Półtora miliona aut zarejestrowanych w Warszawie! To ogromna i zdumiewająca liczba prawda? Ekolodzy na sam dźwięk tych słów mdleją, przeciętny warszawianin zastanawia się, kto tymi wszystkimi autami jeździ, rowerowi aktywiści przeżywają kryzys egzystencjalny, a to zaledwie dane sprzed dwóch lat. Od tego czasu ta liczba wzrosła o jedną trzecią. Pod koniec 2020 roku w stolicy zarejestrowane były niemal dwa miliony aut.
Jazda samochodem po Warszawie jest ekscytującym przeżyciem, zwłaszcza dla kogoś spoza stolicy. Tutejsza kultura drogowa jest w Polsce wręcz słynna. W całym województwie mazowieckim powszechnie używa się określenia „jazda po Warszawsku”, które oznacza oczywiście nic innego jak pełne brawury rajdy po ulicach. Według mnie warszawscy kierowcy zupełnie niesłusznie są w ten sposób stygmatyzowani – w końcu ruch drogowy z definicji powinien być dynamiczny. Mało jest rzeczy bardziej denerwujących niż wąsaty janusz mknący czterdzieści kilometrów na godzinę lewym pasem drogi ekspresowej w swoim samochodzie marki polonez i w kapeluszu na głowie. Jest jednak w warszawskim ruchu drogowym coś, czego nie da się w żaden sposób usprawiedliwić.
Zobacz też: Park Herberta. Skatepark, różany ogród dla seniorów i plac zabaw – nowe oblicze parku ma łączyć pokolenia
Więcej samochodów niż mieszkańców?
Natężenie ruchu i liczba samochodów poruszających się codziennie po mieście już na pierwszy rzut oka, bez zaglądania do statystyk, sprawia wrażenie, jakby w Warszawie było więcej aut niż ludzi. Brzmi trochę absurdalnie prawda? Tylko że ten absurd jest rzeczywistością. Z odpowiedzi na interpelację wystosowaną przez miejskiego radnego Marka Szolca dowiadujemy się, że w 2020 roku w stolicy zarejestrowano niemal 300 tys. samochodów. Jeżeli dodamy do tej liczby samochody już zarejestrowane okaże się, że po warszawskich drogach jeździ 1 935 059 (słownie: milion dziewięćset trzydzieści pięć tysięcy pięćdziesiąt dziewięć) samochodów. To więcej niż populacja tego pięknego i jakże zakorkowanego miasta.
Rower jak narty – od krawędzi do krawędzi
Nasuwa się oczywiście pytanie: jakie są przyczyny takiego stanu rzeczy? Z pewnością ta statystyka jest nieco zawyżona. Wiele z zarejestrowanych w Warszawie samochodów na co dzień jeździ poza stolicą, a ich właścicielami są firmy mające tu swoją siedzibę. Do zrezygnowania z tego środka transportu z pewnością nie zachęca poziom infrastruktury rowerowej. DDR-ek w Warszawie nadal jest za mało i choć ratusz z każdym kolejnym rokiem chwali się budową kolejnych kilometrów ścieżek rowerowych, to nadal są one niespójne. Mam wrażenie, że ich lokalizacja wyznaczana jest losowo i w sposób mający zniechęcić rowerzystów do jazdy zgodnie z przepisami. Warszawskie drogi dla rowerów są jak slalom gigant – niby mógłbym pojechać prosto do celu, ale ktoś zaplanował moją trasę tak, że na każdym skrzyżowaniu muszę przejechać na drugą stronę ulicy.
Rowerowy labirynt
Żeby dojechać do upragnionego celu nie wystarczy, że rowerzysta będzie pedałował przed siebie. Oczy musi mieć szeroko otwarte, oprócz baczenia, ażeby nie potrącić grupy zapatrzonych w smartfony nastolatek, które nie zauważyły, że zamiast chodnikiem idą po ścieżce rowerowej, warszawski cyklista musi wciąż wypatrywać dalszego biegu traktu, którym się porusza. Żeby nadal jechać wzdłuż tej samej drogi czasami wystarczy, że przejedzie się na drugą stronę ulicy – taki slalom, żeby nie było zbyt nudno.
Gorzej jeśli na przejściu są światła – wtedy podróż wydłuża się o 2-3 minuty na każdym kolejnym mijanym skrzyżowaniu. Największym wyzwaniem są ścieżki-widma. Droga dla rowerów kończy się na skrzyżowaniu ze światłami. DDR-ka się skończyła, jak okiem sięgnąć nie widać jej dalszego ciągu, no trudno, trzeba będzie dzielić jezdnię z samochodami. Jak włączyć się do ruchu, żeby zrobić to zgodnie z prawem? Tego nie wie chyba sam ustawodawca, ale załóżmy, że jakimś sposobem uda się to rowerzyście zrobić zgodnie z przepisami ruchu drogowego. Sygnalizator pokazuje zielone światło. Rowerzysta rusza. Samochody zaczynają go wyprzedzać, oczywiście nie zachowując wymaganego odstępu. Jakieś dwadzieścia metrów od skrzyżowania cyklista zauważa początek kolejnej ścieżki. Byłaby to ogromna ulga – jazda wśród rozpędzonych aut nie jest zbyt przyjemna. Niestety od upragnionej drogi dla rowerów rowerzystę dzielą dwa pasy ruchu, pas zieleni i kolejne dwa pasy ruchu w drugą stronę.
Mimo wszystko rower wybiera coraz więcej osób. Zarząd Dróg Miejskich chwali się: „Z zadowoleniem odnotowujemy, że ruch rowerowy wzrósł o ponad 17%”. Ja również się cieszę i liczę na więcej. Nie ma drugiego tak dogodnego, ekologicznego i sprawiającego przyjemność z jazdy środka transportu.
7 ton CO2 mniej
Codzienny dojazd i powrót z pracy rowerem zaspokaja codzienne minimalne zapotrzebowanie ludzkiego organizmu na ruch. Jazda na rowerze poprawia wydolność, ogranicza ryzyko wystąpienia chorób układu krążenia, wzmacnia mięśnie, redukuje wagę, no i jest zdecydowanie bardziej ekologiczna niż poruszanie się samochodem. Zamieniając przy codziennych dojazdach do pracy samochód na rower możecie w dużym stopniu przyczynić się do ograniczenia emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Według wyliczeń Omnicalculator.com, każdy z nas zamieniając samochód na rower przy codziennych dojazdach do pracy, zaoszczędzi w perspektywie dziesięcioletniej ponad 17 tysięcy złotych i wydłuży swoje życie o 145 dni. Zamieniając auto na rower zapobiegnie się również emisji do atmosfery ponad 7 ton dwutlenku węgla – aby osiągnąć podobny wynik należałoby zasadzić 33 drzewa. To wszystko przy założeniu, że 5 razy w tygodniu pokonywałbyś 10 km w jedną stronę, a na rower zamieniłbyś samochód z silnikiem diesla z 2010 roku.
Co zrobić, żeby ludzie zaczęli korzystać z rowerów?
Prędzej czy później i tak do tego dojdzie. Im więcej jest w mieście aut tym trudniej się nimi przemieszczać. Już i tak trudno przejezdne drogi coraz bardziej się korkują. Znalezienie miejsca parkingowego dla samochodu osobowego graniczy z cudem, a jeśli już się je znajdzie, to najczęściej trzeba zapłacić. Rowerzyści nie mają tego problemu. Liczba miejsc, w których można bezpiecznie zostawić jednoślad, zwiększa się. Na samych Bielanach – i to tylko w ramach Budżetu Obywatelskiego – w 2021 roku powstanie kilkaset nowych stojaków i wiat na rowery. Co roku Zarząd Dróg Miejskich rozwija sieć DDR-ek. W 2020 roku warszawska sieć poszerzyła się o kolejne 50 km dróg rowerowych, a w ciągu ostatnich 8 lat ich liczba zwiększyła się z 200 km do blisko 700 km. Jest w tej kwestii jeszcze wiele do zrobienia, ale widać, że idziemy w dobrym kierunku. Zmienić trzeba jednak mentalność ludzi. Trzeba stworzyć pozytywną kampanię, pokazującą, że jazda na rowerze może być cool. Należy pokazać ludziom, że rower to przyszłość, a większość miast w państwach wysokorozwiniętych transport opiera właśnie na rowerach. Potrzebne jest ciągłe wykazywanie w przestrzeni publicznej, że rower to realna alternatywa dla innych środków transportu, a nie żaden manifest lewicowych aktywistów. Należy regularnie udowadniać, że nawet przedstawiciele środowisk silnie konserwatywnych należących do środowisk i organizacji o profilu wybitnie wręcz prawicowym – jak na przykład serialowy ojciec Mateusz – mogą korzystać z roweru jako codziennego środka transportu i nie jest to dla nich żadne poniżenie.
Zobacz też: Dorota Łoboda: “Czas seksistowskich żartów i niewybrednych komentarzy dawno minął”
Edukujmy się
Istnieje paląca potrzeba edukowania zarówno rowerzystów jak i innych uczestników ruchu drogowego. Trzeba w końcu wyjaśnić kierowcom, że cyklista na jezdni nie jest nieproszonym gościem, a porusza się nią, bo taki obowiązek nałożył na niego ustawodawca. Należy wyjaśnić właścicielom samochodów, że strzałka warunkowa na skrzyżowaniu z sygnalizacją nie daje im pierwszeństwa i mają obowiązek przepuścić rowerzystę przejeżdżającego przez skrzyżowanie. Warto w końcu doedukować samych rowerzystów, żeby zachowywali ostrożność, nie wymuszali pierwszeństwa, uważali na pieszych i dbali o bezpieczeństwo. Nic tak nie podniesie poziomu kultury na drogach jak zwiększenie świadomości uczestników ruchu drogowego na temat przepisów i właściwych zachowań.
Napisz komentarz
Komentarze