Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 8 września 2024 02:05

Co naprawdę wydarzyło się w restauracji Pasadena?

Kontrowersje wokół ataku alergii w restauracji Pasadena. Sprzeczne relacje, reakcje w sieci i długo wyczekiwane stanowisko pogotowia.
Restauracja Pasadena Dining Room & Winery na Żoliborzu w Warszawie.
Wejście do restauracji Pasadena Dining Room & Winery na ulicy gen. Józefa Zajączka 9B.

Autor: Julia Czarnocka

W tym artykule przeczytasz m.in. o: 

- sprzecznych relacjach rodziny oraz restauracji i naocznych świadków zdarzenia
- tym czemu chłopak nie został zabrany przez karetkę do szpitala,
- burzy medialnej wywołanej wpisami na grupach sąsiedzkich,
- wymaganiach dotyczących alergenów w restauracjach,
- stanowisku rzecznika Pogotowia Ratunkowego
- tym jak wygląda proces odbierania zgłoszenia przez dyspozytornię medyczną,
- tym czemu ludzie nie wzywają pomocy pogotowia

Relacja rodziny

Zdarzenie zostało nagłośnione za pomocą portalu Facebook przez panią Karolinę Szczęsną. Matka poszkodowanego chłopaka, 25 czerwca wieczorem zamieściła post opisujący sytuację. Kolejnego dnia ten sam post na sąsiedzkich grupach zamieściła również jej siostra, pani Zuzanna Szczęsna-Gaweł. Z ich relacji wynikało, że zarówno babcia jak i siostra chłopaka pytały przed zamówieniem deseru, o to czy znajdują się w nim orzechy, na co otrzymały odpowiedź negatywną. Na pytanie o lody kelnerka wymieniła wszystkie dostępne smaki: słony karmel, porzeczkowe i waniliowe. Deser został zamówiony z lodami o smaku słony karmel. Po podaniu i zaczęciu jedzenia, siostra chłopaka doszła do wniosku, że znajdują się w nich grudki, które rozpoznała jako orzechy. Chłopak przestał wtedy jeść, a dziewczyna poszła do baru spytać się jeszcze raz, czy w deserze są orzechy. Na to pytanie kelnerka poszła upewnić się jaki jest skład lodów i dowiedziała się, że są w nich orzechy arachidowe. Gdy chłopak zaczął czuć się gorzej, babcia wezwała dla niego karetkę, w której podano mu adrenalinę. Mimo tego, później w szpitalu chłopak dostał ataku anafilaktycznego. Doszedł już do siebie i odpoczywa w domu. Na koniec dodała, że ze sprawą uda się do sądu. Warto zaznaczyć, że ani pani Karoliny, ani pani Zuzanny nie było wtedy w restauracji – ich posty napisane są na podstawie relacji babci oraz dzieci. Zdarzenie wywołało rzecz jasna oburzenie wśród internautów, zarówno w komentarzach pod postem jak i w opiniach restauracji na ich stronie na Facebooku oraz na Mapach Google. Z relacji wynikało, że pracownicy restauracji nie zachowali odpowiednich środków ostrożności i to przez to doszło do sytuacji zagrożenia życia młodego chłopaka.  

Stanowisko restauracji

Restauracja również odniosła się do zdarzenia. W komentarzu pod postem Pani Karoliny opisali całą sytuację, a w rozmowie z nami właścicielka podkreśliła, że przed publikacją swojego stanowiska, dokładnie prześledziła całą sytuację kilka razy z pracownikami. Skontaktowała się także z dwoma klientkami, które były w tym dniu w restauracji, widziały całe zdarzenie i pozostawiły swoje dane kontaktowe w razie potrzeby.  

Opis zdarzenia według Pasadeny

Rodzina – babcia, wnuczka lat 17 oraz wnuk lat 14 – przyszła do Pasadeny chwilę po 14. Zamówili dania główne, a po ich spożyciu poprosili jeszcze raz o menu, żeby domówić deser. Restauracja jasno twierdzi, że każde z zamówień zostało złożone bez zapytania o alergeny czy książkę alergenów, która wspomniana jest w menu na pierwszej i ostatniej stronie.

Pierwsza strona menu restauracji Pasadena Dining Room & Winery.
Pierwsza strona menu.
Ostatnia strona menu restauracji Pasadena Dining Room & Winery.
Ostatnia strona menu.
Karta alergenów restauracji Pasadena Dining Room & Winery.
Wykaz alerganów przesłany do nas przez restaurację.

Deser lodowy w wykazie alergenów oznaczony jest jako “możliwie zawierający orzechy”, bo smaki lodów, które można do niego wybrać są różne. Kelnerka wymieniła smaki lodów dostępne tego dnia do deseru lodowego: słony karmel, wanilia i owoce leśne. Po pewnym czasie od podania deseru, babcia spytała przechodzącą obok kelnerkę o to czy w lodach są orzechy, na co ta odpowiedziała, że nie jest pewna, ale może sprawdzić. To spotkało się z odpowiedzią “Nie trzeba.” po czym kelnerka jeszcze raz upewniła się czy nie ma takiej potrzeby. Po chwili siostra chłopaka podeszła do baru i poprosiła o sprawdzenie zawartości orzechów w deserze. Kelnerka natychmiast poszła wtedy do kuchni i dowiedziała się, że w deserze faktycznie są orzechy – w lodach o smaku słony karmel, czyli w tych, które zamówił chłopak. Siostra chłopaka poinformowała kelnerkę, że nie zjadł on lodów i poszła sama powiedzieć mu o orzechach, ponieważ wiedziała, że się tym przejmie. Widać było, że zdenerwowała go ta informacja, zaczął wtedy nerwowo chodzić po ogródku, rozmawiając przez telefon. Kelnerka podchodziła i pytała kilkukrotnie czy może jakoś pomóc. Babcia nieprzerwanie nalegała, by nie dzwonić po pogotowie i mówiła, że tata chłopaka przyjedzie po niego oraz że mają zaufanego lekarza. Gdy chłopak usiadł na chodniku, kelnerka zaprosiła go do środka na kanapę, a tam podana została mu woda z lodem. Chłopak wykazywał oznaki silnego ataku paniki i symptomy alergii – kaszlał oraz miał zmieniony głos. Kelnerka poprosiła babcie o telefon, spytała jeszcze raz czy ta zadzwoni po pogotowie, na co otrzymała negatywną odpowiedź, po czym wykręciła numer przy stoliku i oddała starszej pani telefon. Po jej przyjeździe babcia chłopca powiedziała do obsługi i klientów obserwujących zajście: „Sytuacja jest opanowana, mówiłam, że nie trzeba wzywać karetki”. Jeden z pracowników restauracji w trakcie badania chłopaka przez oddział pogotowia, rozmawiał z ratownikami podając im wszystkie informacje mogące się im przydać. Chłopak został zabrany przez karetkę, ale po pewnym czasie został odwieziony z powrotem i wypuszczony z karetki, po czym poszedł z rodziną do auta. Babcia chłopaka odchodząc dziękowała za obsługę, ale też znów wspomniała, że nie trzeba było dzwonić po karetkę, ponieważ chłopak jest przewrażliwiony i symuluje. Od zamówienia deseru lodowego do wyjścia rodziny z restauracji minęło równo pół godziny. 

Sprzeczne zdania

Kelnerkę, która obsługiwała rodzinę tego dnia, właścicielka opisuje jako profesjonalistkę z olbrzymim doświadczeniem oraz jako osobę prawdomówną, która nie dopuściłaby się zaniedbania w zakresie alergenów. Pani Karolina w jednym z komentarzy pod postem restauracji napisała, że jej teściowa nigdy wcześniej nie widziała ataku alergicznego wnuka, w związku z czym była poruszona i przestraszona sytuacją – dlatego też prosiła o pomoc w wykręceniu numeru pogotowia. Przyznała też, że pytanie o orzechy pojawiło się po złożeniu zamówienia, ale podkreśliła, że przed podaniem deseru, a odpowiedź była negatywna więc kelnerka nie wiedziała, że w lodach są orzechy. Przedstawiciele restauracji nie zgadzają się z tym i powtarzają, że nie zostali oni poinformowani o alergii. Właścicielka bardzo podkreślała też, że jest dozgonnie wdzięczna Paniom Joannom, a przede wszystkim Pani Joannie Tracz-Łaptaszyńskiej, która odważyła się opublikować swoją relację z tego dnia, tym samym wystawiając się na możliwe nieprzyjemności. Tak naprawdę to dzięki jej wpisowi internauci uwierzyli, że może rzeczywiście restauracja nie zawiniła. Od tamtego czasu w restauracji wprowadzono do każdego menu mniejszą wersję karty alergenów, by wszyscy klienci ją na pewno mieli. 

Karta alergenów restauracji Pasadena Dining Room & Winery.
Mała karta alergenów dodana do menu po zdarzeniu.

Rozmowa telefoniczna rodziny z właścicielką

Obie strony opisały także rozmowę telefoniczną, która odbyła się tego samego dnia pomiędzy właścicielką restauracji, a matką chłopaka. 

Według rodziny

Pani Karolina w poście napisała, że zadzwoniła do restauracji, z chęcią dowiedzenia się jak doszło do zagrożenia życia jej syna. Oddzwoniła do niej przedstawicielka restauracji i powiedziała, że nikt nie pytał o obecność orzechów w lodach przed ich podaniem oraz że babcia chłopaka mogła wahać się czy wzywać karetkę, ponieważ była pod wpływem alkoholu. Matka chłopaka w poście tłumaczyła, że babcia chłopaka nie mogła być pijana, ponieważ zamówiła piwo 0,33 l, którego nawet nie dopiła. Dodała też, że właścicielka nie spytała o stan jej syna. Napisała, że wierzy, że kelnerka nie miała złych intencji, ale było to zaniedbanie i gdyby przedstawicielka restauracji w rozmowie telefonicznej “wzięła to na klatę” to nie byłoby “burzy internetowej”. Zauważa też, że insynuowanie, że jej bliscy bagatelizowali sytuację, jest niepoważne. Mąż pani Karoliny, który był obecny w trakcie rozmowy telefonicznej, w komentarzu określił jej przebieg jako kuriozalny i dodał, że na informacje o rozważanym pozwie reprezentantka restauracji odpowiedziała, że są od takiej możliwości ubezpieczeni – wszystko to zostało odebrane lekceważąco i jako wyraz braku szacunku do poszkodowanej rodziny. Dodał, że był w stałym kontakcie telefonicznym z pasierbicą w trakcie zdarzenia, która była bardzo przejęta i przerażona, a z relacji uzyskanej na gorąco jasno wynika, że obsługa była pytana o orzechy. 

Według restauracji

Właścicielka restauracji powiedziała nam, że najpierw około godzinę po całej sytuacji Pani Karolina zadzwoniła do restauracji z zarzutami, że przez nich jej dziecko trafiło do szpitala, informacją, że ich za to pozwie oraz pytaniem jak chcą im to zdarzenie zadośćuczynić. Menadżer poinformował ją wtedy, że nie może jej udzielić takich informacji i oddzwoni do niej sama właścicielka, by wytłumaczyć sytuację. Z późniejszej rozmowy telefonicznej około godziny 18 pomiędzy właścicielką, a panią Karoliną wynikało, iż chłopcu nic już nie zagraża, stąd brak pytań o jego stan zdrowia. Po paru zdaniach i próbie przedstawienia przez właścicielkę wersji wydarzeń o jakich została poinformowana przez swoją załogę, pani Karolina kategorycznie stwierdziła, że wersja wydarzeń restauracji mija się z tą przekazaną jej przez córkę i teściową, więc nie będzie słuchać argumentów przedstawicielki restauracji. Właścicielka Pasadeny powiedziała jej także, że może przekazać jej numery do dwóch klientek, które zostawiły kontakt w razie chęci potwierdzenia tego co się wydarzyło, ale od tamtego czasu matka chłopaka się z nimi nie skontaktowała. Właścicielka wspomniała w rozmowie o ubezpieczeniu, ponieważ rozmówczyni powtarzała o chęci wniesienia pozwu. Poinformowała ją w związku z tym, że jako przedsiębiorca posiada ubezpieczenie od takiej ewentualności – nie miało to na celu wyrażenia braku szacunku. 

Kto mówi prawdę?

Właścicielka restauracji zauważa, że nie może uznać słów pracownicy za mniej ważne niż krewnych Pani Karoliny i przypomina, że relacja rodziny mija się z tą naocznych świadków i pracowników obecnych na miejscu. Powiedziała nam, że prześledziła z pracownikami to zdarzenie wielokrotnie – “Jakby sytuacja była inna, to absolutnie bym kajała się przed tą Panią i ją przepraszała, na pewno. Natomiast w tym momencie mój staff zachował się nienagannie.” skomentowała post pani Karoliny. Restauracja zaproponowała zorganizowanie osobistego spotkania pomiędzy przedstawicielami restauracji, a rodziną – w tym z babcią, jednak rodzina nie wyraziła nim zainteresowania.

Naoczni świadkowie

Skontaktowaliśmy się z naocznymi świadkami sytuacji – Panią Joanną Tracz-Łaptaszyńską i Joanną Dark, które były razem w restauracji i siedziały kilka stolików od rodziny.  

Pani Joanna Tracz-Łaptaszyńska opublikowała post ze swoją relacją 27 czerwca na grupie sąsiedzkiej na Facebooku. Widząc wpis mamy poszkodowanego chłopaka oraz burzę komentarzy pod nim, postanowiła opowiedzieć o tym co widziała. Jej wersja wydarzeń zaskoczyła wiele osób, ponieważ poparła w niej stanowisko restauracji – w zupełnie innym świetle, niż matka chłopaka, przedstawiała w swojej relacji zarówno zachowanie rodziny, jak i pracowników restauracji. Umówiłam się z nią, by dokładnie prześledzić przebieg tego zdarzenia.  

Opis sytuacji oczami klientki ze stolika obok

Była tego dnia z koleżanką w restauracji jako zwykły klient i siedziała niedaleko od rodziny pani Karoliny. Były obsługiwane przez innego kelnera niż ona. W pewnym momencie rodzina wstała i zaczęła chodzić dookoła rozmawiając przez telefony. Nie było wiadomo co się stało i minęło trochę czasu zanim Pani Joanna zorientowała się, że chłopiec zjadł orzechy. Trwało to kilkanaście minut – każdy rozmawiał z kimś innym, prawdopodobnie z rodzicami oraz partnerem matki chłopaka. Panie spytały kelnera o to czy coś się stało, ponieważ widać było, że rodzina jest niespokojna. W pewnym momencie babcia chłopaka przechodziła koło nich, a z jej rozmowy telefonicznej wynikało, że szuka przychodni w okolicy dla wnuka. Koleżanka Pani Joanny powiedziała jej o przychodni na Szajnochy, a sama pani Joanna powiedziała starszej kobiecie, że jeśli sprawa dotyczy alergii, to nie ma co się zastanawiać i powinna dzwonić po pogotowie. W odpowiedzi otrzymała informację, że chłopak ma własnego lekarza, a ona już jest w trakcie wzywania pomocy. Dzieci w tym czasie również rozmawiały przez swoje telefony, każdy w innym miejscu. Ten moment pani Joanna opisała słowami: “Sytuacja jest taka, że ja jestem przekonana, że któraś z tych osób na pewno wzywa pomoc – wzywa karetkę, albo kontaktuje się z osobą, która wzywa tę karetkę. Po czym widzę, że to się tak naprawdę nie dzieje.”. Od początku zdarzenia do momentu pojawienia się symptomów alergii minęło około 15 minut. Kobiety zaniepokoiły się jeszcze bardziej gdy usłyszały, że chłopak zaczął coraz bardziej kaszleć i zmienił się mu głos. Zaczęły wtedy krzyczeć do babci by wezwała pomoc, na co otrzymały informację, że chłopiec ma przy sobie adrenalinę i jeśli będzie taka potrzeba, to zostanie ona użyta. Razem z kelnerką namawiały ją w dalszym ciągu, by jednak zdecydowała się na wezwanie pogotowia. Kelnerka próbowała też w tym czasie nawiązać kontakt z chłopcem, ale rozmawiał on przez telefon, więc nie do końca jej się to udawało. Usiadł po chwili na chodniku, a personel restauracji podał mu zimną wodę i starał się mu pomóc. Babcia chłopaka kwestionowała i bagatelizowała sytuację, jej zachowanie Pani Joanna opisała tak: “... i była babcia, która chyba nie do końca orientowała się w stanie zdrowia chłopca, a przynajmniej nie dawała temu wiary (alergii).” Zachowanie rodziny sprawiło, że nie było z nimi do końca kontaktu. Każdy chodził z telefonem przy uchu – 3 osoby dzwoniące do kolejnych 3 osób – sprawiało to wrażenie, że pomoc mogła być już wezwana. Oprócz tego, pojawiła się informacja, że w drodze do restauracji jest tata chłopaka i mają oni swojego sprawdzonego lekarza. Mijały kolejne minuty, a karetki dalej nikt nie wezwał. Kelnerka i Pani Joanna nawiązały porozumiewawcze spojrzenie, że trzeba ją w tym momencie wezwać, zanim będzie za późno. W swojej głowie pani Joanna dała jej 30 sekund na zadzwonienie po pogotowie, inaczej postanowiła, że sama to zrobi. Kelnerka wzięła telefon babci i wykręciła numer pogotowia, zadzwoniła i podała telefon babci – to ona rozmawiała przez telefon. Karetka przyjechała momentalnie, w tym samym czasie pojawił się też ojciec chłopaka. Ratownicy podobno podali mu adrenalinę. Gdy chłopakiem zajmowało się już pogotowie, babcia chłopaka podeszła do Pań z pretensją i powiedziała, że nie powinny się były mieszać, bo nie znają jego stanu zdrowia. Dodała, że chłopak symuluje, bo jest przewrażliwiony, ponieważ często bywał w szpitalach, że nie ma on alergii na orzechy, a w deserze nie było żadnych orzechów. Na zwrócenie uwagi o symptomach chłopaka machnęła tylko ręką i od nich odeszła. Po tym, gdy akcja ratunkowa została zakończona, obie Panie pomyślały, że może faktycznie przesadzały, bo rodzina widocznie już spokojniejsza i uśmiechnięta poszła z restauracji. Nie podeszli oni do nich, by w jakikolwiek sposób podziękować za chęć pomocy i o tym, że wszystko jest już w porządku dowiedziały się chwilę później od kelnera. “Do tej pory nie mogę uwierzyć... no trochę nie mogę w to uwierzyć, że oni wszyscy tak zareagowali, a nie inaczej. To jest wręcz niewiarygodne.” powiedziała pani Joanna o zachowaniu rodziny przed i po zadzwonieniem po karetkę. Było ono dość niewspółmierne do sytuacji i późniejszej relacji w mediach społecznościowych. Dodała też, że siedziała w restauracji jeszcze chwilę po zdarzeniu i zobaczyła kelnerkę, która obsługiwała rodzinę – była załamana i zapłakana. Powiedziała im, że matka chłopaka skontaktowała się z nią i zarzuciła jej próbę zabicia jej syna. Była przerażona, że zostanie pozwana, mimo tego, iż nie została spytana przed podaniem deseru o orzechy. Co więcej na jej pytania o to czy na pewno nie sprawdzić ich obecności w deserze i czy na pewno nie przynieść karty alergenów, powiedziano jej, że nie trzeba. Pani Joanna bardzo zdenerwowała się wpisami Pani Karoliny i Zuzanny, ponieważ nie przedstawiały one prawdziwej wersji wydarzeń. Stwierdziła, że gdyby się do niej odezwały w celu ustalenia co się wydarzyło, to z chęcią by z nimi porozmawiała, ale one wzięły relację dzieci i babci za pewnik. Dodała, że rozumie, iż post pani Karoliny musiał wynikać z dużych emocji, ale powinna zdawać sobie sprawę, jak bardzo swoim zachowaniem skrzywdziła kelnerkę. Restauracja w komentarzu pod postem Pani Joanny podziękowała jej za opublikowanie swojej relacji.  

Świadkowie są zgodni

O zdarzeniu napisała również Pani Joanna Dark, w komentarzach zarówno pod postem Pani Zuzanny jak i Pani Joanny Tracz-Łaptaszyńskiej, gdzie również potwierdziła wersję przedstawioną przez restaurację. W rozmowie z nami wyraziła wzburzenie wpisem rodziny chłopaka i zrzuceniem przez nich całej odpowiedzialności na restaurację. Była tego dnia w restauracji z Panią Joanną i były one świadkami całego zajścia. Według jej relacji rodzina najpierw jadła obiad, a później domówiła do niego deser. Chłopak po chwili zaczął kaszleć, a babcia i siostra zamiast skupić się na nim, to konsultowały się z matką, ojcem i partnerem matki przez telefon. Chłopiec wstał i zaczął chodzić wokoło, nie była mu wtedy udzielana żadna pomoc. Potem, gdy usiadł na trawie kelnerka zaprosiła go do środka, gdzie była klimatyzacja – był to gorący dzień, a tam podała mu wodę z lodem. Obie panie sugerowały, żeby zadzwonić po pogotowie, ale babcia odpowiadała, że wnuk panikuje i może lepiej poczekać. Kelnerka zamówiła z telefonu babci pogotowie, które zabrało chłopaka, ale później odwiozło go pod restaurację i odszedł on stamtąd z rodziną. Wychodząc z restauracji, babcia podeszła do stolika Pań, dziękowała za pomoc i wsparcie oraz jeszcze raz podkreśliła, że chłopiec spanikował i by się nie przejmowały.  

Właścicielka restauracji w rozmowie z nami podkreślała wiele razy jak bardzo wdzięczna jest za to, że obie panie zdecydowały się napisać w Internecie o tym co widziały oraz że poparły stanowisko restauracji.  

Pogotowie ratunkowe

W swoim poście Pani Karolina wspomniała, że pomimo podania w karetce adrenaliny jej syn trafił do szpitala, w którym dostał wtórnego ataku anafilaktycznego. Spytaliśmy się Piotra Owczarskiego, rzecznika prasowego Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego „Meditrans” SPZOZ w Warszawie, czy karetka zabrała chłopaka do szpitala, jeżeli jego stan nie był w pełni ustabilizowany. Rzecznik w rozmowie telefonicznej przekazał nam informację, że ojciec chłopaka podpisał po interwencji ratowników dokument, że zabierze syna do lekarza, a konkretnie lekarza pediatry, w związku z tym chłopiec nie został tego dnia zabrany przez pogotowie ratownicze do szpitala. 

Reakcja internautów

Po opublikowaniu przez matkę chłopaka wpisu w Internecie i udostępnieniu go na grupach sąsiedzkich zobaczyło go naprawdę dużo osób. Tylko w naszej grupie Żoliborzanie - Platforma Sąsiedzka na Facebooku post zebrał ponad 250 reakcji i 70 komentarzy (przed wyłączeniem możliwości komentowania przez autorkę posta), a oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że nie wszyscy, którzy widzieli post weszli z nim w interakcję. Zrobiła się wtedy burza medialna – internauci byli oburzeni zachowaniem restauracji. Nawet po opublikowaniu stanowiska restauracji, dalej spadał na nich hejt i dostawali negatywne opinie chociażby na Mapach Google, często od osób, które w restauracji nawet nie były. Momentem zwrotnym był post pani Joanny, który przekonał wiele osób, że może faktycznie restauracja nie zawiniła. Pod jej postem jest ponad 100 komentarzy, w których znaleźć można całą gamę opinii – od krytyki jej zachowania jak i zachowania obsługi kelnerskiej, po pochwały. Wiele osób spekuluje, jak powinni się byli zachować wszyscy obecni w tym momencie w restauracji. Jednak siedząc w domu przed ekranem nie jest się w stanie na być na 100% pewnym, co by się zrobiło, gdyby znalazło się w takiej stresowej sytuacji – zarówno na miejscu rodziny poszkodowanego chłopca, jak i świadków zdarzenia. W takich momentach warto pamiętać, by sprawdzać dokładnie wszystkie fakty przed publikowaniem oceniających wpisów w Internecie oraz pamiętać, że słowa mają ogromną moc. 

Alergeny w restauracjach

W restauracjach informacje o alergenach w posiłkach muszą być dostępne dla klientów. Nie muszą być one w całości wypisane w menu, chociaż praktyka zaznaczania dań z alergenami np. za pomocą małych obrazków lub gwiazdek, jest dość powszechna. Karta alergenów, czyli karta, w której wypisane są wszystkie dania i wszystkie alergeny w nich występujące, musi być do dyspozycji klientów i może być dostępna np. po zeskanowaniu kodu QR lub przy barze – nie ma obowiązku dawania jej każdemu klientowi z osobna. Kelnerzy nie mają też obowiązku pamiętać jakie alergeny zawiera każde z dań w menu – mają za to obowiązek sprawdzić ich obecność na prośbę gości restauracji i przekazać im te informację. Wszystkie wymagania dotyczące przekazywania konsumentom informacji na temat żywności, znajdują się w Rozporządzeniu Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) nr 1169/2011 z dnia 25 października 2011 r.  

Wzywanie karetki – jak wygląda ten proces?

W Polsce proces wzywania pogotowia na miejsce zdarzenia wydaje się być prosty – dzwonię na numer alarmowy, rozmawiam z dyspozytorem i czekam na przyjazd pomocy. Ale jak wygląda on od podszewki? 

W województwie mazowieckim znajdują się trzy oddziały dyspozytorni medycznej w Warszawie, Siedlcach oraz Radomiu. To z dyspozytorami z nich rozmawia się w przypadku dzwonienia na numery alarmowe 999 i 112. Zgłoszenie przyjmowane jest przez dyspozytornię przydzieloną do konkretnego obszaru – Warszawa jest w obsługiwana przez dwa z tych oddziałów: warszawski i siedlecki.  

Dyspozytor medyczny odpowiedzialny jest za: 

  • przyjmowanie zgłoszeń o zdarzeniach, 
  • ustalenie kolejności działań i instruowanie osoby udzielające pierwszej pomocy, 
  • wysyłanie zespołów ratownictwa medycznego na miejsce zdarzenia, 
  • przekazywanie osobie kierującej akcją ratowniczą informacje, które ułatwią jej prowadzenie czynności ratunkowych, 
  • powiadamianie o zdarzeniu szpitalnych oddziałów ratunkowych, centra urazowe, wyspecjalizowanych oddziałów szpitalnych lub jednostek współpracujących z systemem, czyli np. Policję, Straż Pożarną, GOPR czy TORP. 

Dyspozytor przeprowadza z osobą dzwoniącą wywiad medyczny, na podstawie którego decyduje czy jest potrzebne wysłanie na miejsce zdarzenia oddziału pogotowia ratunkowego, czy może nie jest to konieczne – w takim przypadku udziela informacji dotyczących zalecanego postępowania, może to oznaczać np. odesłanie rozmówcy we własnym zakresie do odpowiedniego lekarza. Decyduje także czy istnieje potrzeba wysłania na miejsce zdarzenia zespołu podstawowego czy specjalistycznego w celu udzielenia pomocy osobom poszkodowanym. Sprawdza jaki zespół ratownictwa medycznego jest w danym momencie najbliżej wolny i to go wysyła na miejsce. Warto zauważyć, że nie musi on podlegać najbliższej stacji, czyli np. na Żoliborz wysyłany może być oddział ze Śródmieścia i na odwrót. Liczy się to jak szybko może dotrzeć na miejsce zdarzenia i czy jest w tym momencie do dyspozycji. 

Strach przed pomocą

Wiele osób zastanawiało się w komentarzach pod wszystkimi z tych postów, czemu nikt sam z siebie nie zadzwonił po karetkę? Czemu, jeśli faktycznie babcia nie chciała po nią zadzwonić, to jakaś inna osoba – czy to z obsługi czy świadkowie zdarzenia – po nią nie zadzwonili? W relacjach pani Joanny i restauracji powiela się opis tego, że kelnerka zachęcała babcie, by to ona po nią zadzwoniła, jednak babcia chłopaka nie była jedyną osobą obecną na miejscu, która mogła to zrobić. W końcu żyjemy w takich czasach, w których prawie każdy ma przy sobie telefon przez cały czas. W związku z tym nasuwa się pytanie – czemu boimy się dzwonić po pomoc? Czemu wizja wzywania pomocy pogotowia, policji, straży miejskiej czy straży pożarnej tak często wiąże się ze strachem? Dużej ilości osób z tyłu głowy pojawia się myśl, że może zdarzenie nie jest aż tak poważne i nie trzeba dzwonić po służby, w końcu nieusprawiedliwione wzywanie pomocy jest karane. Zgodnie z art. 66. Kodeksu wykroczeń może się to wiązać z aresztem, ograniczeniem wolności albo grzywną do 1500 zł. Jednak czy ten strach powinien powstrzymywać nas przed udzieleniem pomocy drugiemu człowiekowi? W miejscach publicznych często pojawia się także myśl “ktoś już na pewno zadzwonił” czy “ktoś inny na pewno zadzwoni”, jednak nie warto zakładać, że tak się stało – lepiej, jeśli kilka osób zgłosi to samo zdarzenie niż jeśli nikt miałby tego nie zrobić. Pojawia się także pytanie, czy powinno się wzywać pomoc, jeśli opiekun dziecka twierdzi, że wszystko jest w porządku? 

Ankieta: Kto Twoim zdaniem zawinił w tym przypadku
Rodzina
75%
Restauracja
25%
Pogotowie
0%
Nikt z wskazanych
0%

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ
bezchmurnie

Temperatura: 21°CMiasto: Warszawa

Ciśnienie: 1018 hPa
Wiatr: 34 km/h