Zmierzch demokracji
Krytykę obecnego systemu politycznego można wywieźć z „Listu otwartego do partii”, napisanego w 1965 roku, czyli w czasie, gdy w PRL obowiązywał formalnie system parlamentarny. Autorzy „Listu”, Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, stwierdzają radykalnie: „(...) opowiadamy się przeciw systemowi parlamentarnemu. Doświadczenie obydwu dwudziestoleci wskazuje bowiem, że nie stanowi on zabezpieczenia przed dyktaturą”.
Te dwa dwudziestolecia to czas między pierwszą a drugą wojną światową i dwudziestolecie po drugiej wojnie. W międzywojniu w znacznej części państw europejskich obowiązywał system parlamentarny, ale w sytuacji kryzysu gospodarczego nie obronił on Europy przed dyktaturą, faszyzmem i kolejną wojną. Jak jest dziś, czy sposób myślenia zawarty w „Liście otwartym” przylega, czy nie przylega, do dzisiejszej rzeczywistości?
„W systemie parlamentarnym partie rywalizują o głosy wyborców: z chwilą, gdy kartki wyborcze zostaną wrzucone do urny, programy wyborcze mogą być wrzucone do kosza. Posłowie w parlamencie czują się związani tylko z kierownictwem partii, która wysunęła ich kandydaturę. Udział obywatela w życiu politycznym sprowadza się do tego, że czyta on wypowiedzi przywódców w prasie, słucha ich przez radio i ogląda w telewizji, a raz na cztery lub pięć lat udaje się do urny, by zadecydować, której partii przedstawiciele mają nim rządzić. Reszta dzieje się z jego mandatu, lecz bez jego udziału”.
Gdy w roku 1989 skończył się czas PRL, nikt nie debatował nad wyborem systemu politycznego. Oczywistym było, że chcemy uciec z „bloku wschodniego” i chcemy, by było „tak jak na Zachodzie”, cokolwiek to miało znaczyć. I chyba nikt tego nie żałuje.
Warto zauważyć, że na Zachodzie w owym czasie liberalna demokracja była coraz bardziej neoliberalna. Jacek Kuroń, przynajmniej od 1995 roku, głosił potrzebę budowy demokracji globalnej, musiał więc zrezygnować z projektowania demokracji bezpośredniej. W tej sytuacji warto przywołać stare hasło, które po modyfikacji, brzmi: Demokracja przedstawicielska – tak, wypaczenia – nie.
System parlamentarny na naszych oczach stał się systemem partyjnym, gmach sejmu to tylko fasada. Nawet największe partie nie mają wielu członków, a ci co są, nie mają wiele do powiedzenia, bo obowiązuje system liderski. Prócz lidera jest aparat partyjny, w którym najważniejszą osobą jest sekretarz partii pełniący przeważnie funkcję kadrowego, czyli tego który ustala miejsca biorące na listach wyborczych oraz rozdziela stanowiska w administracji centralnej, lokalnej oraz w spółkach skarbu państwa. Pozostali to baronowie, zwani ostatnio bojarami – poniekąd słuszna zmiana nazwy, bo cały system trzyma się na dyscyplinie.
Powyższy fragment napisałam na podstawie obserwacji własnych i lektury gazet, ale także na podstawie „Listu otwartego do partii”, gdzie Kuroń i Modzelewski wieszczą, że system w którym aparat partyjny przejmuje władzę, w wyniku czego partyjna biurokracja zmienia się w klasę właścicielską, musi upaść.
Kryzys systemu politycznego, w czasie gdy turbogospodarka generuje zmiany klimatyczne, głód, wojny i wędrówki ludów, przywołuje kolejny temat.
Bezpieczeństwo
Wygląda na to, że dyscyplina partyjna jako zasada regulująca sposób postępowania w partiach politycznych została oswojona w przestrzeni publicznej. Niesłusznie. To zjawisko tylko z pozoru niegroźne, w rzeczywistości uruchamia bardzo niebezpieczny proces. Przemoc, a o tym przecież mówimy, rodzi przemoc.
Przemocowe zachowania praktykowane w partiach politycznych są nie tylko zaprzeczeniem demokracji, zachowania te przenoszą się na inne sfery życia i na całe społeczeństwo. Obserwujemy, że kolejne regulacje, kodeksy, ustawy, powstające na ich podstawie zarządzenia wykonawcze, także umowy koalicyjne powstają w niezgodzie z prawem, za to w zgodzie z wolą partii politycznych będących aktualnie przy władzy. Gdy spuści się przemoc z łańcucha na jakim trzyma ją obowiązujące prawo, to nie da się jej łatwo zatrzymać. Politycy myślą, że uda im się to kontrolować. Nie ma na to żadnych dowodów, wręcz przeciwnie. Tymothy Snyder napisał o tym całą książkę.
Katastrofa humanitarna na granicy polsko-białoruskiej to nie jest temat na jeden akapit. Nie piszę o problemach migracji, piszę o agresji, przywołując Jacka: „Proszę spojrzeć, jak bardzo agresją naładowane jest nasze życie, choćby tylko polityczne w parlamencie i na ulicach. Grozi nam erupcja nienawiści rasowej, religijnej i etnicznej wielokrotnie silniejsza niż wybuch bomby atomowej”.
Na granicy polsko-białoruskiej nienawiść można wzmacniać, można też ją zatrzymać. Jacek pisał o budowaniu przywództwa na wrogości wobec ludzi spoza grupy. Na granicy polsko-białoruskiej ludźmi spoza grupy będącej władzą jesteśmy my – osoby mieszkające i przyjeżdżające na granicę, a przede wszystkim ludzie w drodze, w większości ofiary wojen i przemocy, których staramy się ratować. W mediach społecznościowych, w relacjach zbieranych przez badaczki i badaczy na granicy, jest wiele opisów tworzącej się między ludźmi w drodze i tymi, którzy pomagają, pozytywnej więzi. Czy mam rację, przywołując słowa Jacka, że zadaniem przywódców jest pomóc ludziom tworzyć pozytywną więź? Im bardziej się to udaje, tym bardziej wszyscy jesteśmy bezpieczni.
Świat dla wszystkich
Coraz częściej w mediach widzimy ludzi w mundurach, coraz większy jest ich wpływ na podejmowane przez polityków decyzje. To stwarza sytuację, w której warto przypomnieć, że mamy w Polsce dwa patriotyzmy: jeden – endecki patriotyzm nienawiści do „obcych” i drugi – oparty nie na więzi krwi, lecz na wspólnym działaniu i odpowiedzialności za dobro powszechne.
Rocznica wyborów 4 czerwca 1989 roku przypomina nam, że na Zjeździe Solidarności zwyciężyła ta druga koncepcja, zwana wówczas Samorządną Rzeczpospolitą. Pod tą nazwą kryła się idea naprawy państwa w warunkach wiecznego dylematu „wejdą, nie wejdą”. Ale jeśli w naprawie państwa dominującą tendencją staje się redukowanie roli samorządów i innych instytucji niezależnych od władzy, to sygnał, że mamy do czynienia z narastaniem systemu autorytarnego. To bardzo niebezpieczne, bo systemy autorytarne żywią się wojną. To zjawisko trzeba przezwyciężyć. Po wyborach samorządowych w 1994 roku Jacek pisał:
„Demokracja jest silna tylko dzięki aktywności obywateli. Gdy obywatele są bierni, władzę przejmują elity pozbawione społecznego zaplecza i działające poza kontrolą (…) Partie polityczne obwieszczają o swoim sukcesie wyborczym i w centralach decydują, jak podzielić władzę w gminach. Jestem przekonany, że jest to działalność zabójcza dla samorządów i samobójcza dla partii”.
„Wymiana elit, a jeśli to możliwe wewnętrzna przemiana części starych, wydaje się być niezbędna. Wymaga to wielkiego ogólnokrajowego ruchu, który skupi wszystkie ruchy , zarówno problemowe, jak i lokalne. (…) W Polsce znamy tak wiele elementów tego ruchu, że jego wyłonienie się i tym samym przezwyciężenie starych elit wydaje się być kwestią najbliższych lat.
Głoszę nadzieję, bo bez niej nie sposób żyć."
Napisz komentarz
Komentarze