- Dyskredytowanie mnie publicznie przez koleżankę z klubu uznałam za wielce niestosowne. Uważam, że to się bierze z arogancji i chęci upokorzenia mnie - podkreśla Jolanta Zjawińska, radna Żoliborza.
W wywiadzie Jolanta Zjawińska opowiada m.im o:
- jak podsumowuje swoją pierwsza kadencję,
- jakie ma relacje z innymi radnymi z koalicji rządzącej,
- jakie wygląda praca radne i jakie ma narzędzia do osiągania celów,
- co myśli o Prochowni, która prowadziła jej córka,
- o sprawie sadowej wytoczonej przeciwko współkoalicjantce,
- o remoncie ul. Śmiałej,
- o domu kultury.
Mateusz Durlik: To twoja pierwsza kadencja w Radzie Dzielnicy. Jak byś oceniła samo bycie radną?
Jolanta Zjawińska: Właściwie robię to, co robiłam zawsze, jeszcze nie będąc radną. Zanim nią zostałam, organizowałam na Żoliborzu różne inicjatywy. Starałam się usprawnić infrastrukturę, walczyłam o zaniechanie budowy mostu Krasinskiego jako członkini tzw. okrągłego stołu, o dom kultury, o równe chodniki, o nowe nasadzenia. Robiłam to w ramach Stowarzyszenia Żoliborzan. Gdy zostałam radną niewiele się zmieniło, bo robię właściwie to samo. Teraz zarówno jest to i łatwiejsze, i trudniejsze. Od kiedy jestem radną nie zawsze mogę zrobić pewne rzeczy, niektóre są niewykonalne.
To znaczy jakie?
Rzeczy niewygodne, na które nie ma partyjnej zgody. Gdy byłam aktywistką, społecznikiem, mogłam robić absolutnie wszystko. Nie miałam nad sobą nikogo oprócz prezesa i zarządu stowarzyszenia, którzy i tak przeważnie akceptowali moje pomysły. Byłam zresztą członkinią zarządu. Z drugiej strony, będąc radną mam potężne narzędzie w postaci interpelacji. Mogę je pisać na każdy temat. Muszę powiedzieć, że jestem tu dość skuteczna. Moje interpelacje w więcej niż połowie przypadków są skuteczne. Udaje mi się w ten sposób zrobić wiele dobrego dla mieszkańców Żoliborza..
Czy są takie sytuacje, że radni koalicji rządzącej wiedząc już, że jakaś sprawa ma zostać załatwiona, tworzą pod to interpelację, żeby wzmocnić przekaz i żeby móc się potem pod tą inicjatywą podpisać? Czy takie sytuacje są ci znane?
Nigdy nie zwracałam na to uwagi, bo ja i tak od dawna, od kiedy odrzucono moją ważną interpelację, piszę to, co chcę bez konsultacji. Czasem tylko informuję zarząd o przygotowywanej interpelacji. Jakoś nie pamiętam, żebym to ja była autorką takiej interpelacji, o jakiej mówisz, ponieważ nie jestem informowana o planowanych przedsięwzięciach. Wręcz przeciwnie, z reguły intuicyjnie piszę o jakimś temacie. Poza tym wiedzę na temat potrzeb mieszkańców czerpię z bezpośrednich rozmów z żoliborzanami. To jest kopalnia wiedzy. Ale jednak rzeczywiście, przynajmniej w jednym przypadku doświadczyłam sytuacji, o którą zapytałeś. Moja interpelacja, mimo że złożona wcześniej, została opublikowana dużo później, żeby ktoś inny mógł się tym pochwalić. A to był mój temat od początku, jeszcze zanim zostałam radną. Zapomniałam o tym. Jednak dobrze, że istnieje coś takiego jak mechanizm wyparcia będący narzędziem obrony przed bolesnymi wspomnieniami. Bez niego pewnie bym się już poddała.
Gdybyś miała podsumować swoją kadencję, to oceniłabyś ją pozytywnie?
Dla mieszkańców pozytywnie. Dla mnie osobiście jest to okres bardzo stresujący i niesatysfakcjonujący. Uważam, że wprawdzie robię mnóstwo pozytywnych rzeczy, ale mogłabym zrobić dużo więcej. A jakoś mi się to nie udaje.
Dlaczego się nie udaje?
To już pytanie do Dzielnicy, dlaczego nie wszystko udaje się zrobić.
Jesteś radną z ramienia Nowoczesnej i razem z PO tworzycie Koalicję Obywatelską. Gdy się ogląda sesje Rady Dzielnicy, to często widać zażarte dyskusje między tobą, a radnymi będącymi z tobą w koalicji. Darzycie się sympatią? To wygląda jak związek z przymusu.
Nie rozpatrywałabym tego na płaszczyźnie sympatii. Jestem w tej koalicji z obowiązku. Jak pamiętasz, Nowoczesna powstała w kontrze do Platformy Obywatelskiej, dlatego że uważaliśmy, że nie wszystkie wartości ważne dla Nowoczesnej są równie ważne dla Platformy. Późniejsze zawiązanie koalicji było stanem wyższej konieczności. Mam wrażenie, że kolegów z Platformy irytuję samym tym, że istnieję i funkcjonuję.
Podczas ostatniego głosowania nad stanowiskiem ws. lex deweloper nie byliście zgodni. Ty byłaś za uchwaleniem stanowiska, twoi koalicjanci byli przeciwni. Jak ci się współpracuje z pozostałymi radnymi KO?
Od początku byłam za tym, żeby takie stanowisko podjąć. Wielokrotnie o tym mówiłam podczas posiedzeń komisji oraz podczas sesji. Od początku byłam przeciwna tej inwestycji m. in. ze względu na naruszanie przepisów prawa miejscowego oraz naruszanie strategii Warszawa2030 dot. piętnastominutowego miasta.
W zasadzie współpracuję tylko z Zarządem. Z Radnymi współpracowałam na początku, ale od dłuższego czasu tej współpracy już nie ma.
Z czego to wynika?
Z tego, że ta współpraca była bardzo trudna. Wiesz, jeśli na uroczystości odsłonięcia takiej czy innej tablicy pamiątkowej słyszy się szepty w rodzaju: „A ta co tu robi?”, to jest to raczej niemiłe. Powiem więcej – to jest zdecydowanie niemiłe i dodatkowo niestosowne. Ja staram się zawsze reprezentować Radę Dzielnicy, bo uważam to za swój obowiązek. A na uroczystościach dzielnicowych nie widać tłumu radnych. Ja już jestem w tym wieku, że nie muszę zmuszać się do uśmiechów i pozorów. Nie muszę, więc tego nie robię.
Rada jest organem kolegialnym, w którym podejmuje się decyzje, na przykład budżetowe, poprzez głosowanie. Chyba trudno stworzyć większość jeśli nie współpracuje się z innymi radnymi?
Nie mówię o współpracy na temat uchwał budżetowych. Chodzi mi raczej o to, że brakuje nam synergii. Nie przestaje mnie to dziwić, bo przecież razem można zrobić o wiele więcej niż w pojedynkę. Ale to pewnie są efekty naszego systemu kształcenia, który nie nadąża za duchem czasu i nie kładzie nacisku na pracę zespołową. Pracę zespołową promują z przekonania, a nie tylko na papierze, szkoły społeczne. A praca zespołowa powinna być priorytetem we wszystkich polskich szkołach publicznych, bo czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał.
Czyli jesteście jak Solidarna Polska? Jak trzeba przegłosować coś istotnego, to głosujecie razem, ale na co dzień za sobą nie przepadacie?
Ja tak to odczuwam.
A jak odczuwasz podejście swoich kolegów i koleżanek radnych w kontekście kultowej Prochowni, która została zabita? Rada miała do dyspozycji narzędzia, ale nic w tej sprawie nie zrobiła. Abstrahując już od tego, że miejsce to prowadziła twoja córka. Pewnie jest ci trudniej na ten temat się wypowiadać.
Właściwie dlaczego miałoby mi być trudno się wypowiadać ze względu na to, że to miejsce prowadziła moja córka? Chcę przypomnieć, że moja córka zaczęła prowadzić Prochownię po wygranym w 2012 roku konkursie. Sześć lat przed tym, zanim zostałam radną! Nie powinno to mieć żadnego związku z tym, że jestem radną. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby moja córka miała zaprzestać świetnej działalności tylko dlatego, że jej matka została radną. Z drugiej strony, równie trudno mi sobie wyobrazić, żebym nie została radną tylko ze względu na to, że córka prowadziła Prochownię. Choć gdybym się spodziewała, co się może wydarzyć, gdybym wtedy znała przyszłość, może podjęłabym inną decyzję.
Jest mi bardzo źle z tym, co się stało z Prochownią. To tak zwane mieszane uczucia. Chcę jednoznacznie powiedzieć, że rzeczywiście zniszczono kultowe miejsce. Moim zdaniem Prochownia Żoliborz była prowadzona bardzo dobrze. Odbywało się tam wiele wydarzeń kulturalnych, sportowych, edukacyjnych, warsztatów, wystaw, spektakli kina letniego, przedstawień teatralnych, koncertów i potańcówek. To miejsce tętniło życiem, mieszkańcy je cenili i lubili, czemu dali wyraz w trakcie konsultacji społecznych oraz w petycji podpisanej przez blisko 7000 osób. Również żoliborscy przedstawiciele zawodów artystycznych wystosowali w tej sprawie list otwarty do prezydenta Trzaskowskiego. Zawiązał się komitet społeczny, który prowadził rozmowy z przedstawicielami miasta w sprawie warunków konkursu. Wielu mieszkańców starało się obronić dobrze działającą Prochownię Żoliborz, a wyszło, jak wyszło. Zabijanie takiego miejsca to zabijanie lokalnej społeczności. Dziś to miejsce świeci pustkami. Nikt tam nie chodzi, bo nie ma po co.
Dzierżawca Nowej Prochowni wezwany do wznowienia działalności
Teraz jest tam awaria kanalizacji.
Dziwna awaria kanalizacji. Nie słyszałam, żeby jakakolwiek podobna awaria miała miejsce podczas poprzedniej dzierżawy. Dziwne jest też to, że Zarząd Zieleni przez prawie 2 miesiące nie zweryfikował tego, czy ta awaria rzeczywiście wystąpiła, jakiego jest rodzaju, jaki zakres naprawy jest potrzebny i z czyjej winy powstała. To oczywiste, że zarządca powinien stwierdzić z czyjej winy wynikła awaria, ustalić zakres prac i wyznaczyć termin naprawy. No bo co? Prochownia ma być zamknięta do wiosny? Do czasu kiedy będzie się już opłacało uruchomić działalność? Wiadomo przecież, że ten specyficzny lokal w okresie jesienno-zimowym i wczesnowiosennym generuje straty, ponieważ ze względu na niewielką powierzchnię i to, że jednak zimą o wiele mniej osób korzysta z parku, nie ma zbyt wielu gości. Jednak Prochownia Żoliborz do czasu zmiany dzierżawcy działała nieprzerwanie cały rok. Tego wymagała zwykła uczciwośc i przyzwoitość – zarówno wobec mieszkańców, jak i jej pracowników. A teraz jeszcze dzięki artykułowi w waszej gazecie dowiedziałam się, że żadnej poważnej awarii w Nowej Prochowni nie było… Ręce opadają… Naprawdę nie wiem, w jaki sposób skomentować tę sytuację. Jedno jest pewne – lokal jest nieczynny i mieszkańcy zamiast prężnie działającego miejsca mają znowu wielką pustkę. I byłoby to wszystko śmieszne, gdyby nie było takie smutne. Żoliborska wielka smuta.
Masz jakiś zarzut wobec Rady Dzielnicy, co do tego, że Zarząd Zieleni podjął taką decyzję co do wyboru dzierżawcy?
Tego nie wiem, bo nie mam na ten temat danych. Jestem natomiast pewna, że Dzielnica nie zrobiła nic, żeby wypowiedzieć się na ten temat. Co prawda był podnoszony taki argument, że to nie jest zakres kompetencji Zarządu Dzielnicy. Tym niemniej, zabrakło mi jasnego sygnału z Urzędu Dzielnicy, że Prochownia Żoliborz spełnia oczekiwania mieszkańców, że prowadzi działalność kulturalną, że rzetelnie wypełnia obowiązki, że współpracuje z Urzędem Dzielnicy i że ratowała go w różnych opresjach. Nawet jeśli nie jest to miejsce przez Dzielnicę zarządzane, to potrzebny był jasny głos mówiący, że Prochownia dobrze funkcjonuje, a jej działalność podoba się mieszkańcom. W końcu jest to lokal położony na terenie Żolibrza, więc kto lepiej niż Dzielnica na co dzień obserwował, jak lokal funkcjonował.
Powiedziałaś, że nie współpracujesz z radnymi tylko z Zarządem. Jak ta współpraca wygląda, skoro oni również nie wyrazili swojego zdania w sprawie Prochowni?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
A rozmawiałaś z nimi na ten temat? Tłumaczyli ci dlaczego nie zabrali głosu?
Przewodniczący Rady Dzielnicy Piotr Wertenstein-Żuławski stwierdził, że Dzielnica się nie wypowiedziała, bo zarządcą lokalu jest Zarząd Zieleni.
A Zarząd Dzielnicy się jakoś z tego milczenia tłumaczył?
Nie.
Wobec nich też formułowałaś zarzut, że zabili to miejsce?
To powiedziałam tylko podczas sesji. Mówiłam, że jest mi po prostu przykro, że nikt się nie wypowiedział i nie zajął stanowiska w sprawie świetnie działającego żoliborskiego miejsca. Tak po ludzku nie czułam wsparcia, poza prywatnymi głosami dosłownie kilkorga radnych, którym jestem za ten odruch empatii wdzięczna. Ale oddzielam to od działalności radnej. Formalnego głosu radnych nie było.
Wracając do relacji z radnymi. W „Super Expressie” można było przeczytać, że miałaś sądową potyczkę z radną Tucholską. Możesz nam przybliżyć czego to dotyczyło? Dlaczego spory między radnymi jednej koalicji trafiają do sądu?
Uważam, że to się bierze z arogancji i chęci upokorzenia mnie. Rzecz dotyczyła ulicy Śmiałej. Od wielu lat zabiegałam o wyremontowanie tej ulicy. Wszyscy radni wiedzieli, że to jest mój temat, każdy radny ma jakiś obszar swoich szczególnych zainteresowań. Niejednokrotnie padały stwierdzenia: „Oj, skończ już o tej Śmiałej…”. W momencie, gdy remont zaczął dochodzić do skutku, dowiedziałam się z Facebooka, że podziękowania za inicjatywę, za społeczny nadzór i peany spływają na kogoś innego. Pojawiły się przy tym bardzo przykre komentarze ze strony pani Tucholskiej, które dyskredytowały moją osobę, odnosiły się do mojego ubioru, zachowania. Wyraźnie sugerowały, że ja robię tylko hałas, a efetywnie, bez hałasu, działa ktoś zupełnie inny, co było przecież rzeczywistością życzeniową, sztuczną i nieprawdziwą. To prawda, że jestem ekspresyjna, nie mam zamiaru tego ukrywać. Być może jest mnie dużo i jestem głośna. To nie jest jednak chęć zabłyśnięcia, jestem po prostu ekstrawertyczką, tak się zachowuję na co dzień. Dlaczego mam udawać kogoś innego? Poza tym czasami hałas trzeba robić, bo on pomaga załatwić sprawę. Uważam, że pewne cechy mojej osobowości można wykorzystywać dla dobra sprawy, bo mogą stanowić wartość dodaną dla zespołu. Dyskredytowanie mnie publiczne przez koleżankę z klubu uznałam za wielce niestosowne. Było mi bardzo przykro, bo to było marginalizowanie mnie. A przede wszystkim umniejszanie moich wieloletnich starań i wysiłków. Ja innym czegoś takiego nie robię. Myślę, że fajniej jest doceniać innych, niż ich dyskredytować.
To za to pozwałaś Joannę Tucholską?
Tak. Ja tylko chciałam usłyszeć przeprosiny, bo czułam się skrzywdzona i zniesławiona na forum publicznym przez osobę publiczną. Nie usłyszałam ich, więc poszłam do sądu. Zaznaczę, że wcześniej wystosowałam pismo przedsądowe, w którym napisałam, że oczekuję przeprosin. Byłam również gotowa na proces mediacji, ale nie było woli ze strony radnej Tucholskiej. Podsumowując – ta nieprzyjemna sprawa mogła mieć szczęśliwe zakończenie, gdyby tylko druga strona wykazała odrobinę chęci do polubownego jej rozwiązania. Nie szukam awantur, ale też nie wyrażam mojej zgody na odwrócenie ról, na robienie z ofiary przemocy agresora.
A po rozprawie w sądzie te przeprosiny usłyszałaś?
Nie.
Sprawa w sądzie skończyła się wygraną Tucholskiej.
Tak, ale trzeba wziąć pod uwagę orzeczenie. W uzasadnieniu pani sędzia napisała, że jako osoba publiczna muszę okazywać większą tolerancję na krytykę. Innymi słowy, powinnam mieć grubszą skórę. A ja jej nie chcę mieć. Uważam, że moja wrażliwość jest cenna, bo pozwala mi reagować z empatią na potrzeby mieszkańców.
Czyli sędzia nie stwierdziła, że zachowanie Tucholskiej jest okej, tylko że powinnaś mieć grubszą skórę?
W ocenie Sądu krytyka mieściła się w granicach prawa do swobodnej wypowiedzi i dozwolonej krytyki. Sąd nie wykluczył, że mogę się czuć pokrzywdzona zachowaniem zarzuconym radnej Tucholskiej i nie odmówił mi prawa do ochrony dóbr osobistych , których można dochodzić w procesie cywilnym. Ale w to już mi się nie chciało bawić. W gruncie rzeczy chodziło mi przecież tylko o te przeprosiny. Ludzie potrafią robić różne dziwne rzeczy, ale potem często wystarczy powiedzieć przepraszam. Nigdy tego nie usłyszałam.
Zamierzasz startować w przyszłych wyborach? A jeśli tak to z jakiej listy?
Chciałabym jeszcze zaznaczyć, że to, o czym wcześniej mówiłam odnośnie współpracy z radnymi, to generalizacja. Mimo wszystko współpracuję z pojedynczymi radnymi. Nie chcę mówić z którymi, żeby nie mieli kłopotów. To nie jest tak, że cała koalicja to osoby trudne we współpracy.
Ale to podkreśla toksyczność relacji. Nie zakładam, że jesteś ze wszystkimi skłócona, ale ludzie muszą się chować, żeby nie mieć kłopotów przez współpracę z tobą. To jest toksyczny, patologiczny układ. Zastanawiasz się nad tym, co może przynieść kolejna kadencja?
Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć konkretnie. Na razie sobie to ważę. Nie podjęłam żadnej decyzji. Z jednej strony wiem, że nigdy nie wycofam się ze społecznej aktywności, bo całe życie zawsze gdzieś działałam; począwszy od działalności podziemnej w stanie wojennym, poprzez tworzenie oświaty niepublicznej i Bednarskiej, po działalność na rzecz mieszkańców Warszawy i Żoliborza. Nadal będę działać. Jeśli nie w Radzie, to w stowarzyszeniu. Być może uda mi się więcej zrobić działając w stowarzyszeniu niż będąc radną. Z drugiej strony sytuacja polityczna jest, jaka jest. Nie wiem, czy będą jakiekolwiek przesłanki do tego, żeby inne siły zdobyły większość w Radzie Dzielnicy. Takie siły, które dałyby odpór partiom politycznym, a przede wszystkim Prawu i Sprawiedliwości. PiS to nie jest partia, którą popieram.
Nie wiem, jaka będzie sytuacja za półtora roku. Decyzji jeszcze nie podjęłam. Również z tego względu, że wiele rzeczy, na których mi najbardziej zależało, zostało już zrealizowanych. Została wyremontowana ul. Rydygiera, to przede wszystkim sukces ludzi z Nowego Żoliborza, powstała nowoczesna szkoła, jest dom kultury, z którego jestem dumna. No i właśnie dobiega końca przebudowa ul. Śmiałej, szczęśliwie z dużą liczbą nowych drzew i krzewów, o które z sukcesem wnioskowałam już w trakcie prac. Jestem z tej zieleni bardzo, bardzo dumna, bo nowe nasadzenia spowodowały to, że przed biblioteką i czytelnią powstały mini place. Przebudowa ostatniego odcinka Śmiałej wydarzy się za chwilę.
Te duże rzeczy się właściwie udały. Chciałabym jeszcze doprowadzić do podjęcia jakiejś dobrej decyzji w sprawie działobitni. Duże rzeczy właściwie udało mi się zrealizować. Zastanawiam się czy te mniejsze cele mogłabym osiągnąć jako zwykły mieszkaniec w drodze pism i zbierania pod nimi podpisów.
No tak, jesteś znaną w okolicy kolekcjonerką podpisów. Nawet dziś w naszej redakcji kilka zebrałaś.
O tak, w zbieraniu podpisów jestem znakomita(śmiech). Teraz zbieram podpisy pod inicjatywą obywatelską "Tak dla In Vitro". Żeby zabiegi były finansowane z budżetu państwa. Wracając do Twojego pytania – biorąc pod uwagę ile kosztowała mnie osobiście sprawa Prochowni i ten proces sądowy przeciwko Joannie Tucholskiej, to zastanawiam się, czy warto kontynuować pracę radnej. Może nadszedł czas, żeby pałeczkę przejęli młodsi? Ci, którzy mają jeszcze więcej energii niż ja. I przede wszystkim mają grubszą skórę.
A może czas zastanowić się nad tym, żeby wystartować z innego komitetu? Może z listy Prawa i Sprawiedliwości?
No nie! Nie żartuj… Muszę natomiast oddać sprawiedliwość moim kolegom z Rady Dzielnicy. Myślę, że gdyby wszyscy w PiS-ie zachowywali się tak, jak nasi pisowscy koledzy z Rady Dzielnicy, to nie byłoby takich antagonizmów w społeczeństwie. Widać było, że sprzeciwienie się lex deweloper na Żoliborzu było dla nich trudną decyzją – to w końcu projekt rządowy. To nie było takie oczywiste.
Awantura o lex deweloper na Przasnyskiej na posiedzeniu Rady Dzielnicy
Co się, według ciebie, będzie działo dalej z lex deweloper na Przasnyskiej? Co zrobi w tej sprawie Rada Dzielnicy?
Według mojej wiedzy projekt stanowiska, który został uznany za źle sformułowany w sensie językowym, został odesłany do Komisji Ładu Przestrzennego. Tam ma zostać przeformułowany albo napisany od nowa. Ma powstać takie stanowisko, które będzie mogło zostać zaakceptowane przez większość radnych. Ten dokument, wedle mojej najlepszej wiedzy, powinien być potem procedowany podczas sesji Rady Dzielnicy już bez jakiejkolwiek obstrukcji.
Kiedy będzie następna sesja Rady Dzielnicy?
Siódmego grudnia.
I to na tej sesji miałaby zostać podjęta decyzja?
Tak mi się wydaje. Pewności nie mam, bo to nie ja, tylko przewodniczący Piotr Wertrnstein-Żuławski ustala porządek obrad.
Przejdźmy w stronę tematów kulturalnych. Dom kultury to też twoje dziecko. Masz poczucie satysfakcji z tego, jak wygląda koncepcja budowy tego domu?
Jestem ogromną entuzjastką tej instytucji. Zbyt długo Żoliborz jej nie posiadał. Nie zapominam oczywiście o Spółdzielczym Domu Kultury na ul. Próchnika, ale to zupełnie odrębna rzecz.
Widać jak prężnie działa nowopowołana dyrektorka domu kultury, ile profesjonalnie zorganizowanych i fantastycznych wydarzeń już się odbyło. Bardzo ważne jest też dla mnie to, że potrafiła dogadać się z twórcą fanpage`a Żoliborskiego Domu Kultury na Facebooku.
Żoliborski Dom Kultury. Zapadła decyzja o tym jak będzie wyglądać
Którego ja byłem moderatorem.
Aha. No w każdym razie, dyrektorka dostała zgodę, żeby prowadzić ten fanpage. Już samo to świadczy o jej umiejętnościach interpersonalnych. Powstanie konkurencyjnej strony stwarzałoby wrażenie jakiegoś rozdwojenia jaźni. Fanpage jest bardzo dobrze prowadzony, jest na nim mnóstwo informacji i relacji z wydarzeń. To zachęca do śledzenia działań domu kultury.
Trzeba zauważyć, że ten nasz dom kultury jest taki trochę nie do końca stały. Przebudowa budynku przy ul. Śmiałej to pieśń przyszłości. Na razie do dyspozycji jest biuro pani dyrektor, które mieści się przy ul. Mickiewicza. Już się w tym biurze coś działo, bo były i warsztaty, i alternatywny koncert. Większość rzeczy dzieje się jednak w forcie Sokolnickiego. Są tam rewelacyjne potańcówki, warsztaty dla dzieci, koncerty. Widać, że ludzie chcą, żeby nasz nowy dom kultury działał.
Wracając do budynku przy ul. Śmiałej. To miejsce, które dopiero powstaje. Jest to o tyle trudne, że tam już istnieje budynek . Nie będziemy go burzyć. Chcemy go przebudować. Zbudowanie siedziby od nowa jest dużo łatwiejsze niż operowanie na starej bryle. Oprócz tego budynek jest położony w strefie objętej ochroną konserwatorskąi projekt przebudowy musi być zaopiniowany przez konserwatora zabytków. Całość musi się wpisać w charakter kwartału, który do tej pory był miejscem spokojnym i zacisznym. Teraz nagle będzie się tam coś działo. Może to rodzić niepokoje, ale wszyscy chcieliśmy tego domu kultury. Uważam, że ten projekt, czyli koncepcja numer trzy, jest optymalny. Poprzednie nie spełniały wszystkich naszych oczekiwań. Na etapie wykonywania projektu mogą się jeszcze pojawić jakieś modyfikacje. Będę nad tym czuwać, bo bardzo mi zależy.
Pełnisz czynny nadzór nad remontem ul. Śmiałej. Mieszkasz przy niej. Jak ten remont przebiega?
Jestem tam kilka razy dziennie, bo to moja częsta trasa. Czasem chodzę tam nawet nie tyle po drodze, co specjalnie, żeby sprawdzić, ile panowie robotnicy zrobili. Na bieżąco zgłaszam uwagi. Cieszę się, że udało mi się uzyskać akceptację burmistrza Michalca co do mojej interpelacji dotyczącej zieleni. Rzeczywiście jestem na bieżąco, sprawdzam, pokazuję palcem, gdy coś jest źle. Mam dobry kontakt z ekipami, które realizują tę inwestycję. Parę razy kulturalnie i miło zwracałam im uwagę, że na przykład coś jest krzywo. Ale czuje się, że ci budowlańcy to profesjonaliści. Ogólnie wygląda to ładnie. Jestem z tego dumna.
Dziękuję za rozmowę.
Remont ulicy Śmiałej. Kierownik budowy apeluje do mieszkańców
Na sam koniec planowane są nowe nasadzenia. Pierwotnie zasadzonych miało być 12 drzew i prawie 450 krzewów żywopłotowych i 1500 krzewów okrywowych, a także ponad 200 bylin. Dzielnica podjęła jednak działania by tej zielni znalazło się więcej.
Napisz komentarz
Komentarze