- Wierzyłem, że będę miał większą samodzielność. Liczyłem, że moja wiedza i doświadczenie będą służyły innym ludziom - stwierdza Marcin Kozaczuk, radny dzielnicy z PO.
W wywiadzie radny Marcin Kozaczuk opowiada m.in o:
- o powodach do kandydowania w wyborach samorządowych z ramienia partii politycznej,
- podziałach w radzie dzielnicy,
- relacjach w komisji,
- powodach, dla których nie został przewodniczącym komisji sportu,
- nowych basenach na Żoliborzu,
- sukcesach w obecnej kadencji rady dzielnicy,
- pomyśle na zagospodarowanie teren Ośrodka Sportu i Rekreacji,
- dlaczego nie pełni roli v-ce dyrektora Żoliborskiego OSiRu,
- czy będzie kandydował w kolejnych wyborach samorządowych.
Mateusz Durlik: Na początek miałem zapytać jak Ci przebiega pierwsza kadencja, ale dzisiaj dowiedziałem się, że radnym na Żoliborzu już byłeś.
Marcin Kozaczuk: Tak, przez trzy kadencje w latach 1994-2002. Ta kadencja, po 16-letniej przerwie, jest czwarta.
Od tego czasu trochę się pozmieniało. Co dokładnie się zmieniło w Radzie Dzielnicy od tego czasu?
Ludzie.
A oprócz ludzi?
Ideowość, zdolność do współpracy ponad podziałami.
Myślę też, że kompetencje lokalnego samorządu w strukturze ogólnomiejskiej są dużo mniejsze.
Wpływ partii politycznych jest dziś bardziej dominujący niż w latach 90., kiedy tworzyliśmy samorząd. Myślę, że nie taki był zamysł, żeby to partie dominowały w samorządzie i toczyły spory... polityczne. Brak mi, także inicjatyw „twórczych”, dzisiejszy samorząd jest bardzo zachowawczy. Schematy ogólnomiejskie dominują w dzielnicach. Niezależnie od tego czy są dla nich dobre czy złe. Często jest to takie równanie w dół. Nie sposób przeforsować rozwiązania odmienne od miejskich schematów zarzadzania.
Jesteś jednak w samorządzie radnym z ramienia partii Platformy Obywatelskiej.
Trafiłem do samorządu nie będąc osobą partyjną. Sam zgłosiłem akces do partii politycznej po kilku latach sprawowania funkcji radnego z uwagi na to, że odnalazłem w radzie ludzi bliskich mi ideowo. Liczyłem na to, że wspólnie będziemy mogli zrobić więcej dla dzielnicy. Tą partią była Unia Wolności. Mimo że kandydowałem z list „Solidarności”, zapisałem się do Unii Wolności ze względu na osoby, które spotkałem w Radzie. Tak się złożyło, że Unia Wolności została rozwiązana. Naturalną koleją rzeczy stałem się członkiem Platformy Obywatelskiej. Miałem też propozycje tworzenia struktur tej partii dla Żoliborza, ale nie przyjąłem tej propozycji, bo nigdy nie miałem ambicji stricte partyjnych. Nigdy nie chciałem odgrywać żadnej roli w partii. Może to błąd?
I znalazłeś się ostatecznie na liście Platformy Obywatelskiej.
Tak, w ostatnich wyborach kandydowałem ponownie z listy Platformy Obywatelskiej. Niezależnie od listy uważam, że decydującą wartość dla samorządu mają ludzie, a nie partia. Dziś zmieniły się trochę uwarunkowania i myślenie innych osób w partii nie jest takie samo jak moje, ale uważam, że partia powinna pozyskiwać jak najbardziej wartościowe osoby i w ten sposób kreować swój wizerunek. Nie odwrotnie. To partia powinna zabiegać o wartościowych ludzi, a nie ludzie powinni liczyć, że wzbogacą swój wizerunek, wzmocnią pozycję, albo uzyskają dodatkowe korzyści wstępując do partii.
A tak się u nas dzieje?
Wydaje mi się, że w wielu przypadkach struktura partyjna otwiera przed ludźmi możliwości. Też jestem posądzany o to, że dzięki partii otwierałem sobie różne perspektywy. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Swój dorobek zawodowy zawdzięczam mojej wiedzy i osobowości.
Jak sobie wyobrażałeś pracę w Radzie po tej dość długiej przerwie? Rada Dzielnicy rządząca się wewnętrznymi układami powinna tak wyglądać?
Nie chciałbym się tak wprost wypowiadać odnośnie do tego, jak dziś funkcjonuje samorząd Żoliborza, a zwłaszcza moja opcja polityczna.
Dlaczego?
Dlatego że nadal z nią współpracuję. Ja również jestem twarzą tej koalicji. Mogę tylko powiedzieć czego bym sobie życzył. Chciałbym, żeby więcej decyzji dla Żoliborza było podejmowanych ponad partyjnymi podziałami i z korzyścią dla mieszkańców, bez oglądania się na miejskie standardy. Miarą postępu są nowe pomysły. Więcej innowacji, mniej równania do obowiązujących w mieście schematów.
Tych podziałów jest za dużo?
Myślę, że więcej energii powinniśmy poświęcić temu, co jest ważne dla dzielnicy i co można zrobić razem niż na patrzenie kto zgłasza poszczególne inicjatywy. Poprę wszystkie, które uznam za wartościowe dla mieszkańców dzielnicy niezależnie od tego, kto je zgłosi.
Ludzie mają jednak ambicje czy wyobrażenie o tym, jak to wszystko powinno funkcjonować. Całe życie zajmujesz się sportem. Mamy w Radzie Dzielnicy Komisję Edukacji i Sportu, w której nie pełnisz ważnej roli. A przecież jak wszyscy dobrze wiemy, masz do tego i predyspozycje, i ambicje. To musi wywoływać u ciebie jakieś przemyślenia.
Jestem wiceprzewodniczącym Komisji Edukacji i Sportu. Wierzyłem, że będę miał większą samodzielność. Liczyłem, że moja wiedza i doświadczenie będą służyły innym ludziom. Niechętnie zgadzam się z tym, żeby inne osoby decydowały za mnie, w sprawach, w których posiadam wiedzę. Niestety funkcjonując w pewnej strukturze musimy pogodzić się z tym, że decyzje zapadają większością głosów. Jedna z nielicznych rzeczy, które udało mi się w tej kadencji przeprowadzić, to uchwalenie nowego projektu zagospodarowania OSiR Żoliborz, dawniej RKS Marymont. To był bardzo duży kompromis z mojej strony, dlatego że poprzedni projekt lepiej odzwierciedlał moje wyobrażenie i oczekiwania niż ten uchwalony w tej kadencji. Poprzedni projekt czekał na realizację od 2002 roku. Był uchwalony przez Radę Dzielnicy jednomyślnie – przy moim współudziale. Dziś mam innych ludzi w Radzie i musiałem zmienić punkt widzenia.
Zmieniły się też potrzeby. Nie tylko ludzie w Radzie.
Czy tak bardzo? Mój udział w planowaniu podniesienia RKS Marymont z ruiny był brany pod uwagę w sposób naturalny, ponieważ wnosiłem, zresztą nie tylko ja, wiedzę praktyczną do tego przedsięwzięcia. Ta wiedza wynikała również z tego, że byłem zawodnikiem RKS Marymont, wychowałem się na tym terenie i jestem zawodowo związany ze sportem. A te obiekty właśnie sportowi powinny nadal służyć.
Powiedz mi jeszcze, dlaczego nie jesteś przewodniczącym Komisji Edukacji i Sportu?
Wynika to ze struktury Rady Dzielnicy. Jestem zastępcą Przewodniczącej i to ona, jak mi powiedziano, ma decydujący wpływ na to, jak komisja funkcjonuje. Nie zamierzam z Przewodniczącą toczyć wojny o kształt sportu w dzielnicy. Chciałbym, aby posiłkowała się moją wiedzą.
A dlaczego to ona jest przewodniczącą a nie ty?
To decyzje, które zapadają kolegialnie w gronie koalicji. Takie były ustalenia. Takim osobom powierzono określone funkcję. Nie będę z tym polemizował. Popierając kandydaturę przewodniczącej Komisji Edukacji i Sportu sądziłem, że będę miał pełną samodzielność w sprawach sportu, jako zastępca. Okazało się, że tej samodzielności nie mam, a moja wiedza nie jest aż tak często wykorzystywana przy podejmowaniu decyzji dotyczących sportu, jakbym tego oczekiwał.
Masz o to pretensje?
Nie mogę mieć pretensji. W wielu sprawach mam trochę inne poglądy, ale to nie znaczy, że lepsze. Uczciwie muszę przyznać, że ze względu na stan zdrowia w okresie pandemii, moje zaangażowanie w działalność samorządową osłabło. Pewnie, że chciałbym, żeby bardziej posługiwano się moją wiedzą, ale trzeba też brać pod uwagę, że inni też mają pewne oczekiwania, wyobrażenia i ambicje. Jeżeli tych osób jest większość to trudno tu toczyć spory.
Może warto popracować nad siłą swojej pozycji w partii?
Nie chciałbym, żeby z tego wywiadu wybrzmiał jakiś mój spór z innymi członkami partii. Szanuję ich zdanie, szanuję ich pozycję i poglądy w różnych sprawach. Nie trzeba być rozgrywającym w partii, by robić rzeczy pożyteczne. W życiu zwykłem posiłkować opinią osób, które mają większe ode mnie doświadczenie i wiedzę w różnych dziedzinach. Tak było w pierwszych moich kadencjach. Wspieraliśmy się w radzie nawzajem mając szacunek dla naszej wiedzy pomimo różnorodności poglądów politycznych. Dla przykładu Jerzy Andrzej Marek czyli Andrzej Woźniakowski, Ela Starowiejska, Jadwiga Godlewska, Stanisław Grefkowicz, Wanda Cymerman, Zbigniew Duszewski, czy nawet Karol Karski, wszystkich nie sposób wymienić, to były osoby, które koncentrowały się na współpracy dla Żoliborza, darząc wzajemnym szacunkiem, dzięki temu okazała się możliwa budowa pływalni, dodatkowych sal gimnastycznych czy przedszkola integracyjnego, które powstały i dziś służą wszystkim.
Z kim najlepiej ci się współpracuje w Radzie Dzielnicy?
Stawiasz mnie w bardzo trudnej sytuacji.
Taka rola dziennikarza.
Jestem wdzięczny wszystkim osobom, z którymi znajduję zgodność w pracy dla Żoliborza.
A z którymi radnymi taką zgodność znajdujesz najczęściej? Może Dorota Klejn? W końcu oboje jesteście sportowcami.
Nie mamy zbyt wielu płaszczyzn współpracy z Dorotą. Jeżeli chodzi o niezależność myślenia i poglądów gwiazdą w radzie jest Jola Zjawińska. Może się komuś narażę, ale szanuję w Joli to, że wypowiada szczerze swoje zdanie i myśli. Ale naturalną płaszczyznę porozumienia znajduję często, także z Piotrem Wertensteinem–Żuławskim czy Adamem Buławą i innymi radnymi ponad partyjnymi podziałami.
W Samorządzie Żoliborza są oczywiście osoby mniej i bardziej decyzyjne. Osobą najbardziej decyzyjną jest Renata Kozłowska. Najczęściej rozwiązuje sprawy „nie do rozwiązania”. Jestem jej wdzięczny za wsparcie wydarzenia polegającego na współzawodnictwie uczniów Szkoły Podstawowej nr 65 z zespołem Pectus uwieńczone koncertem zespołu zorganizowanego we współpracy z Fundacją AWF Warszawa. Koncert odbył się 30 listopada.
Zacna inicjatywa.
Chodzi o propagowanie kultury fizycznej.
Wróćmy w okolice szkoły nr 65, a konkretnie do Ośrodka Sportu i Rekreacji. Oprócz tego, że jesteś radnym, pełnisz funkcję wicedyrektora tego ośrodka.
Pełniłem. Kiedyś poproszono mnie, żebym został wicedyrektorem, bo władze dzielnicy uznały, że jako pomysłodawca budowy pływalni, najlepiej rozwinę program sportowy nowoutworzonego ośrodka. Dziś, podobno krążą plotki, że po to postulowałem budowę pływalni, byśmy wspólnie z moją życiową partnerką mieli tam pracę i zabiegałem o rozwój sportu dal własnych korzyści. To absurd i bardzo niskie insynuacje, ale jakże szkodliwe. Ludzie często mierzą innych ludzi swoją miarą. Tymczasem ja zawiesiłem własną spółkę z o.o., dlatego że koledzy z samorządu poprosili mnie, żebym pełnił funkcję administracyjną i czuwał nad rozwojem tego miejsca. Zawiesiłem prywatną, dochodową działalność, żeby zrobić coś więcej dla dzielnicy z uwagi na to, że koledzy i koleżanki uznali, że jestem odpowiednią osobą na to stanowisko. Tak zostałem wieloletnim zastępcą dyrektora OSiR Żoliborz, trenerem i nauczycielem.
Przeniesiono mnie do Śródmieścia, jak sądzę również dlatego, że wykraczaliśmy poza standard, w Ośrodku nie było przerostu zatrudnienia, a przychody często równoważyły koszty, także sukcesy naszych zawodników wzbudzały wiele zawiści. Dopatrywano się sprzeczności interesów między tym, że jestem zastępcą dyrektora OSiR Żoliborz, a po pracy trenerem. Wcześniej tych sprzeczności nikt nie dostrzegał. Co więcej, te zadania miałem wpisane w umowie o pracę.
Z czego wynikają informację, że nadal pełnisz funkcję wicedyrektora OSiR?
Obecnie jestem zastępcą dyrektora OSiR w Śródmieściu. Dla kogoś kto pragnie być urzędnikiem byłaby to dobra praca. Ja zdecydowałem się na pracę w administracji, by rozwijać sport na Żoliborzu, czemu poświeciłem już 23 lata życia, licząc od czasu uruchomienia pływalni.
To nie tajemnica, że stanowisko w Śródmieściu miało być tymczasowe. Obiecano mi sześć lat temu, że powrócę na Żoliborz. Czekam.
Stało się inaczej. Jest jeszcze perspektywa powrotu na Żoliborz?
To pytanie do władz Warszawy. Jeśli tak zdecydują to tak. Jeśli władze Warszawy i Żoliborza mają inne preferencje należy się z tym pogodzić. Niech działają tu inne osoby, efekty ich działań ocenimy po latach. Ja nie mam powodów, by wstydzić się moich osiągnieć. Tak na polu zarządzania ośrodkiem planowania, jego rozwoju, jak i na polu rozwoju sportu. Nasi wychowankowie uczestniczyli w Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro w pływaniu i pięcioboju nowoczesnym. Tysiące dzieci nauczyło się tu pływać i tysiące było zadowolone z wodnej rekreacji. Być może następcy zrobią więcej. Nie chcę z tym polemizować.
Dwie koncepcje na nowy kompleks sportowy na Żoliborzu gotowe. Teraz wypowiedzą się mieszkańcy
Jak byś sobie wyobrażał zagospodarowanie obszaru OSiR?
Jestem już w wieku, w którym ludzie są coraz bardziej sentymentalni. Zachowałbym historyczny stadion piłkarski RKS Marymont, ale z funkcjami lekkoatletycznymi. Mało kto dziś pamięta, że w projekcie i w decyzjach o pozwoleniu na budowę ten stadion jest również stadionem lekkoatletycznym wraz z wszystkimi urządzeniami. Jeżeli tych funkcji nie ma, to wymaga to dziś wyjaśnienia. Należałoby ten stadion odtworzyć i doprowadzić do tego, żeby można było tam trenować i piłkę nożną, i lekkoatletykę. Tym bardziej, że jest ona coraz bardziej powszechna. Z satysfakcją obserwuję jak wielu mieszkańców Żoliborza biega.
Druga rzecz, to tor łuczniczy, który powinien tam przetrwać. Sam byłem zawodnikiem sekcji łuczniczej. Mam przyjaciół z tamtych lat i wielki sentyment. Potrzeba przywrócić warunki do uprawiania szermierki!!! Należałoby dalej rozwijać pięciobój nowoczesny. Wychowaliśmy przecież w tej dziedzinie olimpijczyków. Ważne jest również pływanie. Ale żeby dalej rozwijać te dyscypliny i żeby te funkcje połączyć potrzebny jest odkryty basen. Uważam, i zdania nie zmieniam, że w miejscu dawnego lodowiska powinien powstać odkryty basen z funkcjami sportowymi i rekreacyjnymi. Natomiast korty tenisowe można przenieść w inne miejsce, choćby bliżej działek, gdzie jest jeszcze sporo przestrzeni.
Na terenie OSiR'u powinna się znaleźć również hala sportowa z możliwością uprawiania szermierki, usytuowana tak, by mogła w ciągu dnia służyć uczniom szkoły, skate park z kolei powinien być przeniesiony tam, gdzie nie będzie zakłócał spokoju mieszkańcom.
Dostaliśmy niedawno list od czytelnika: „Chciałem chodzić w tygodniu z córkami – 4 i 6 lat - na basen. W godzinach od 16.00 do 20.00 dostęp do brodzika i basenu rekreacyjnego dostęp został sprzedany firmom zewnętrznym. O 20 nie przyjdę przecież na basen z czterolatką”. Jak z takiej sytuacji wybrnąć? Czy OSiR komercjalizuje się do tego stopnia, że oddaje basen firmom zewnętrznym kosztem mieszkańców?
Sam zamysł tego basenu był taki, żeby dzięki jego powszechnej dostępności i funkcji rekreacyjnej zmniejszyły się jego koszty utrzymania. Wszystko po to, by ułatwić realizację zadań sportowych. To, że pływalnia ma służyć wszystkim nie oznacza, że w tym samym czasie.
To jak te rzeczy pogodzić, skoro żoliborzanin nie może pójść na basen z czteroletnią córką?
Zarządzający ośrodkiem powinien sporządzić grafik dostępu wykorzystania pływalni optymalnie godząc oczekiwania wszystkich mieszkańców. Powinny być określone priorytety dostępu w konkretnych godzinach. Program sportowy można realizować w ciągu dnia we współpracy ze szkołami w czasie, w którym frekwencja na basenie jest mniejsza niż w godzinach wieczornych. Natomiast po godzinie 17, gdy ludzie wracają z pracy i mają czas w wolny, część torów i część pływalni rekreacyjnej powinna zostać wolna i przeznaczona na potrzeby mieszkańców. Należy jednak zaznaczyć, że zorganizowane zajęcia rekreacyjne też wymagają jakichś ustalonych ram czasowych i powinny być tak umieszczone w planie pływalni, żeby mogły się odbywać.
Tam, gdzie pełnisz funkcję wicedyrektora, tak właśnie jest? Czy też macie kłopoty?
Nie decyduję o tym ja, tylko dyrektor. Jeśli natomiast ktoś mnie pyta o zdanie, to mówię to, co powiedziałem przed chwilą tobie. Z tego co wiem, podobnych konfliktów nie ma. A pływalnia cieszy się dobrą opinią.
Na Przasnyskiej w trybie specustawy deweloper chce postawić blok mieszkalny. Plan miejscowy zakłada jednak, że powinny się tu znaleźć usługi z funkcją publiczną. Czy jesteś za tym, by nie zgodzić się na tę inwestycję mieszkaniową w trybie lex deweloper? Czy naturalną konsekwencją niewyrażenia zgody powinno być zbudowanie tu obiektu użyteczności publicznej w postaci basenu?
Co do lex deweloper, to uważam, że w pierwszej kolejności powinno liczyć się zdanie mieszkańców. Jeżeli inwestycja mieszkaniowa spotkałaby się z akceptacją lokalnej społeczności, to nie miałbym nic przeciwko.
Jak będziesz głosował w sprawie wniosku dewelopera podczas sesji Rady Dzielnicy?
Jeśli nie będzie na to przedsięwzięcie zgody mieszkańców, to zagłosuję przeciwko inwestycji.
Tej zgody nie ma i raczej się to nie zmieni.
Więc będę głosował przeciw.
To teraz druga część pytania, czyli co jeśli nie lex deweloper?
Tej części Żoliborza brakuje funkcji sportowo-rekreacyjnej. Dobrze by było, żeby taki obiekt powstał. Dobrze by było, gdyby udało się stworzyć pełnowymiarowy basen w zespole szkół przy ul. gen. Zajączka. Gdyby dało się na Żoliborzu Artystycznym stworzyć miejsce dla sportu i rekreacji, to jak najbardziej uważam, że powinno się ono tutaj znaleźć.
Awantura o lex deweloper na Przasnyskiej na posiedzeniu Rady Dzielnicy
Co uznajesz za swój największy sukces w obecnej kadencji?
Mam deficyt po stronie sukcesów.
Z czego to wynika?
Trudno szukać usprawiedliwień. Nie udało mi się wpłynąć na to, żeby polityka sportowa dzielnicy niosła za sobą takie rozwiązania sprzyjające rozwojowi sportu, jakich bym oczekiwał. To oczywiście po części moja wina i moja porażka. Sukcesów na tym polu nie mam, choć ich oczekiwałem.
Sukcesem natury ogólnej są wszystkie te decyzje, które były społecznie oczekiwane i udało się je zrealizować. Chodzi mi choćby o remont ulicy Śmiałej czy rozbudowa Szkoły Podstawowej nr 65, oddanie do użytku szkoły podstawowej nr 396 na ul, Anny German.
Czy w obliczu tego rachunku sumienia zamierzasz kandydować w kolejnych wyborach samorządowych w 2024 roku? Z jakiego ugrupowania i na jakich warunkach?
Nie chcę nikomu stawiać żadnych warunków. Chciałbym oczywiście mieć dużo większą samodzielność i możliwość kreatywności, niż mam obecnie w tej strukturze partyjnej. Jeśli nie będę miał możliwości realizacji moich pomysłów, to nie zamierzam kandydować w kolejnych wyborach będąc członkiem partii politycznej. Nie będę się nikomu narzucał. Jeśli w ogóle miałbym kandydować, to chciałbym mieć grono osób, które będą chciały korzystać z mojej wiedzy i wspierać mnie swoją wiedzą.
A jeśli start z listy Platformy to pod warunkiem, że będziesz miał sprawstwo?
Nie stawiam żadnych warunków. Samorząd się zmienił. Kiedyś samorząd to była burza mózgów. Chcieliśmy budować lepszą Polskę. Od 1975 roku mieszkałem na ul. Przasnyskiej. W moim domu była konspiracyjna redakcja Wiadomości Regionu Mazowsze. Wyniosłem z domu między innymi potrzebę niesienia zmian. Myśmy chcieli zbudować Polskę, w której zlikwidujemy to, co złe, a zbudujemy to, co dobre. Służyć miał temu również Samorząd. Brakuje mi dzisiaj decentralizacji decyzji. Decyzje powinny być scentralizowane co do funkcji ogólnomiejskich. Natomiast funkcje dzielnicowe powinny być jak najbardziej zdecentralizowane, tak żeby to mieszkańcy mieli decydujące zdanie, jeżeli chodzi o rozwój dzielnicy i o to, jak należy ją tworzyć. Miasto powinno wspierać te oddolne, bezpośrednio styczne z życiem mieszkańców inicjatywy dzielnicowe. Myślę, że gdy dominuje interes partyjny i walka między ugrupowaniami staje się naczelnym zadaniem, to tworzy się klimat konfliktu. Wtedy te mniejsze, lokalne potrzeby giną w natłoku scentralizowanego zarządzania miastem. Polityka w dzielnicach powinna być jak najbardziej zdecentralizowana „samorządowa”. Kandydując w 1994 roku uważałem że: "Uczestnicząc w pracach przyszłej Rady Dzielnicy chciałbym wpłynąć na wzrost bezpieczeństwa, poprawę czystości i egzekwowanie porządku w dzielnicy, a także na racjonalne wykorzystanie środków finansowych, aktywizację różnych środowisk dla sportu i rekreacji, ochronę środowiska naturalnego.” Zdania nie zmieniłem.
Napisz komentarz
Komentarze