W tym artykule przeczytasz o:
- wystawie poświęconej markowi Hłasce w bibliotece na Broniewskiego
- związkach Marka Hłaski z Marymontem
- obrazom Marymontu w twórczości pisarza
Jak podkreślono w uchwale Sejmu RP: „Marek Hłasko był pisarzem, który potrafił nasycić banalne motywy i tematy zaczerpnięte z potocznego życia głęboką treścią egzystencjalną, dzięki czemu jego twórczość ma wymowę uniwersalną. Swą bezkompromisową postawą, także wobec komunistycznej rzeczywistości, przyciągał do siebie pokolenia w różnych zakątkach świata.
Na Żoliborzu do 29 lutego można oglądać poświęconą życiu i twórczości Marka Hłaski wystawę "Marek Hłasko – patron 2024 roku". Wystawa zorganizowana została w wypożyczalni nr 138 przy ulicy Broniewskiego 9a. Miejmy nadzieję, że wydarzeń poświęconych Hłasce będzie w naszej dzielnicy więcej, bo przecież to pisarz, którego związki z Żoliborzem, a właściwie z marymontem mają charakter szczególny. Imieniem Marka Hłaski nazwana została marymoncka ulica. Nazwano ją tak na przełomie lat 80. i 90., gdy wybudowano Trasę AK.
Marek Hasko na Marymont trafił jako zbuntowany młodzieniec. Jak sam mówił urodził się już buntownikiem. Buntował się przeciw inteligenckiemu etosowi rodziny, pozując na „twardziela” wychowanego przez warszawskie ulice. Zamiast garnituru wolał nosić kurtki lotnicze, co w połączeniu z dżinsami oraz nieodłącznym papierosem składało się na jego charakterystyczny styl. Uczył się kiepsko, wolał czytać to, co go interesowało. Wyrzucono go z trzech kolejnych liceów za niesubordynację i wywieranie demoralizującego wpływu na kolegów. W wieku szesnastu lat zaczął pracować. Imponowała mu męska przygoda, a za najbardziej męskie zajęcie uważał prowadzenie ciężarówki. Zrobił prawo jazdy, został więc zawodowym kierowcą. Pracował w bazie na Marymoncie. Po jakimś czasie, widząc że Hłasko każdą wolną chwilę spądza na czytaniu, partyjna delegatka powierzyła mu funkcję korespondenta robotniczego. Pisał o bolączkach i osiągnięciach zakładów pracy, w nagrodę dostał powieść Anatola Rybakowa Kierowcy. Przeczytał. „Muszę przyznać, że wpadłem w osłupienie. Tak głupio i ja potrafię, powiedziałem sobie i zacząłem”.
Napisał zatem o kierowcach ze swojej bazy Sonatę Marymoncką i wysłał powieść do znanego pisarza Bohdana Czeszki. Czeszko książkę pochwalił, zaproponował skrócenie rozwlekłej powieści i ograniczenie wulgaryzmów. Brak wykształcenia był dla Hłaski paradoksalnie korzystny. W PRL istniało przecież zapotrzebowanie na „proletariacki” talent. Idąc za radą Czeszki, Hłasko wykroił ze swej książki opowiadanie. Bazę Sokołowską opublikował „Almanach Młodych”. Hłasko nie lubił tego opowiadania. Mówił, że przepisał Kierowców Rybakowa i zaniósł do wydawnictwa. Ci, którzy Rybakowa nie czytali, nawet wierzyli w tę jego bujdę. Ale to właśnie Baza Sokołowska zmieniła jego życie. Dostał stypendium, zaliczkę na kolejne opowiadanie i postanowił zostać pisarzem.
Hłasko uchodził za samorodny talent z Marymontu, z rękami ubrudzonymi smarem. Stał się modny. Wypadało się z nim pokazać, chwalić znajomością. Gromadziło się wokół niego wielu totumfackich, ciągnęła masa młodych wielbicielek, w których przebierał jak w ulęgałkach, i młodocianych Jamesów Deanów rodzimego, zgrzebnego chowu. Wszyscy go kochali. „Każdy, kto go napotkał – dziewczyna, starzec, dziecko, pies – popadał z nim w miłość nagłą i gwałtowną. Chciał być kochany przez każdego, wdzięczył się, krygował i dopraszał miłości. Chciał ją także dawać, a przynajmniej święcie wierzył, że chce” – napisał Leopold Tyrmand na łamach paryskiej „Kultury” w pośmiertnym wspomnieniu o Marku Hłasce.
Hłasko jako pisarz robił karierę na miarę PRL, ale chciał też pozostać sobą cz też swoim własnym wyobrażeniem. Mógł pisać w każdym reżimowym tygodniku. Związał się z odwilżowym, niewygodnym dla władzy tygodnikiem „Po prostu”, gdzie mógł pozostać outsiderem. Miał tam stałą rubrykę, w której pisywał na rozmaite tematy. Cały czas tworzył też prozę. W „Twórczości” opublikował dwa ważne opowiadania Pętlę i Ósmy dzień tygodnia, wydano mu debiutancki zbiór opowiadań Pierwszy krok w chmurach. Dostał mieszkanie w Warszawie na Ochocie, przy Częstochowskiej 16/18.
Choć jedyny warszawski adres Hłaski mieścił się na Ochocie, to jednak we wczesnej twórczości wciąż powracał na Marymont. Właśnie tam umiejscowił akcję opowiadania Pierwszy krok w chmurach, które powstało w 1955 roku. Na tle marymonckich pejzaży pokazał historię pierwszego zbliżenia dwojga młodych kochanków, dość brutalnie przerwanego przez chamskich podglądaczy. W opowiadaniu sportretował też, niejako przy okazji, codzienność i świąteczny dzień peryferyjnej dzielnicy: […] Życie przedmieścia zawsze było i jest bardziej zagęszczone; na przedmieściu w każdą sobotę, kiedy jest pogoda, ludzie wynoszą krzesła przed domy; odwracają je tyłem i usiadłszy okrakiem, obserwują życie”.
Marymont z „Pierwszego kroku w chmurach” to były peryferia. Przed wojną było to natomiast niemal getto biedoty różnej proweniencji. Buiedny, szemrany, lumpenproletariacki Marymont odzielała wówczas od inteligenckiego Żoliborza gruba kreska ulicy Potockiej. Po Marymoncie powojennym wciąż będącym proletariacką enklawą wciśniętą między Żoliborz i Bielany snuł się właśnie Hłasko. Na Marymoncie odszukał największych przedwojennych bandziorów, którzy barwnie i w szczegółach opowiadali mu o swoim życiu. W ten sposób zbudował sobie Hłasko pełny obraz przedwojennego warszawskiego Marymontu. Sam mówił, że znał w tej dzielnicy każdą ulicę i każdy zaułek, każdego ciekawszego człowieka i jego historię. Wtedy zaczął pisać rozgrywającą się właśnie na przedwojennym Marymoncie powieść “Wilk” odnalezioną po latach i wydaną dopiero w 2015 roku. Jej bohater, Rysiek Lewndowski żyjąc na Marymoncie w okresie międzywojennym, marzy o “lepszym życiu” wpatrzony w białe domy Żoliborza. Jak zwykle u Hłaski te marzenia zderzają się z brutalną rzeczywistością.
Na Marymoncie Hłaskę upamiętnia nie tylko sama ulica. W 2009 roku został odsłonięty na wiadukcie przy ul. Hłaski mural Jakuba Adamka, absolwenta krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Mural przedstawia Marka Hłaskę w pozycji leżącej. Na muralu widnieje cytat z „Sonata marymonckiej: “I co z tego, że człowiek marzył?” No właśnie. Marzenia na Marymoncie były za czasów Hłaski zupełnie inne niż dzisiaj. I zawsze tak samo się kończyły.
Napisz komentarz
Komentarze