Jeszcze niedawno wyszydzane formy architektury, naznaczone uwarunkowaniami społeczno-politycznymi jakie panowały w PRL – dziś, po upływie czasu intrygują. Przez lata wypełnione po brzegi lokatorami, wpisane w tradycje międzynarodowego modernizmu, stały się obiektem wielu badań, fascynacji i wspomnień.
Żoliborzanka i mieszkanka bloku przy ulicy Promyka 5, Wiktoria Szczupacka wspólnie z innymi podjęła próbę „czułego” i „bliskiego” opisania modernizmu z perspektywy mieszkańców. Jaką historię skrywa jeden z bloków osiedla na Kępie Potockiej? O tym będziecie mogli przekonać się już niebawem. Książka „Czuły modernizm – społeczna historia Mistera Warszawy – 50 lat razem” ukaże się już w ten weekend. W piątek odbędzie się spotkanie autorskie w Pawilonie Architektury ZODIAK o godz. 18:00, w Klubie Osiedlowym PROMYK 16 grudnia o godz. 17:00 oraz w Czytelni pod Sowami 17 grudnia o godz. 17:00 .
Poniżej publikujemy fragment publikacji o "Desce". – Ostatnim z opublikowanych tekstów będzie esej, który pojawił się niespodziewanie, ponieważ jedna z mieszkanek odpowiadała na moje pytana mailowo. Jako artystka sztuk wizualnych, związana z osiedlem od czasów jego powstania, w ciekawy sposób opisała swoje doświadczenia. Początkowo mieszkała w jednym z sąsiednich wieżowców i z perspektywy sąsiedzkiej opisała budowę „Mistera”. Wówczas wydawał się jej nowoczesnym budynkiem rodem z Nowego Jorku. Z drugiej strony opisała swoje wspomnienia poprzez dziecięce doświadczenia i zabawy, które nadają całości plastyczny charakter. Myślę, że wiele osób będzie mogło utożsamiać się z autorką tekstu – mówiła w rozmowie z Gazetą Żoliborza Wiktoria Szczupacka, redaktorka prowadząca.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Całe życie przy Promyka (fragment „Czuły modernizm – społeczna historia Mistera Warszawy – 50 lat razem”)
autor: Małgorzata Złotkowska-Mikita
Jeśli chodzi o samo mieszkanie, pierwsze, co zrobiliśmy i czego, ku mojemu zdziwieniu, nie zrobili wszyscy lokatorzy, u których bywałam, to była likwidacja wszystkich, poza niezbędnymi drzwi wewnętrznych w mieszkaniu. Na śmietnik wyleciały drzwi kuchenne (zastąpiła je jakże gustowna zasłona z drewnianych koralików!), drzwi między przedpokojem a dużym pokojem i następne, łączące duży pokój z resztą mieszkania. Dzięki temu mieszkanie zyskało optycznie więcej przestrzeni, co przynajmniej na jakiś czas nas satysfakcjonowało. Trzeba bowiem pamiętać, że narzekanie na zbyt mały metraż, ciasnotę, mikropowierzchnię przedpokojów, łazienki, pokój przechodni itd., itp. to był dla wszystkich chleb powszedni i temat do small talku wymiennie z narzekaniem na pogodę. Dopiero po jakimś czasie bowiem pojawiła się informacja (nie mam pewności, czy nie będąca miejską, osiedlową? legendą), jakoby nasz architekt, projektując blok, przewidział w nim duże, rozkładowe mieszkania o powierzchni ok. 90 metrów kwadratowych, które wskutek gomułkowskich oszczędności kazano mu przeprojektować, dzieląc każde na dwa. Jeśli tak naprawdę było, to sposób, w jaki zostały podzielone, uważam za mistrzostwo świata godne nagrody Pritzkera i jestem nawet skłonna przymknąć oko na ściany nośne przebiegające przez środek mieszkań oraz ściany między mieszkaniami tak cienkie, że fakt posiadania kulturalnych, niekłócących się i nierzucających w siebie przedmiotami sąsiadów stał się dla niektórych (łącznie z nami) dobrodziejstwem nie do przecenienia. Ponownym momentem, w którym już moje pokolenie doceniło mieszkanie przy Promyka 5, był przełom wieku, kiedy zaczęto budować osiedla w gęstej zabudowie z mieszkaniami z betonowych modułów bez możliwości przesuwania ścian, a ich rozkład (skądinąd sporych pod względem powierzchni) z ich przepastnymi przedpokojami i pozbawionymi logiki minisalonikami przyklejonymi do wypasionych kuchni, sypialniami z oknem pod sufitem, kaloryferem u wezgłowia itp. był całkowicie absurdalny. W porównaniu z tym wszystkim „desce” nie można odmówić klasy i optymalnej logiki w projektowaniu.
Napisz komentarz
Komentarze