Po gastronomicznej wizycie na Bielanach wracamy do siebie. W codziennej gonitwie warto czasem odetchnąć od obowiązków i zjeść u siebie, blisko, w zasadzie idealnie, bo niemal „pod blokiem”.
Do Eat and Meat przy ul. Rydygiera 13 weszłam nie po raz pierwszy, ale muszę przyznać, że tym razem byłam tam po długiej przerwie. Pierwszy raz, tuż po otwarciu, restauracja nie zrobiła na mnie pozytywnego wrażenia. Oprócz ciekawej koncepcji na dwa lokale w jednym (mamy tu tapas - „Coast to Coast Tapas&Cocktail Bar”), miłej obsługi i przyjemnego wnętrza, jedzenie nie dostałoby więcej niż 2 listki w naszej skali. Pomyślałam jednak, że trzeba dać im szansę, że muszą się „rozkręcić”. Wróciłam. Kolejny raz postawiliśmy na pizzę, było poprawnie, niedzielny obiad w gronie rodzinnym, coś na deser, kawa. Nie eksperymentowaliśmy, zamówienie było powiedzmy – „bezpieczne”.
Tym razem postanowiłam sprawdzić, czy nastąpił progres w jakości innych dań, od czasu mojej pierwszej wizyty. Miłe, włoskie przywitanie jak na śródziemnomorski charakter restauracji przystało, kelnerki z uśmiechem zapraszające do środka rozkrzyczane czterolatki, pchające się do wejścia, to od razu spowodowało, że poczuliśmy się swobodnie. Wnętrze się nie zmieniło, to nowoczesny minimalizm otulony ciepłym światłem, które powoduje, że atmosfera jest przyjemna i kameralna.
Po krótkim oczekiwaniu na podejście kelnerki, która właśnie usadzała nasze dzieci przy oddzielnym stoliku (o jak miło), proponując im kolorowanki i kredki, stwierdziliśmy, że uda nam się spokojnie zjeść, choć zaplanowaliśmy wybrać nieskomplikowane, szybkie dania. Rodzice to pewnie zrozumieją :).
Wracając do meritum, zamówienie zostało złożone, a dla uśmierzenia głodu otrzymaliśmy czekadełko w postaci focaccii z sosem czosnkowym, który według nas zupełnie nie pasował do wypieku. Zdecydowanie postawiłabym po prostu na świeżą, pachnącą oliwę z oliwek.
Część z nas zdecydowała się jako danie główne zjeść przystawki, dla dzieci wybraliśmy zupy i oczywiście dla wszystkich pizza. Poprosiliśmy o więcej sztućców i talerzy, ponieważ każdy z nas próbował wszystkich dań. Zatem po kolei.
Zupa minestrone z kluseczkami ziemniaczanymi nie obroniła się ani smakiem, ani wyglądem, ani nawet smacznymi kluseczkami. Smak minestrone powinien być bogaty, jednak ta zupa była po prostu kwaśna. Krem z buraków z kozim serem i palonymi migdałami to kolejne rozczarowanie. Gdybym jadła tę zupę z zamkniętymi oczami, nie wiem, czy potrafiłabym odgadnąć, co to za smak. Czuć było koncentrat burakowy. Całość jednak uratował przepyszny ser kozi i chrupiące migdały.
Smaczne małże alla marinara gotowane w białym winie z szalotką i natką pietruszki, świeże, zgodnie z tym, co powiedziała kelnerka, przywróciły nam dobry humor. Zastanowiłabym się nad tym, czy mule nie powinny stać się daniem głównym, większa porcja plus dobrze dobrane wino, pycha. Niestety black tagiolini z krewetkami i papryczką piri piri w ziołowej emulsji to danie bez polotu, makaron upstrzony kawałkami czosnku, w mdlącej emulsji, mało krewetek, nie polecam.
I to, co w restauracji „pod blokiem” najważniejsze – dobra pizza, nie na gumowym cieście jak z sieciówki. Czy w Eat and Meat taka jest? Tak, pizza jest dobra, choć jadłam lepsze w naszej okolicy i moi towarzysze również, jednak jednogłośnie stwierdziliśmy, że pizza i małże były najlepszymi daniami tego wieczoru. Ale, ale… przed nami jeszcze desery. Byliśmy z dziećmi, więc nie dało się nie zamówić czegoś słodkiego.
Wybór padł na tiramisu oraz tartę gruszkową z musem z białej czekolady i kremem balsamicznym. Powstał tylko problem… za mało! Desery były bardzo smaczne. Wytrawne, pięknie podane tiramisu oraz lekki mus gruszkowy na chrupiącym spodzie z nutką słodko-kwaśnego sosu. Doskonałe zwieńczenie tego popołudnia i rekompensata za kilka nieudanych smaków.
Cytując klasyka: „bunkrów nie ma ale jest…”, w tym przypadku jest przyzwoicie. Mamy miejsce na szybki lunch (restauracja serwuje codzienne w cenie 21,90), na dobrą pizzę w towarzystwie rodziny, przyjaciół, czy sąsiadów. To również miejsce na sobotni starter przed imprezą w części barowej. Pytanie tylko, czy to nie za mało…
Napisz komentarz
Komentarze