Jak przejąć kontrolę nad światem, nie wychodząc z domu” to cykl, kierowany do ludzi nadwrażliwych, zdziwaczałych, emocjonalnie pokiereszowanych humanistów – pisze o swojej książce Dorota Masłowska.
Złośliwi mogą powiedzieć, że pisarka powtarza się i próbuje zbić kasę na publikowanych wcześniej w Internecie (dostępnych za darmo!) felietonach. Wychodząc z założenia, którym kierują się chociażby dobrzy reporterzy, mając odpowiednie podejście do konia, polityka czy książki będzie nam łatwiej zrozumieć kolejno zwierzę, człowieka czy przedmiot. Żeby docenić „JPKNŚWNZD” trzeba podejść do niej z odpowiednim luzem. Jest to książka do wypoczywania i można ją czytać wszędzie, gdzie tylko zamarzymy. Dla mnie czytanie jej stało się zamiennikiem dla skrolowania fejsa. Czyta się ją z takim samym wysiłkiem, jak jeżdżenie palcem po ekranie telefonu z tą różnicą, że pozbywamy się poczucia marnotrawienia czasu. Jej felietony bawią, a czasami wprowadzają w stan odrętwienia. Ostatecznie skłaniają do refleksji i czasami nawet coś uświadamiają. Czytając felietony Masłowskiej, choćby ten o serialach, w którym autorka rozwodzi się nad podtrzymywaniem życia serialowych bohaterów swoimi oczami, jako uzależniony od Netflixa odbyłem autoterapię. Pisze, że nałogowe oglądanie seriali do niedawna kojarzono wyłącznie ze środowiskiem niespełnionych erotycznie i emocjonalnie służących. Czyli kur domowych. Kobietę w wałkach z puszką piwa zapatrzonej w ekran zastąpiła nowa generacja, będąca w pełni sił intelektualnych i życiowych, a mimo to odgradzająca się od rzeczywistości gniciem w łóżku i przekazywaniem swojej energii życiowej bohaterom z serialu.Umiłowanie do paździerzowej kultury główną inspiracją
„Jak przejąć kontrolę nad światem nie wychodząc z domu” pierwotnie jest cyklem tekstów publikowanych w magazynie dwutygodnik.com, który ku mojej radości zaprosił przed laty pisarkę do współpracy. Autorka zdecydowała się wydać je w wersji książkowej. Część z nich Masłowska poddała pisarskiej obróbce, a niektóre zadebiutowały dopiero na kartach zbiorowego wydania. Po napisaniu "Więcej niż możesz zjeść", czyli wybuchowych felietonów na tematy „okołokulinarne”, kontynuuje swoją przygodę z gatunkiem spisując swoje spostrzeżenia na temat naszej narodowej kultury popularnej i ogólnie o nas – o Polakach. Jako debiutantka Dorota Masłowska otrzymała Paszport „Polityki” w kategorii literatura za „oryginalne spojrzenie na polską rzeczywistość oraz twórcze wykorzystanie języka pospolitego” w „Wojnie polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną”. Masłowska rozszerzyła swoje obszary twórczości i wkroczyła do muzycznego świata jako Mister D. Nieodłącznym elementem muzyki Masłowskiej są teledyski. Zaryzykuje nawet stwierdzenie, że jest to bardziej projekt audio-wizualny aniżeli muzyczny. Tak jak w literaturze, tak i w swoim epizodzie muzycznym nawiązuje do kryzysu kultury wysokiej, która ze względu na swoją hermetyczność, a często nawet nieczytelność, staje się dla odbiorcy bełkotem. Masłowska z umiłowaniem zapuszcza się więc w rejony kultury paździerzowej, nieco wstydliwej (przykładem jest disco polo-nikt, do którego nikt nie przyznaje się, ale wiedzie prym). „JPKNŚNWZD” to przerobione na felietony, piosenki z płyty „Społeczeństwo jest niemiłe”.„(…)na widok wielu artystów mieszkańcy Żoliborza Artystycznego wezwali by ochronę za samo stanie obok”Znakiem firmowym Masłowskiej jest nieprzeciętne spojrzenie na rzeczywistość i opisanie jej w sposób, który wydawałby się uliczny, brzydki i szorstki, a jednak zawiera w sobie wysokoprocentowe poetyckie oblicze, w którym nawet wulgaryzmy w swojej prostackiej formie nie brzmią odpychająco. Plac stoi, jak zwykle o tej porze, w błękitnym oparze spalin – pisze o centralnym miejscu Żoliborza – Plac Wilsona to stosunkowo ładna stacja, zadaszona perłową jakby mydelniczką czy pochwą. Autorka słowami fotografuje rzeczywistość, która w jej przerysowanym świecie jest wyjątkowo realistyczna. Pisarka, wręcz z reporterskim zacięciem wiernie odtwarza zapachy unoszące się na zewnątrz i wewnątrz stacji metra. W swojej relacji skupia się na krajobrazie i codziennych rytuałach, które można zaobserwować wokół placu. Być może ktoś z was rozpozna opisane postacie i zachowania, które na stałe wpisały się w krajobraz Placu Wilsona. Pisarka w rozdziale „Warszawa” kontrastuje część miasta, w której zamieszkała, z deweloperskimi zachętami. W swojej literaturze przedrzeźnia tych, o których pisze. Chciałabym być na burzy mózgów, na której postanowiono zanęcać do kupna neo-M4 w Kolonii Jerzego Ficowskiego przymiotnikiem „artystyczny” – komentuje autorka zaznaczając jednocześnie, że sami artyści nijak się mają do promowanego mieszczańskiego trybu życia „białych kołnierzyków” złowionych, wykreowanym prestiżem, do wnętrz szklanych domów, które są zaprzeczeniem artystycznych ideałów. Nie mogę przesądzać, ale na widok wielu artystów mieszkańcy Żoliborza Artystycznego wezwali by ochronę za samo stanie obok – odważnie stwierdza Masłowska po czym uzasadnia – Niedesignerskie ubranie, niebiałe zęby (…). Brak elementarnych kompetencji społecznych, ciągłe pytanie, czy ktoś ma może sprzedać coś do palenia, uzależniowość (…)Artyści to jawne ludzkie piekło. Autorka na przykładzie Żoliborza trafnie obrazuje marketingowy spryt deweloperów, którzy wykorzystują żoliborskie ikony kultury i zapewniając, że „Przesycona sztuką aura” dominuje w zielonej dzielnicy Warszawy. W ten sposób artystka demaskuje pragmatyczne podejście do żoliborskiego kultu, które w tenis sposób paradoksalnie jest zacierane. Węzeł gordyjski ignorowany przez wszystkich, czyli niczyja przestrzeń publiczna Najlepszym tekstem wśród i tak dobrych felietonów jest „Latem w mieście” o architektonicznej anarchii i jej pokłosiu. Czuć w nim toporne zmęczenie polską brzydotą, która wypiera polskie drogi z rankingu rozpoznawalności za granicą i nie dlatego, że są coraz lepsze. Zalewające kraj sieciowe spożywczaki, otwierane niekiedy w zabytkowych murach, dziury w ścianach po kulach i wielkoformatowe reklamy na budynkach, drzewach, płotach to nasz miejski krajobraz. Masłowska podkreśla, w ten sposób efekt jakim jest traktowanie przestrzeni publicznej jako niczyjej. W swoim stylu pisarka trafia w samo sedno, zauważając czym stała się nasza przestrzeń publiczna. Jest to nasz narodowy węzeł gordyjski ignorowany przez wszystkich. Pretekstem do napisania „Latem w mieście” był album Mikołaja Długosza o tym samym tytule, w którym zebrane są zdjęcia z PRL. Masłowska bazując więc na owych pocztówkach konfrontuje je z teraźniejszością. Tym, którzy PRL-u nie doświadczyli (czyli mnie) autorka wyjaśnia skąd wzięła się zintensyfikowana żółtymi styropianami i stadami reklam zastana przestrzeń publiczna – wypruta wcześniej z kolorowych neonów i reżimowego ładu. Oczywiście płacz za światem, gdzie estetyka publiczna była kontrolowana odgórnie, podszyty jest smutnymi refleksjami przypominając, że PRL nie był wyśnioną krainą. Polska Masłowskiej jest nieudolnie pozszywana ze skrawków, które przetrwały wojenne epizody, do których doszyto materiał z PRL zaś całość ozdobiono słowiańskim bałaganem. Jest to jeden z tych tekstów, który śledzi naszą Polskość.
Napisz komentarz
Komentarze