Szeroko otwarte drzwi zachęcają do wejścia. Czeka na nas piękny, niebanalny wystrój, kilka stolików, dużo zieleni i uśmiechnięta obsługa. Zapachy zachęcają do sprawdzenia, co w Roju bzyczy.
Wybieram największy stolik na środku niewielkiej sali, pozostałe są zdecydowanie za małe dla dwóch osób, tym bardziej dla trzech. Niestety, lokal jest skromny w swoich gabarytach – latem ratuje nas ogródek, a w zasadzie podest ze stołami i krzesłami. Ubolewam jednak, że nie widać tu roju roślin i jakoś tak mało przytulnie na tym podeście. Właściciele nie zadbali o atmosferę na zewnątrz (może jeszcze nie zdążyli). W przeciwieństwie do tego, co stworzyli wewnątrz lokalu.
Przy wejściu stoi wózek z lodami Pallone, który zachęca do deserowania – ale najpierw obiadek. Menu to zwykła kartka zawierająca spis aktualnie dostępnych potraw i napojów. Mamy do wyboru wiele win, piw kraftowych, herbat oraz, co ciekawe, napojów na bazie naturalnych sycylijskich soków. Dzień jest bardzo gorący, więc woda to podstawa. Dania podzielone są w karcie na przystawki, talerz I i talerz II. Nie do końca wiem, według jakiego klucza szef kuchni układał działy menu, ale dzięki temu czyta się je dość przyjemnie i łatwiej przyswaja.
Lekkie dania włoskie na bazie ryb i owoców morza przeplatają się z konkretnymi mięsnymi propozycjami, takimi jak pieczony rostbef czy schab z kością. Niestety wegetarianie, weganie czy bezglutenowcy nie będą mieli w Roju dużego wyboru. Wizyta z maluchami również może okazać się nietrafionym pomysłem: mało miejsca, brak kącika zabaw i menu dla dzieci. Jednak nie ukrywam, że akurat to mi pasuje – mało jest miejsc, gdzie dorośli mogą zjeść we względnej ciszy i spokoju. Dla mnie ten minus jest plusem.
Potrawy zdają się wyszukane. Nietuzinkowe składniki, jak ocet z mirabelek, palona pangrattato, vongole czy oliwa kolendrowa, nie tylko dodają nazwom dań ekstrawaganckiego brzmienia, ale też kuszą nietypowymi zestawieniami.
Wybieramy niewiele, gdyż w ten potworny upał popyt na jedzenie nie idzie w parze z podażą Rojowego menu. Lekko pikantne tagliatelle z kalmarami, chorizo i pomidorami w sosie winno-maślanym oraz tymiankowe kluski śląskie z krewetkami (sic!), a do tego świeże szparagi, pomidorki cherry, szalotka, czosnek i również sos winno-maślany – to nasze dania. Jedzenie podane zostało szybko, a wygląd talerzy to małe dzieło sztuki, piękna kompozycja na pięknej ceramice. Oba dania były wyjątkowo pyszne, wyraziste, inne niż wszędzie, niepowtarzalne. Ten smak pozostał ze mną na całe popołudnie, bez lodów, bez deseru. Takie dania chcesz zapamiętać w każdym kubku smakowym na możliwie długo, chcesz jeść je codziennie, chcesz wracać i próbować kolejnych. Tak też będzie: wrócę i będę dalej jadła. I oby bez deseru!
Napisz komentarz
Komentarze