Kiedy ofiary były już zmasakrowane i było widać, że mieli dość, Mariusz nie przestawał – mówi jeden ze świadków. Walka o pieniądze i wpływy świata przestępczego nie zna granic brutalności.
Po tym jak policja sądowa zatrzymała mężczyzn z nożami ubranych w kamizelki kuloodporne, na salę sądową nie mają wstępu nawet rodziny czekające na wyrok bliskich. Byli to koledzy oskarżonych. Ponadto, prokuratorskie śledztwo utrudniała topniejąca w wyniku gangsterskich porachunków lista świadków. W połowie lutego 2001 roku, trzy lata po brutalnym morderstwie w agencji towarzyskiej Afrodyta na Żoliborzu, na salę sądową wchodzi ośmiu mężczyzn. Jeden z nich uważany jest za herszta grupy żoliborskiej. Pozostali to jego „żołnierze”. Cała ósemka niemal w rocznicę popełnionej zbrodni usłyszy werdykt sędziego. Trwająca cztery miesiące rozprawa toczy się pod szczególną ochroną policji sądowej i antyterrorystów. Jeden z głównych oskarżonych stał się celem półświatka przestępczego. Jego los po wyjściu z więzienia jest przesądzony.
„Profesor” zmarł w drodze do szpitala, zaś Rafał N. przeżył jeszcze trzy tygodnie
Czwartek 12 lutego 1998 roku. O tej porze roku Warszawa jest jak zwykle zaśnieżona i skuta lodem. 26-letni wówczas Mariusz B. podporządkował sobie część ludzi i przejął teren Stefana Kolasińskiego. Zyski czerpie głównie z wymuszanych haraczy od właścicieli agencji towarzyskich. „Mario” miał opinię nieobliczalnego. Potrafił nawet grozić śledczym z żoliborskiej komendy. W tym czasie wpływy z haraczy na Żoliborzu próbuje przejąć Zdzisław K. „Profesor” z konkurencyjnej grupy wolskiej. Działał generalnie na własną rękę, lecz czuł się mocny, bo był blisko związany z Pawłem M. „Małolatem” z grupy pruszkowskiej. Profesorowi zamarzyły się zyski z agencji towarzyskich – pisze w swojej książce najsłynniejszy w Polsce świadek koronny. Grupa wolska podbój Żoliborza rozpoczęła od legendarnej już wtedy agencji towarzyskiej „Afrodyta” przy ulicy Twardowskiego. Na miejscu „Profesor” wraz z Rafałem M. zdemolowali lokal i oświadczyli, że przejmują interes.
Ogarnięty szałem oskalpował głowę ofiary
Dwudziestu mężczyzn uzbrojonych w pałki, noże i trzony siekier, pod przywództwem rozwścieczonego „Maria” wchodzi do agencji towarzyskiej „Afrodyta”. Szef jako jedyny ma przy sobie maczetę. Na miejscu pojawiają się „Profesor” i jego kompan, którzy zostali wezwani przez właścicielkę lokalu pod pretekstem pozbycia się namolnego klienta. Mężczyźni nie mają szans. Dla Zdzisława K. miała to być nauczka za przejęcie ochrony w nie swoim rejonie – mówiła prokurator podczas procesu. Członkowie żoliborskiego gangu nie mają litości dla swoich wrogów. Padają pierwsze ciosy. Najpierw biją pałkami w głowę, miażdżą kości, później zadają ciosy nożami w żebra, aż w końcu w okolice serca. Szczególnym okrucieństwem wykazał się „Mario”. Kiedy ofiary były już zmasakrowane i było widać, że mieli dość, Mariusz nie przestawał – mówi jeden ze świadków – Nawet jego ludzie krzyczeli, by dał im już spokój. „Mario” ogarnięty szałem na odchodne oskalpował głowę Zdzisława K.
Każdy głąb latał potem po Żoliborzu i śmiał się, że „Orzech” spalił się ze wstydu
W prokuratorskim śledztwie największe znaczenie miały zeznania Wojciecha K. ps. „Orzech”, który z „Afrodyty” odbierał haracz. Płaciłam co miesiąc 800 dolarów. Po pieniądze przychodził Wojtek. Tamtego dnia był w agencji, ale z tego, co pamiętam, nie brał udziału w bójce – zeznała właścicielka lokalu. W półświatku mówiło się, że planował poczynania „Łańcucha”, bossa grupy żoliborskiej.
Zeznania „Orzecha” i jego wiarygodność próbowali podważyć oskarżeni i ich obrońcy. Twierdzili, że próbował on chronić siebie samego. Nieżyjący już dziś Wojciech K., ps. Orzech, który był głównym świadkiem podczas postępowania przygotowawczego w sprawie zabójstwa i śmiertelnego pobicia w agencji towarzyskiej Afrodyta, powinien mieć wówczas status podejrzanego i następnie oskarżonego – twierdzili obrońcy. Mimo że świadek nie żył, sędzia wierzył w prawdziwość zeznań Wojciecha K. Złożył zeznania, wiedząc, że grozi mu większe niebezpieczeństwo niż kara – powiedział sędzia Małek.
Na skraju Puszczy Kampinoskiej przy ulicy Rękopis na Wólce Węglowej nieznani sprawcy zastrzelili głównego świadka w postępowaniu przygotowawczym, po czym spalili jego zwłoki w pozostawionym samochodzie. Każdy głąb latał potem po Żoliborzu i śmiał się, że Orzech spalił się ze wstydu w swoim czerwonym mitsubishi – zeznał jeden z członków półświatka. Morderstwo nigdy nie zostało wyjaśnione. Nie wiadomo, czy „Orzech” zginął w wyniku walki o wpływy pomiędzy grupą „Łańcucha” a „Księdza”, czy został zabity, by nie dopuścić do jego zeznań w procesie „Maria” i pozostałych członków grupy. Nie jest wykluczone, że ma to związek z niniejszą sprawą – ocenił sędzia Wojciech Małek.
„Orzech” na początku zgodził się zeznawać jako świadek incognito. Szczegółowo opowiedział, co stało się w „Afrodycie”. Jego opis wydarzeń pokrywał się z zeznaniami właścicielki agencji oraz dwójki ochroniarzy, którzy przerażeni widokiem rozszalałego „Maria”, schowali się do kuchni. Wojciech K. dla prokuratorów był kluczowym świadkiem w całej sprawie. Najgroźniejszy cyngiel w „młodym Żoliborzu” nie dożył nawet procesu, w którym miał zeznawać jako świadek.
Kolejna, niewyjaśniona egzekucja świadka
Na warszawskim Żoliborzu trzech mężczyzn stało przed teatrem Komedia. W pewnym momencie podjechał do nich Polonez, z którego padły strzały. Jeden z mężczyzn zginął na miejscu, drugi został ciężko ranny i przewieziony do szpitala, trzeci zbiegł – powiedziała Polskiej Agencji Prasowej Anna Kędzierzawska z Zespołu Prasowego Komendy Stołecznej Policji. Kolejny epizod, wskazujący pozornie na gangsterskie porachunki, łączy się ze sprawą morderstwa „Profesora” i jego kompana. Mężczyzna, który zginął na miejscu, okazał się kolejnym świadkiem w postępowaniu przygotowawczym. Paweł M. z dwójką kolegów wypił piwo i kawę na tyłach teatru. W drodze do zaparkowanego samochodu został zastrzelony. Sprawa pozostaje niewyjaśniona.
Gang Żoliborski: Młody Żoliborz przejmuje kontrolę nad interesami
Mariusz B. pseudonim „Mario”, z zawodu stolarz, szlify zdobywa na dyskotekach jako bramkarz. Swoją karierę przestępczą rozpoczyna pod przywództwem Stefana Kolasińskiego, bossa żoliborskiej grupy znanego jako „Ksiądz”. Kolasiński otoczył się ludźmi, których świadek koronny „Masa” określił jako „ostrych gangusów”. Byli nimi Artur M. „Budyń” i Krzysztof B., którzy zginęli w zamachu w galerii Klif oraz Tomasz Suga ps. „Komandos”. Do tego grona zaliczał się także „Mario”. Ksiądz nie brał do siebie ludzi przypadkowych, tylko takich, którzy już wcześniej udowodnili swoją wartość bojową – pisze w swojej książce „Masa”.
„Ksiądz” jednak kilkakrotnie nadwyrężył lojalność swoich żołnierzy. Mariusz B. pobił „Stolarza”, członka grupy wołomińskiej, który o całym zajściu poinformował swojego szefa Janusza Krupę ps. „Malarz”. Jakiś czas później „Malarz” spotkał się z oprawcą swojego człowieka. Krupa w obecności Mariusza B. zadzwonił do Stefana Kolasińskiego i zażądał ukarania sprawców pobicia. Wtedy Stefan, nieświadom tego, że telefon Malarza jest ustawiony na tryb głośnomówiący, powiedział: „Możecie dojebać moim ludziom. Ściągnijcie też z nich jakieś siano”. Takie sytuacje co jakiś czas się powtarzały – pisze Jarosław Sokołowski.
W efekcie Kolasiński zostaje upokorzony przez swoich ludzi, którzy ostatecznie zakładają okrzykniętą przez media grupę „młodego Żoliborza”, którą dowodził Piotr W., znany jako „Łańcuch”. Dochodzi do krwawej walki o wpływy, wskutek czego w okresie od 1997 do 2002 roku giną kolejni członkowie świata przestępczego, w tym „Ksiądz”, którego morderstwo pozostaje niewyjaśnione.
Największy wygrany w całej sprawie
Często bywałem w Afrodycie, ale „Profesora” widziałem tam tylko raz. Zostaliśmy sobie przedstawieni – mówi podczas zeznań Piotr W. okrzyknięty ostatnim bossem żoliborsko-bielańskiego półświatka, znany jako „Łańcuch”. Z „Profesorem” rzekomo nie łączyły go nawet interesy. Według zeznań właścicielki agencji „Łańcuch” pojawił się w Afrodycie wraz z ekipą „Maria”. W odpowiedzi na zarzuty przyznał jedynie, że oskarżonych kojarzy z widzenia, a gdy „Profesor” umierał, był w Kielcach. O całej sprawie, jak twierdzi, wie tylko tyle, że „został zabity jakiś profesor”.
Nie wiem dlaczego ktoś wskazał, że byłem tamtej nocy w Afrodycie – dodał na koniec.
Cała trójka jest winna zabójstwa, a to, kto i jakie ciosy zadawał, ma mniejsze znaczenie
Pierwotnym zamiarem oskarżonych było pobicie, ale przerodził się on w zamiar zabójstwa, bo w jakim celu wbili nóż, przecinając żebro, dochodząc do serca, dlaczego miażdżyli kości? – pytał sędzia. Mariusz B. "Mario" za przewodzenie odłamowi grupy żoliborskiej dostał pięć lat. Jest to drugi przypadek, w którym udowodniono mu kierowanie grupą przestępczą. Za zabójstwo "Profesora" – z konkurencyjnej grupy wolskiej – został skazany na 25 lat więzienia. 48-letni dziś „Mario” wyjdzie na wolność za 6 lat.
Za udział w morderstwie w sumie skazano trzy osoby. Cała trójka jest winna zabójstwa, a to, kto i jakie ciosy zadawał, ma mniejsze znaczenie – mówił sędzia Wojciech Małek. Dopiero przy orzeczeniu kary sąd uwzględnił różny udział poszczególnych sprawców. Pozostali skazani to Marcin K. „Gulka”, który dostał karę 15 lat więzienia i Mariusz S. „Stempel” z wyrokiem na 10 lat.
Pozostała piątka otrzymała kary od 5 do 9 lat więzienia za śmiertelne pobicie Rafała N. przy pomocy kijów i noży. Dobrze, że zostali skazani, ale moralnie czujemy się nadal pokrzywdzeni – powiedział ojciec ofiary. Wysokość kary nie usatysfakcjonowała prokuratorów ani bliskich rodziny. Od wyroku odwołali się wszyscy: oskarżeni, oskarżyciele i prokurator. Część skazanych wyszła już na wolność.
Napisz komentarz
Komentarze