Równo 48 lat temu, 30 września 1975 roku Żoliborz stał się na chwilę centrum Polski. Tego dnia w czynie społecznym na Kępie Potockiej pracował sam towarzysz Edward Gierek - pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Gierek nie pełnił wówczas żadnej funkcji państwowej, ale jako że stał na czele partii rządzącej, skupiał w swoim ręku praktycznie pełnię władzy. Nie o Gierku jednak będzie mowa w tej publikacji, a o czynach społecznych w latach PRL, które odbywały się właśnie na Żoliborzu. Było ich sporo. Dziś, po 34 latach od upadku komunizmu, pojęcie "czyn społeczny" bywa używane w różnych znaczeniach, często z nutą ironii i przekąsu. W latach komuny zjawisko czynu społecznego traktowano jednak bardzo poważnie.
Najkrócej jak się da: czyn społeczny była to zbiorowa, nieodpłatna praca, na rzecz dobra wspólnego, odbywająca się - co do zasady - w dni wolne od pracy. Były oczywiście wyjątki. Gdy towarzysz Gierek uczestniczył w czynie społecznym na Kępie Potockiej był wtorek. Ale już 22 lipca tego samego roku, gdy mieszkańcy Warszawy pracowali przy zagospodarowaniu północnego odcinka Wisłostrady, czyn społeczny miał miejsce w dniu święta państwowego. Święto zostało zniesione w wolnej Polsce, ale w 1975 roku był to dzień wolny od pracy.
Wisłostradę oddawano do użytku etapami. Ostatnim, północnym odcinkiem, samochody pojechały w grudniu 1975 roku. Odcinek ten znajduje się w dużej mierze na terenie dzisiejszej dzielnicy Bielany. 48 lat temu Bielany nie były dzielnicą w sensie administracyjnym. Żoliborz zaczynał się na Dworcu Gdańskim i linii kolejowej, a kończył na północnych rogatkach Warszawy.
W Narodowym Archiwum Cyfrowym zachowały się zdjęcia z tamtego czynu. W serii fotografii zwraca uwagę scena grabienia trawnika przez członkinie Przysposobienia Obronnego (organizacja krzewiąca idee obrony cywilnej i powszechnej samoobrony) ubrane w stroje kąpielowe. Z pewnością - jak to w lipcu - było gorąco. Ale nie o pogodę chodzi, a o grabie.
W czasach komuny powszechnie, choć po cichu, Polacy żartowali sobie z władzy. Dość przytoczyć szeptaną humorystyczną propagandę po dwóch wielkich pożarach, jakie wybuchły w centrum Warszawy (most Łazienkowski, Centralny Dom Towarowy). Mówiono wtedy, że to partia tak bardzo pali się do VII zjazdu.
Narzędzie w postaci grabi, wszechobecne na czynach społecznych, które oczywistą koleją rzeczy musiały polegać na prostych pracach fizycznych, też posłużyło komuś do żartobliwego hasła, że w czasie czynów społecznych cała partia grabi Polskę.
Czyny społeczne w latach PRL miały swoją... podstawę prawną. Od roku 1955 obowiązywała uchwała Prezydium Rządu "w sprawie czynów społecznych oraz pomocy Państwa w ich organizowaniu i realizacji", zastąpiona w 1961 roku przez uchwałę Rady Ministrów o tej samej nazwie. Akty te mówiły w jaki sposób np. rady narodowe mają wspomagać czyny społeczne. Ale już próżno szukać w nich przepisów, które gwarantowałyby prawa uczestników czynów, gdyby ktoś na przykład nieopatrznie nadepnął na leżące na ziemi grabie, czyli uległ wypadkowi przy pracy.
Czyny społeczne, choć masowe, nie były wtedy dobrowolne. Tzn. były, ale tylko z nazwy. Podobnie jak pochody pierwszomajowe - niby nikt nikogo nie zmuszał, ale kto nie przyszedł, miał nieprzyjemności w pracy. W czasach zniewolenia, represji i tajniaków z policji politycznej, trudno było o otwarty bunt. Potajemne żarty musiały wystarczyć.
Partyjny przymus powodował też, że wartość ekonomiczna czynów społecznych bywała znikoma. Wiadomo - z niewolnika nie ma pracownika. Słusznie dziś zauważa Tomasz Rakowski, że czyn społeczny "jednoznacznie kojarzy się nam z typową dla socjalizmu farsą" ("Teksty Drugie" 4/2016). Przyczyniły się do tego zwłaszcza lata 70. gdy czyny społeczne władza usiłowała wykorzystać w swojej propagandzie sukcesu.
Bo w poprzedniej dekadzie czyny społeczne traktowano serio i metodą naukową. Oto na przykład znawca socjalistycznej ekonomii Franciszek Dorobek wziął w 1960 roku czyn społeczny na warsztat swych rozważań naukowych.
Dorobek słusznie zauważył, że na odcinku czynów społecznych praktyka wyprzedziła rozważania teoretyczne. Czyli, jak należy rozumieć, czyny społeczne były już mocno rozpowszechnione zanim naukowcy przebadali i opisali ten fenomen.
Istotę tego zjawiska ujął w słowach precyzyjnych, choć dziś - jak może się wydawać - naiwnych. Ale to przecież wrażenie ahistoryczne. Zacytujmy więc Dorobka. "Czyn społeczny stanowi dobrowolny akt grupy społecznej lub jednostki, podjęty dla dobra ogółu w celu podniesienia materialnego i kulturalnego poziomu życia zbiorowego, przez bezinteresowny udział tej grupy lub jednostki w realizacji zadań wynikających z potrzeb społeczeństwa a skoordynowanych przez jednolity organ władzy państwowej. Czyn społeczny powinny charakteryzować dwie cechy: dobrowolność i bezinteresowność" ("Notatki Płockie", 5/1-15, 4-6, 1960). Czyli aktywność społeczna musiała być, wg Dorobka, koordynowana przez władzę.
Nie inaczej było na Żoliborzu. Nie tylko towarzysz Gierek gospodarskim okiem zerkał w 1975 roku na prace na Kępie Potockiej. Oto niespełna rok później - 16 maja 1976 roku, w niedzielę - w całej Polsce odbywa się Dzień Ogólnopartyjnego Czynu Społecznego i Produkcyjnego. Na granicy Żoliborza i Śródmieścia, w okolicy Dworca Gdańskiego mieszkańcy Warszawy zabrali się do porządkowania ulicy Buczka (dziś Słomińskiego).
W czasie tego czynu, z łopatami w dłoniach, fotografują się przedstawiciele władzy - marszałek Sejmu PRL Stanisław Gucwa i posłanka Jadwiga Biernat. Front robót musiał być szeroki, bo obejmował nie tylko ulicę, ale też teren ogródków działkowych - co widać na zdjęciach Grażyny Rutowskiej zgromadzonych w Narodowym Archiwum Cyfrowym. Z perspektywy działek widać przejeżdżający wiaduktem nad torami tramwaj. Ogród działkowy objęty wtedy czynem społecznym, istnieje zresztą do dziś. Nosi nazwę Rodzinny Ogród Działkowy "Dworzec Gdański".
Trudno powiedzieć, czy polski duży fiat kombi z głośnikami na dachu, również widoczny na jednym ze zdjęć Rutowskiej, jest elementem ujętej w przepisach prawa pomocy państwa dla czynów społecznych, czy też miał zadania propagandowe. A może był elementem nadzoru nad czynownikami? Wszak w tamtych czasach milicyjne radiowozy miały zamontowane głośniki na dachach. Czy cywilne radiowozy również? Dziś trudno to bezspornie ustalić. Na zdjęciu z fiatem można również dostrzec wyłaniające się zza kępy drzew bloki przy ulicy Dymińskiej.
Bloki te stoją na swoim miejscu do dziś, podobnie zresztą jak widoczny w innych kadrach budynek Intraco. Z krajobrazu miasta zniknęła natomiast dwadzieścia lat temu zajezdnia "Inflancka", z której przez całe dziesięciolecia co rano wyjeżdżały autobusy obsługujące między innymi linie biegnące przez Żoliborz i Bielany.
Na deser zostawiam Czytelnikom opisy zdjęć pokazujących posiłek po pracy. To kadry będące świadectwem epoki. Jak widać na jednej z fotografii, żeby zaspokoić głód po pracy, trzeba było swoje odstać w kolejce. Na drugim zdjęciu można rozpoznać menu wydawane pracującym. Była to kiełbasa i pieczywo. Przy czym nie widać, żeby ktoś trzymał bułkę przez bibułkę. Za to kiełbasy owinięte są papierowymi serwetkami. Może były tłuste. Albo gorące. Kiełbasa była wówczas dobrem luksusowym.
Już na sam koniec warto wspomnieć, że w Narodowym Archiwum Cyfrowym można odnaleźć zdjęcia z jeszcze jednego partyjnego czynu społecznego z września 1960 roku. W opisie zdjęć można wyczytać, że ten czyn społeczny odbywał się prawdopodobnie (!) na Żoliborzu. Może ktoś z Czytelników rozpoznaje okolice.
Napisz komentarz
Komentarze