego.

Jakie role bardziej zapadają Ci w pamięć? Takie jak w „Planecie singli” lub „Listach do M.” czy w „Pokłosiu” albo „Szadzi”?

Rola w „Szadzi”, to była naprawdę wielka frajda. Zanim ją otrzymałem przysiągłem sobie, że nie biorę już niczego na warsztat, bo już za dużo tego wszystkiego i muszę odpocząć, spędzić trochę czasu z rodziną. Kiedy jednak zadzwonił telefon i usłyszałem, że czeka na mnie do zagrania rola seryjnego mordercy, to błysk oka nie pozostawił mojej żonie cienia wątpliwości, że jeszcze przez parę miesięcy nie będziemy się za często widywali. To była zbyt wielka gratka. Każdy aktor marzy o takiej roli, która pozwala generować emocje, sprawiać żeby widz miał ciarki wtedy, kiedy on jest na ekranie. W przypadku postaci seryjnego mordercy jest to wpisane w scenariusz, więc nie mogę powiedzieć żeby była to jakaś specjalnie trudna rola, wręcz przeciwnie. Trudność polegała na tym, żeby przekonać reżyserów, bo było ich kilku w przypadku „Szadzi”, żeby pozwolili mi grać oszczędnie, żeby nie robić za dużo wściekłych min, nie siać grozy tylko grać na zupełnym minimalu – tak sobie to wyobrażałem od samego początku i w pewnej mierze udało mi się to zrealizować.

Spłonąłeś wtedy w tej stodole? Czy będzie drugi sezon „Szadzi”?

Mój bohater z niejednej trudności wyszedł zwycięsko, ku rozpaczy postaci granej przez Olę Popławską, więc obawiam się, że istnieje ewentualność, że jeszcze zrzednie jej mina jeśli dojdzie do drugiego sezonu!

Teraz dość płynnie pozwolę sobie przejść do jednego z moich ulubionych tematów: co cię łączy z panią minister Jadwigą Emilewicz?

Przeszłość. Byliśmy 2 razy na obozach harcerskich czy na jakiś zimowiskach. Wiąże się z tym kilka bardzo miłych wspomnień, ale nie była to jakaś wielka przyjaźń. Otarliśmy się o siebie w miłych okolicznościach, bardzo mile ją wspominam i szczerze jej współczuję. Jak tak się patrzy na kogoś znajomego w polityce, to widzi się w jak trudnej sytuacji się znajduje, w jak wielkiej grze bierze udział. Dostrzega się to, że nie do końca może być sobą, że musi ze wszystkiego się tłumaczyć. Politycy mają w sumie dużo gorzej od aktorów, bo aktorzy mówią często wierutne bzdury, ale ludzie przynajmniej o tym wiedzą. W przypadku polityków jest nieco inaczej – niby wiadomo, że wygadują bzdury, ale z drugiej strony – jak można tłumaczyć, że się nie słyszało prezesa, kiedy stało się najbliżej niego? Przecież wszyscy wiedzą, że ona kłamie, ale też wszyscy wiedzą, że nie może powiedzieć prawdy, bo gdyby powiedziała prawdę, to mogłaby mieć zdanie na ten temat. Można podejrzewać jakie to zdanie, ale nie może go wypowiedzieć, bo jest koalicjantem i musi być lojalna. To bardzo trudna sytuacja. Kiedy widzę, jak ona się wije i musi kombinować, to dziękuję Bogu, że ja nie muszę takich rzeczy robić. Jak ta Jadźka potem wraca do domu? Jak ona tam w to lustro…

Myślisz, że nie znamy prawdziwej Jadwigi Emilewicz?

20 lat temu nie robiłaby takich rzeczy. Przez ostatnich pięć lat przeczytałem z nią kilka wywiadów i odniosłem wrażenie, że to ta sama, fajna harcerka, którą znałem. Ona, jako jedna z niewielu w tym towarzystwie, przeważnie mówi dość składnie, do rzeczy, fachowo, z pewną subtelnością, której strasznie brakuje w polityce, z kulturą. Gdy ktoś ją o coś zapyta, stara się odpowiedzieć.

Serdecznie dziękuję ci za rozmowę i do zobaczenia!

fot. Monika Olszewska
Zdjęcia wykonano w "Winnicach Mołdawii", której pragniemy podziękować za udostępnienie miejsca.


Co wolisz?

  • Lato czy zimę? – Lato.
  • PiS czy PO? – Make love not PiS.
  • Tusk czy Kaczyński? – Tusk.
  • Kawa czy herbata? – Kawa.
  • Woda czy sok? – Woda.
  • Rower czy bieganie? – Bieganie.
  • Horror czy komedia?
    – Komedia.
  • Prawica czy lewica? – Lewica.
  • Żoliborz czy Mokotów?
    – Żoliborz.
  • Warszawa czy Kraków?
    – Warszawa.
  • Na dwór czy na pole? – Na pole.
  • Mięso czy warzywa? – Warzywa.


wywiad_IMG_7759

wywiad_IMG_7759

maciej stuhr

maciej stuhr

Maciej Stuhr 1

Maciej Stuhr 1

Maciej Stuhr 2

Maciej Stuhr 2

młody stuhr

młody stuhr

stuhr

stuhr


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 5°CMiasto: Warszawa

Ciśnienie: 1002 hPa
Wiatr: 11 km/h