Justyna Smolińska: Dorota, słyszałam, że październik to dla Ciebie gorący czas z dwóch powodów. Jednocześnie kandydujesz do Sejmu z list Lewicy i bronisz doktoratu z socjologii na Uniwersytecie Warszawskim. Nie za dużo wyzwań?
Dorota: Tak się złożyło, że te dwa wydarzenia zeszły się w czasie. To wymagające, ale szczerze mówiąc ten ostatni etap jest znacznie mniej stresujący niż lata studiów doktoranckich. Polskie państwo naprawdę nie stwarza młodym naukowcom dobrych warunków do pracy i badań.
JS: Ostatnio dużo się mówi o trudnej sytuacji życiowej studentów i doktorantów - słyszałam, że coraz więcej osób rezygnuje z nauki, bo nie jest w stanie się utrzymać. Widzisz ten problem wśród kolegów i koleżanek z uczelni?
Dorota: Jak najbardziej. W najtrudniejszej sytuacji są oczywiście studenci studiów licencjackich i magisterskich. Koszty utrzymania w Warszawie w ciągu ostatnich 5 lat wzrosły dwukrotnie. Bardzo niewiele osób może liczyć na takie pieniądze od rodziców, żeby się utrzymać, poradzić sobie. Trzeba szukać dodatkowej pracy, a tę z kolei trudno pogodzić z dziennymi studiami.
Adrian: Tak duży wzrost kosztów życia bez sensownego wsparcia ze strony państwa przekreśla szanse młodych ludzi na zdobycie wykształcenia. Polska powinna być krajem równych szans - osoba spoza Warszawy, z niezamożnej rodziny, powinna być w stanie skończyć studia, rozwijać się. W innym wypadku utrwalają się podziały społeczne - na studia idą dzieci zamożnych rodziców albo po prostu ludzi z Warszawy, młodzi z mniejszych ośrodków, z biedniejszych rodzin nie mają szans. To niesprawiedliwe i szkodliwe dla całego społeczeństwa - marnujemy potencjał wielu zdolnych, pracowitych ludzi. Lewica chce, żeby mogli zostać lekarzami, nauczycielami, inżynierami.
JS: Jakie rozwiązania chce w tej sprawie zaproponować Lewica?
Adrian: Po pierwsze - patrzymy na rozwiązania, które działają w innych miejscach. Jednym z państw, gdzie najwięcej osób kończy studia, jest Dania. Tam obowiązują świadczenia dla studentów - wszystkich, niezależnie od poziomu zamożności czy wyników. Jedyny warunek jest taki, żeby zaliczyć semestr. Chcemy wprowadzić podobny mechanizm w Polsce - każdy student dostawałby 1000 zł miesięcznie.
1000 zł w Warszawie nie wystarczy nawet na wynajęcie pokoju na obrzeżach miasta.
Dorota: Tak, to prawda. Ceny najmu w stolicy są z kosmosu, na ich obniżenie też mamy pomysł, ale o tym za chwilę. Problemem jest też brak miejsc w akademikach, wysokie ceny pokoi i jednocześnie naprawdę fatalny standard, jaki one oferują. Na Jelonkach studenci mieszkają w drewnianych barakach, wybudowanych dla budowniczych Pałacu Kultury ponad 70 lat temu - nie da się tych budynków dogrzać, nie da się w nich normalnie mieszkać, a i tak jest więcej chętnych niż miejsc. Potrzebujemy rozwoju sieci akademików, remontów i dopłat do pokojów, tak żeby każdego było stać na studia.
Osobny temat to mieszkania dla pracowników naukowych. W Warszawie mamy Dom Pracownika Naukowego, ale on ma stanowczo za mało miejsc. Trzeba rozszerzyć ten program, umożliwić większej liczbie doktorantów i adiunktów tani, stabilny najem od uczelni.
Generalnie musimy zadbać o to, żeby studia doktoranckie przestały się łączyć z ciągłym brakiem stabilizacji, ciągłą niepewnością - dostanę stypendium czy nie dostanę, wyrobię punkty czy nie, będzie grant albo go nie będzie. Jeśli chcemy rozwoju polskiej nauki, musimy pozwolić ludziom skupić się na swojej pracy, a nie na lęku o jutro. Dlatego jako Lewica postulujemy radykalne podwyżki dla doktorantów, adiunktów i pracowników administracyjnych uczelni - te osoby zarabiają dzisiaj po prostu za mało, żeby się utrzymać w dużych miastach uniwersyteckich.
Wiem, że o rozwoju nauki dużo mówisz nie tylko Ty, Dorota. Adrian też wspomina o tym przy każdej okazji.
Adrian: Docelowo na naukę powinno się przeznaczyć 3 proc. PKB. To absolutnie kluczowe, żeby Polska wydostała się z pewnej pułapki gospodarczej, w której się znaleźliśmy. Dzisiaj Polska opiera swój rozwój gospodarczy na trzech rzeczach - na niskich płacach, na ulgach podatkowych dla zagranicznych inwestorów i na dobrych drogach. Można u nas tanio zmontować części, można u nas umieścić duże magazyny logistyczne i szybko wywieźć towar za granicę. PKB rośnie, ale zwykli ludzie mają z tego niewiele - oni sami płacą podatki wyższe niż korporacje, a zarabiają kiepsko.
Żeby się z tej pułapki wydostać, żeby konkurować czymś innym niż tania praca i niskie koszty - musimy inwestować w rozwój technologiczny, w naukę, w innowacje. Ten rozwój się nie wydarzy poza uniwersytetami. Wszystkie opowieści o tym, że prywatne firmy doprowadzą do przełomów technologicznych to bajki - nigdzie na świecie nic podobnego się nie wydarzyło. Sektor prywatny liczy zyski w krótkiej perspektywie, nie ryzykuje, wydaje tylko na to, na czym na pewno zarobi. To nie jest podejście, które może pozwolić na realny rozwój nauki. Do tego potrzeba dużych, państwowych inwestycji.
Jako Lewica jesteście za odważnymi, dużymi inwestycjami budżetowymi. Jedną z nich jest duży program budowy mieszkań na wynajem. Liberałowie pewnie zaraz zapytają “czy nas na to stać”?
Dorota: To, na co na pewno nas nie stać, to kolejne dopłaty do kredytów. Obecnie mamy program “Bezpieczny Kredyt 2 proc”, wcześniej było Mieszkanie dla Młodych czy Rodzina na swoim. Wszystkie działały na tej samej zasadzie - stanowiły dofinansowanie do kredytów. I wszystkie doprowadziły do wzrostu cen mieszkań. To publiczne pieniądze wyrzucone w błoto, czy też przełożone z kieszeni podatników do kieszeni prezesów banków i dużych spółek deweloperskich. A kryzys mieszkaniowy jak był, tak jest.
Adrian: Dlatego my zamiast iść w kierunku, który wielokrotnie okazał się porażką w Polsce, wybieramy rozwiązania, które gdzie indziej się powiodły. Takim miejscem jest Wiedeń, stolica Austrii, gdzie większość mieszkańców miasta żyje w lokalach należących do miasta. To stabilny, wieloletni najem o umiarkowanym czynszu, na zielonych osiedlach wybudowanych z głową - a nie jak w Warszawie, gdzie sąsiedzi zaglądają sobie do garnków przez okna. Chcemy, we współpracy z samorządami, wybudować 300 tys. takich mieszkań w całej Polsce.
A co jeśli ktoś chce mieć mieszkanie na własność? Albo jeśli ma już kredyt hipoteczny i mierzy się z rosnącymi ratami? Jakie rozwiązania dla tych ludzi ma Lewica?
Dorota: Ja mam taki kredyt. Moja rata wzrosła z 1200 zł do 2300 zł w ciągu kilku lat - i zgadzam się, że to jest bardzo trudna sytuacja, w której ludzie potrzebują wsparcia. Lewica składała w ostatniej kadencji projekt ustawy o zamrożeniu WIBOR-u. PiS nie był nim zainteresowany, nie został nawet poddany pod głosowanie.
Po wyborach, w nowym rządzie demokratycznej opozycji, będziemy dalej walczyć o tę sprawę. Poza zamrożeniem WIBOR-u trzeba przyjąć regulacje kredytów. Polskie banki, podobnie jak większość banków francuskich czy niemieckich, powinny mieć większość oferty w stałym oprocentowaniu. Zmienna rata kredytu przerzuca całe ryzyko na kredytobiorcę, na prywatną osobę. Tak naprawdę każdy kryzys - pandemia, wojna w Ukrainie, kryzys energetyczny - oznaczają zyski banków i straty dla pracujących Polaków i Polek. To skandaliczna sytuacja.
Adrian: Będziemy się domagać stworzenia komisji śledczej, która ustali jak w ogóle taki mechanizm był możliwy. Gdzie był KNF, gdzie był UOKiK? Są już wyroki sądów, uznające umowy o zmiennym oprocentowaniu za niezgodne z prawem. Te sprawy pewnie skończą się podobnie jak sprawy kredytów we frankach - kompletną porażką banków. Ale po to mamy państwo, żeby takim oszustwom zapobiegać, a nie po latach walk w sądach przyznawać rację oszukanym ludziom. To trzeba wyjaśnić.
Natomiast jeśli chodzi o pierwszą część Twojego pytania, czyli kwestię osób, którym zależy na własności - Lewica nikomu nie zakazuje kupna mieszkania, na kredyt czy za gotówkę. Duży program mieszkań na wynajem będzie z korzyścią też dla kupujących - konkurencja obniży ceny na rynku. Nam chodzi o to, żeby ludzie mieli realny wybór, żeby kredyt na 30 lat nie był jedyną możliwą opcją na dach nad głową.
Wyobrażam sobie, że kwestia mieszkaniowa mocno leży na sercu warszawiakom i warszawiankom. O co jeszcze pytają was wyborcy?
Dorota: Mówiąc szeroko - o usługi publiczne. Czyli o to, jak mają działać szkoły, szpitale, żłobki i przedszkola. Ludzie mają poczucie, że nie mogą liczyć na państwo. W szkołach brakuje nauczycieli, kolejki do lekarza ciągną się miesiącami czy nawet latami, na miejsce w żłobku przypada kilkoro dzieci. Często słyszę frustrację - zarabiam coraz więcej, powinnam mieć coraz lepsze życie, ale ciągle dochodzą nowe wydatki: na prywatną wizytę, na korepetycje dla dziecka, na nianię. Chcemy państwa, w którym nie trzeba mieć pieniędzy, żeby się leczyć, wrócić do pracy po urodzeniu dziecka albo posłać je do szkoły.
Adrian: Powodem tego kryzysu są przede wszystkim żałośnie niskie płace. Nauczycielki w Warszawie, osoby z wyższym wykształceniem, zarabiają w okolicach płacy minimalnej. Za to się nie da utrzymać, nikt nie będzie tak pracować. W szkołach nie ma komu uczyć - brakuje lekcji angielskiego, matematyki. Rodzice są sfrustrowani. Ci, których na to stać, uciekają do szkół prywatnych. Dzieciaki z mniej zamożnych rodzin tracą jakąkolwiek szansę na edukację. To jest ich osobisty dramat, ale też znowu - zmarnowany potencjał, zmarnowana szansa dla całego społeczeństwa. Jeśli się tego nie zatrzyma, będziemy mieć absolwentów szkół, którzy nie znają procentów, nie umieją czytać ze zrozumieniem, nie potrafią po angielsku kupić chleba w sklepie.
Jakie macie rozwiązanie?
Dorota: Znaczące podwyżki, dla całej sfery budżetowej. Zaczniemy od 20 proc., potem będzie waloryzacja co roku. Adrian mówi o nauczycielach, ale z tym samym kryzysem zmaga się cały sektor budżetowy. W szpitalach i przychodniach brakuje pielęgniarek, recepcjonistek, salowych. Nie ma urzędników, sądy są sparaliżowane brakiem protokolantów, asystentów sędziowskich. To samo widać w każdej instytucji publicznej - wiele lat oszczędności i zaniedbań doprowadziły do sytuacji, w której polskie państwo nie działa. Wszystko jest prowizorką, zrobioną z kartonu, związaną na sznurek.
Adrian: Dla nas jest bardzo ważne, żeby państwo odzyskało zaufanie obywateli i obywatelek. Brak tego zaufania rzutuje na wszystko - ludzie nie chcą płacić podatków, boją się, że ktoś je ukradnie; nie zatrzymują się na znaku STOP, bo nie ufają, że powinien tam stać. To jest w jakimś stopniu uzasadnione, zrozumiałe, ale jeśli mamy iść do przodu jako państwo, jako społeczeństwo, to się musi zmienić. I naszym celem jako Lewicy jest odbudowanie tego zaufania.
Napisz komentarz
Komentarze