Wyjmijcie karteczki, sprawdzimy, ile pamiętacie z ostatniej lekcji”. Po klasie przechodzi fala jęków i westchnień. Janek z rezygnacją wyrywa kartkę z zeszytu. Pisze na niej imię, nazwisko, klasę, numer z dziennika – to już rutyna. Czeka. Jakie padnie pytanie? Może coś z niego wywnioskuje, może go oświeci…
Nauczycielka dyktuje: „Co to jest brona, do czego służyła, kiedy jej używano?”. Brona? Może broń? A może wrona? W głowie Janka zapanowała złowroga pustka. Nic nie pamięta, nic nie napisze. Nagle przebłysk - „A, prawda, dziadek opowiadał!”. Słowa zaczynają spływać na kartkę. „Uff, udało się! Nie będzie pały, muszę podziękować dziadkowi”. Następnego dnia wchodzi na lekcję w dobrym humorze, przecież dobrze napisał, dostanie dobrą ocenę. Nauczycielka rozdaje sprawdzone kartkówki. Jego jest... cała w czerwone znaczki. Mina mu rzednie. Czyta krwistoczerwony tekst: „Robisz zbyt wiele błędów. Napisz po trzy zdania z każdym źle napisanym słowem”. Nie zauważa oceny, widzi tylko ten znienawidzony czerwony kolor…
Jedna z mam żali się: „Język polski okazał się naszym utrapieniem. Oceny - jak do tej pory - oscylują między 1+ a 2, rzadko 3. W „librusie” praktycznie codziennie nauczycielka wpisuje z zachowania -2. Wczoraj komentarz do oceny: Maciek, mimo wielu upomnień, cały czas przeszkadza na lekcji - wali głową w ławkę, maluje sobie wąsy na twarzy i rozśmiesza innych.
Dziś znowu już ma wstawione -2. Jak z nim gadać? Prośby, groźby nie odnoszą skutku, czuję się bezradna.
Bardzo często utożsamiamy nauczyciela z dziennikiem, tablicą i… czerwonym długopisem. Dlaczego czerwony? Bo widać błędy. Bo dziecko wie, co źle zrobiło, wie, co musi poprawić, czego ma się nauczyć. Będzie zmotywowane do poprawy.
Jak na ten czerwony kolor reagują dzieci? Czy faktycznie motywuje je do poprawy? Naszpikowana czerwonymi znaczkami kartka początkowo wzbudza niezrozumienie, buzie markotnieją, a im więcej tej czerwieni, tym humor bardziej ucieka w kąt. Dzieci mające wrodzony pęd do nauki, motywowane przez rodziców, radzą sobie lepiej niż gorzej. Jednak niektóre z dzieci tak będą przeżywać porażkę, że przed lekcją zaczyna je boleć brzuch, jedne stają się płaczliwe, inne – agresywne. Absurdalnie, zamiast motywować (jak to mają w zamyśle nauczyciele), ten czerwony długopis demotywuje. Zdarza się, że w pewnym momencie uczeń przestaje zwracać uwagę na oceny. Myśli: „Po co się starać, skoro i tak się nie uda?”. Spada samoocena, spada motywacja. Czasami dochodzi do fobii szkolnej.
A co by się działo, gdyby zmienić długopis na zielony, gdyby zamienić system szukania błędów na system szukania pozytywów? Przeprowadzono taki eksperyment. Wyniki dowiodły, że u dzieci wzrosła motywacja do nauki oraz poprawiła się samoocena. Dziwne?
Spójrzmy na siebie – co nas, dorosłych, bardziej mobilizuje: pochwała, dobre słowo szefa, czy uwagi i wytykanie błędów? Wolimy, by mówiono nam, co mamy robić, czy czego mamy nie robić?
Na portalu DzieciRosną.pl, który opisuje metodę zielonego długopisu, czytamy: „Jak podkreślanie błędów wpływa na nasze życie? Odpowiedź jest bardzo prosta. Jeżeli przez całe dzieciństwo nasza uwaga była skupiana na tym, co robimy źle, to bardzo często dorastamy w przekonaniu, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy. To w efekcie powoduje, że czujemy niezadowolenie z życia. […] pomyśl - jeśli twoje dziecko pisało dwadzieścia razy literkę A i bezbłędnie napisało ją 19 razy, to czy naprawdę jest sens skupiać się na tej jednej niedoskonałej? W końcu zależy nam, żeby dążyło do dobrych wzorców, a nie zawieszało się na złych”.
Zasada „wzmacniane jest to, co zostaje zauważone” jest znana, jednak niezbyt często stosowana. Albert Einstein napisał kiedyś: „Większość nauczycieli traci czas na zadawanie pytań, które mają ujawnić to, czego uczeń nie umie, podczas gdy nauczyciel z prawdziwego zdarzenia stara się za pomocą pytań ujawnić to, co uczeń umie lub czego jest zdolny się nauczyć”. Czy więc tracimy czas? Warto się zastanowić nad naszymi działaniami i słowami.
W pracy nad trudnymi zachowaniami u dzieci (także u dzieci z ADHD czy zespołem Aspergera) większe i lepsze (długotrwałe) efekty przynosi praca na pozytywach. Wyrzucenie ze słownika małego słówka „nie”. Mówi się dzieciom co mają zrobić, jak mają się zachowywać. Na przykład, zamiast „nie biegaj” lepiej jest powiedzieć „po korytarzu chodzimy”; zamiast „nie krzycz” - „mów do mnie spokojnym głosem” czy „ścisz/przykręć głos” (warto nauczyć reagowania na gesty „zmniejszania”). Zauważajmy w różnych sytuacjach, co dziecko zrobiło dobrze, pochwalmy to, co jest dobrze zrobione, napisane. Na przykład, zamiast „znowu dostałeś tróję”, zapytajmy: „Odpowiedź na które pytanie była dla ciebie najłatwiejsza? Czy potrzebujesz pomocy przy powtórzeniu pozostałych?”, albo powiedzmy: „bardzo ładne napisałaś te dwie linijki”; „to opowiadanie jest bardzo ciekawe”; „bardzo ładnie namalowałeś domek”.
Tworząc regulamin domowy czy klasowy (także system motywacyjny), warto wskazywać na to, co należy robić, zamiast czego nie należy robić. Skupmy się na zauważaniu („promowaniu”) zachowań akceptowalnych. Przejrzałam kilkanaście szkolnych systemów oceniania zachowania – wniosek jest zatrważający: są one tak sformułowane, że naganę/„karę”/utratę punktów można zarobić nawet za drobiazg, natomiast zdobycie pochwały/nagrody jest bardzo trudne, dla niektórych nie-zwykłych dzieci wręcz nieosiągalne. Nie da się równo (jedną miarą) oceniać dzieci. To, co dla jednych jest normą, dla innych będzie bardzo trudne do wykonania. Albert Einstein sformułował to tak: „Każdy jest geniuszem. Ale jeśli ocenisz rybę po jej zdolności do wspinania się po drzewie, całe życie będzie wierzyła, że jest głupia”.
Masz już zielony długopis?
Napisz komentarz
Komentarze