Jest 1 sierpnia, jesteśmy w samym sercu Żoliborza. Tam, gdzie wszystko się zaczęło, jeszcze na kilka godzin przed godziną „W”.
Zaczynam tak patetycznie, gdyż jesteśmy w miejscu, które nierozerwalnie łączy się z wydarzeniami 1944 r. To tutaj przez wiele lat ku chwale żoliborskiego zgrupowania Armii Krajowej „Żywiciel” oraz mjr. Mieczysława Niedzielskiego ps. „Żywiciel” istniała restauracja o tej samej nazwie. To tutaj jadało się pierwsze śniadania na Żoliborzu, ozorki w sosie chrzanowym, i piło do tatara wódeczkę. Teraz są to już tylko wspomnienia. Mamy nowe czasy, czasy powstawania kolejnych trattorii, bistro czy café. Nie zrozumcie mnie źle, to też doceniam i co tego dowodem – korzystam. Lubię ten nasz gastronomiczny Żoliborz, przecież teraz na każdym kroku mamy gdzie usiąść z rodziną i przyjaciółmi na lunch, obiad czy lampkę wina.
Od kilku tygodni na pl. Inwalidów, w miejscu, w którym do niedawna mieściła się wyżej wspomniana restauracja „Żywiciel”, działa kolejny w Warszawie lokal pod szyldem „Trattoria Rucola”. To piąta restauracja tej – można powiedzieć już śmiało – sieci, która cieszy się w naszym mieście dużym powodzeniem. Nie ukrywam, że nie jadłam do tej pory jeszcze w żadnej z nich. Ten wyjątkowy dzień, tuż po godzinie „W”, postanowiłam uczcić nie bez kozery właśnie tutaj. Przez sentyment do przeszłości, ale też z ciekawości, jak nowi właściciele poradzili sobie z tym historycznym aspektem swojego nowego lokalu.
Dobrze mi znana przestrzeń nie zmieniła się diametralnie. Lokal został odświeżony, ale jego wystrój nie nawiązuje w żaden sposób do przeszłości. To nowy rozdział dla tego miejsca, zatem dosyć porównań. Wnętrze jest urządzone przytulnie, w ciepłych barwach, ściany ozdabiają kwietne tapety, a na zewnątrz można usiąść w dość gęsto umeblowanym ogródku wśród ziół i kwiatów.
Obsługa sympatycznie nas wita, na stole czeka menu oraz menu sezonowe. Tutaj zatrzymam się na dłużej, gdyż nie da się w dwóch słowach opisać 36-stronicowej karty, 114 dań, 11 deserów i 10 stron z napojami, do tego 6 dań dla dzieci i 9 dań z menu sezonowego… O zgrozo! Dla mnie to zdecydowanie zbyt dużo, samych pizz mamy 46 rodzajów, wszystkie dania w dodatku są dość dokładnie opisane, zatem czas przejrzenia menu, jeśli jesteście pierwszy raz i nie macie swoich typów, wynosi ok. 15 min. Mnie to zniechęca, jednak tym razem przyszłam tutaj po pierwsze bardzo głodna, a po drugie po to, żeby ułatwić Wam wybór, choć mam wątpliwości, czy mi się to uda. Abym mogła z czystym sumieniem sprawdzić smaki kilku dań z tego menu, musiałabym pisać o nich dla Was chyba co miesiąc do końca roku. Ale teraz już ad rem. Jesteśmy w restauracji włoskiej, słynącej z pizzy, zatem zamawiamy dużą pizzę (średnia 27-49 zł, duża 32-52 zł). Wegetariańską con spinaci (45 zł), do tego risotto z owocami morza z menu sezonowego (risotto allo scoglio, 48 zł). Skusiliśmy się jeszcze na pastę, ale było mi tak ciężko wybrać z 23 rodzajów, że postanowiłam pójść w klasykę i zdecydowałam się na spaghetti aglio olio (29 zł). Na przystawkę wzięliśmy grzanki z włoskiego pieczywa z kozim serem i figami (bruschetta miele e fichi, 24 zł), a nasze zamówienie zwieńczył deser – również klasyczny, szybki wybór: tiramisu (23 zł). Do picia wybrałam domową lemoniadę (13 zł za 0,35 l lub 29 zł za dzbanek 0,9 l), natomiast mój towarzysz – piwo bezalkoholowe (8 zł za 0,33 l).
Po dość długim oczekiwaniu na napoje i przystawkę jesteśmy już nieco zmęczeni, ale nadal bardzo głodni. Przystawka podana pięknie, ozdobiona kolorowym pieprzem, orzechami włoskimi i rozmarynem, wygląda kusząco i dobrze smakuje. Dość suche pieczywo, nieco przypominające tostowe, idealnie współgra z dobrą oliwą, która na szczęście stoi pod ręką na każdym stoliku. Ogromnych rozmiarów pizza, bogata w składniki, na bardzo cienkim cieście, to dobra pizza, ale nie najlepsza, jaką jadłam na Żoliborzu – a jej cena, przyznam, jest bardzo wysoka. Risotto to klasyczne danie o domowym smaku, sporo owoców morza (mule i kalmary – ale brak krewetek, o czym kelnerka nie wspomniała, gdy zamawiałam danie), delikatnie pikantne. Dobre, ale bez rewelacji. Cena również wysoka, zwłaszcza że nie było krewetek. Ostatnia pozycja z naszej listy to pasta, której niestety nie udało nam się skonsumować na miejscu. Wraz z resztą pizzy otrzymaliśmy makaron na wynos (bez plastikowych opakowań). Tak więc mój dzień zwieńczył jeszcze jeden talerz od Trattorii Rucoli. Makaron, ugotowany idealnie al dente, przyjemny, lekko pikantny i aromatyczny, to klasyka sama w sobie (29 zł). Ale, ale… muszę jeszcze wrócić do deseru, na który miejsce znajdzie się zawsze w moim żoliborskim brzuchu. Pyszne tiramisu i rewelacyjna kawa o wyrazistym aromacie to kwintesencja smaków Italii. Trattoria Rucola dopiero tym deserem rozwiała gęstą mgłę, jaka osiadła na moich wspomnieniach z wakacji we Włoszech. Liczyłam na więcej…
Napisz komentarz
Komentarze