W tym artykule przeczytasz o:
- Okolicznościach powstania piosenki "Warszawa" zespołu T.Love
- Na czym polega fenomen tej iosenki
- Dlaczego Żoliborz jest "pieprzony"
Wypada zacząć od samego zespołu T. Love. Grupa zawiązała się spontanicznie w 1982 roku w Częstochowie. Początkowo nazywała się Teenage Love Alternative i była koleżeńskim przedsięwzięciem kilku licealistów, którym jako frontman i jednocześniw basista przewodził autor większości tekstów Muniek Staszczyk. Muzyka zespołu utrzymana była w postpunkowej stylistyce, z czasem wzbogacanej elementami Nowej Fali, glam rocka, reggae i popu. Po koncertach w Jarocinie i wylansowaniu pierwszego dużego przeboju „My, marzyciele”, który znalazł się w czołówce kultowej listy przebojów „Trójki” zespół zmienił nazwę, najpierw na T.Love Alternative, a potem na T.Love. W 1989 roku, gdy miała się lada chwila ukazać debiutancka płyta zespołu - „Wychowanie”, T.Love przechodził poważny kryzys, a lider - Muniek Staszczyk nie mógł przezwyciężyć twórczej zapaści. - Miałem megakryzys, od 1987 roku nie byłem w stanie nic napisać prawie - wspominał Muniek po latach - (…) żadne teksty nie powstawały, stąd taki marazm, w bandzie się poróżniliśmy, wszystko zmierzało ku schyłkowej sytuacji, która potem zaowocowała rozstaniem. W dodatku Muniek wraz z żoną spodziewali się narodzin dziecka, tymczasem finanse rodziny miały się fatalnie, a lider T.Love miał spore długi. Transformacja ustrojowa spowodowała gigantyczną inflację, ludzie mieli ważniejsze sprawy na głowie niż chodzenie na koncerty i kupowanie płyt. Muniek podjął więc trudną decyzję, zawiesił działalność zespołu, a sam postanowił udać się na emigrację zarobkową. Za radą kolegi zdecydował się na Londyn i w czerwcu 1989 wsiadł do samolotu.
Warszawa w londyńskiej knajpie
W Londynie wciągnął go świat, którego nie znał - bogactwo muzyczne, luz, pełne życia puby. Z drugiej strony, nie czuł się tu dobrze. Był tu obcy. W dodatku w kraju był przecież liderem nieźle się zapowiadającego zespołu, a w Londynie pracował w restauracji na zmywaku jako pomocnik kucharza. Właśnie w pracy, na dodatek w weekend tuż przed Bożym Narodzeniem, wpadły mu znienacka do głowy wersy:
„Za oknem zimowo, zaczyna się dzień,
Zaczynam kolejny dzień życia…”.
Spodobały mu się, uznał, że to całkiem niezły początek piosenki. Zbyt dobry, by słowa uleciały, więc postanowił je szybko zanotować. W knajpie duży, przedświąteczny ruch, roboty huk, ale Muniek pod pretekstem problemów żołądkowych zamknął się w toalecie i zapisał fragment tekstu na kawałku papieru toaletowego. A nawet więcej, bo w międzyczasie przyszedł mu do głowy kolejny dwuwers:
„Wyglądam przez okno, na oczach mam sen,
A Grochów się budzi z przepicia”
I tak tego dnia Muniek biegał do toalety cały dzień, by notować kolejne fragmenty tekstu, które spontanicznie i z dawną łatwością wymyślał. Napisał tego dnia w pracy dwie zwrotki i szkic refrenu. Po Wrócił do wynajmowanego w Londynie mieszkania i napisał kolejną zwrotkę.
„Zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz
Rozkwita na drzewach, na krzewach
Ściekami z rzeki kompletnie pijany
Chcę krzyczeć, chcę ryczeć, chcę śpiewać”
Muniek poczuł, że to przełomowy moment – pierwszy raz od przeszło dwóch lat znów coś pisał. I był zadowolony z efektów. - Czułem, że to jest jakiś przełom – wspominał po latach. Tuż po Bożym Narodzeniu, Staszczyk wrócił do Warszawy i na Żoliborzu, w mieszkaniu kolegi Pawła Dunina – Wąsowicza została nagrana pierwsza wersja całej piosenki. Muniek zaśpiewał ją przygrywając sobie na basie i mocno inspirując się utworem „Wild Thing” z repertuaru The Wild Ones. Muniek uznał, że dla tego jednego utworu warto reaktywować zespół T.Love, być może w nowym składzie. Następnego dnia zadzwonił do zaprzyjaźnionego gitarzysty Jana Benedka. Zaśpiewał mu taką właśnie roboczą wersję „Warszawy”. Benedkowi piosenka bardzo się spodobała. Natychmiast zaczął pisać aranżację muzyczną i nadał warstwie muzycznej ostateczny kształt. Zmienił stylizację wokalną na bardziej stonowaną, a w warstwie muzycznej postawił na gitarowe brzmienia z prostą sekcją rytmiczną.
Duch miasta i wspomnienia
„Warszawa” została nagrana jesienią 1990 roku w Izabelin Studio. Benedek poza zarejestrowaniem wszystkich partii gitar zajął się także ścieżką gitary basowej, która mocno różniła się od prototypowego brzdąkania Muńka z oryginalnej wersji demo. Pod koniec roku piosenka była już przebojem. Jako pierwszy utwór T.Love dotarła na szczyt listy przebojów „Trójki”. Piosenka znalazła się na albumie T. Love „Pocisk miłości”, wydanym w sierpniu 1991 roku. Muniek odżył i jak sam mówi po raz pierwszy czuł, że może coś osiągnąć. - Był taki moment, że jechałem taryfą i w radiu był wywiad z Agnieszką Osiecka, której nigdy nie poznałem i słyszę, a ona mówi tak: ‘jest taki chłopak, taki zespół, nie wiem jak się nazywają, ale on używa słowa „pieprzony Żoliborz” i to jest fantastyczny tekst’. A ja tak siedzę w tej taksówce i: o k***a!
Być może o wyjątkowości tekstu Warszawy zdecydowało uchwycenie jakiejś ponadczasowości, ducha miasta. Ale też rzutowanie na ten uniwersalny plan bardzo osobistych, intymnych wręcz emocji i wspomnień. Grochów trafił do tekstu, bo Muniek mieszkał właśnie jakiś czas na Grochowie, w akademiku na Kickiego. Na Krakowskim Przedmieściu, które w piosence zalane jest słońcem studiował polonistykę na Uniwerku. To gdzieś w tych rejonach spotykał się ze znajomymi i balował do rana, co i ja dobrze pamiętam z autopsji. Bohaterką trzeciej zwrotki jest Marta - wtedy dziewczyna, a później żona Muńka, z którą spacerował w okolicach Duchnickiej i Rydygiera na Żoliborzu. Oboje mieszkali wówczas niedaleko, na Przasnyskiej.
Pieprzony Żoliborz?
Do Żoliborza odwołuje się najsłynniejszy i najbardziej kontrowersyjny wers piosenki „Zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz. Wielu słowo „pieprzony” kojarzy się negatywnie, tymczasem Muniek miał dokładnie odwrotne intencje. To słowo, które mi przysporzyło wiele miłości, ale też wiele nienawiści, bo musiałem się wielokrotnie tłumaczyć przed tzw. konkretnymi chłopakami z Żoliborza – tłumaczył Staszczyk w rozmowie z naszą „Gazetą Żoliborza” w 2018 roku. - Na Żoliborzu mieszkałem od 1988 do 1998 r. (...) Kocham Żoliborz miłością dozgonną. Chciałem przekornie – jako że miłość ma w sobie wiele temperatur i kolorów – napisać „pieprzony”, ale w znaczeniu „zajebisty”, „fantastyczny”. Byłem wówczas świeżo po przyjeździe z Londynu, w którym ten tekst powstał i często w języku angielskim słowo „fucking” ma pozytywne znaczenie, taki odpowiednik polskiego „fajnie”. Oczywiście „fucking” bywa też negatywne. Będąc w Londynie, językiem angielskim posługiwałem się częściej niż polskim i tak mi wówczas „wskoczyło”, że dobrym rymem do słowa „zielony” będzie „pieprzony”. (...) „Pieprzony” w tym wypadku znaczy tak naprawdę „kochany”. I tego się trzymajmy, bo Żoliborz naprawdę jest kochany!
Napisz komentarz
Komentarze