Zawodnik klubu z Żoliborza, by ponownie wziąć w nich udział, musiał wykazać się niespotykanym uporem i pracowitością podczas treningów przeprowadzonych niekoniecznie na torze łuczniczym.
Jakub Krysiak: Jakie to uczucie po 29 latach powrócić na Igrzyska?
Sławomir Napłoszek: Obecnie radość jest dużo większa niż te 29 lat temu. W czasach, kiedy pierwszy raz pojechałem na Igrzyska system kwalifikacji był zupełnie inny. Wówczas wystarczyło przejść kwalifikacje wewnątrz państwowe, na których poziom bywał różny. To bywało o tyle kłopotliwe, że czasami, trzeba było udowadniać, wyrażę się przysłowiowo, że nie jest się garbatym. Wtedy nie było też takiego dostępu do informacji jak dziś i o tym, że jadę na Igrzyska do Barcelony dowiedziałem się z Przeglądu Sportowego. Wtedy bardzo ucieszyłem się i nogi się pode mną ugięły.
Natomiast teraz uczestniczyłem w kwalifikacjach międzynarodowych. Emocje narastały z pojedynku na pojedynek. Tuż po decydującym starciu z radości nieco mnie poniosło, bo wykrzyczałem wulgarne słowo. (śmiech) Później z kolei, kiedy podchodzili koledzy i koleżanki odebrało mi mowę.
Duża część zawodników nie ma tyle lat, ile wynosi moja przerwa w udziale pomiędzy Igrzyskami. Natomiast to jest efekt mojego uporu i chęci robienia czegoś dobrze. Wydaje mi się, że zrobiłem to na tyle dobrze, że udało mi się zakwalifikować do grona 64 najlepszych zawodników na świecie.
Wie Pan może czy podobna historia wydarzyła się już w przeszłości?
Z mojej wiedzy wynika, że polskim sporcie olimpijskim nie było jeszcze takiego przypadku jak mój.
Z czego wynika taki odstęp czasu pomiędzy Igrzyskami?
Był okres, że przestałem po prostu strzelać. Powodem była nieuczciwość ówczesnych działaczy. Mimo, że byłem bardzo dobrze przygotowany do startu w Atlancie to ówczesny prezes postanowił wyżyć się na mnie i udało mu się. Wtedy na Igrzyska nie pojechałem w efekcie czułem się oszukany i przestałem strzelać i myślałem, że już nie wrócę do wyczynowego.
Przeczytaj również: Karolina Koszewska: “Połączenie kobieta-boks coraz mniej szokuje”
Stało się jednak inaczej.
Wszystko za namową przyjaciela i rodziny, którzy zachęcali mnie do powrotu twierdząc, że będzie to dla mnie skuteczna forma relaksu i odskocznia od pracy. Tak się składa, że kiedy akurat zaczynam coś robić, to robię to najlepiej jak potrafię. W pewnym momencie idę na całość i rzeczywiście po powrocie do sportu zaczęły pojawiać się drobne sukcesy. Pierwszy z nich był w 2008 roku, kiedy to z przyjacielem, który właśnie namówił mnie na powrót do łucznictwa, zdobyliśmy złoty medal w drużynie. To było bardzo ekscytujące, bo strzelanie w finale zawsze jest po prostu wspaniałe. Lubię to i nic tego nie zmieni. Z roku na rok było nieco lepiej.
W 2012 roku była tak szansa, żebym próbował przygotowywać się do walki o kwalifikacje do Igrzysk w Londynie. Trener mnie włączył do grupy zawodników, która miała taką możliwość. Wtedy wygrałem zawody w Rumunii i w „nagrodę” nie pojechałem już nigdzie. Wtedy trener kadry usłyszał, że jak dalej będę gdzieś promowany przez niego to przestanie być trenerem. Tak to wygląda zza kulis, ale to nie do końca mnie zniechęciło.
W 2013 roku miałem całkiem udany start, bo byłem 9 w Pucharze Świata we Wrocławiu. Następnie pierwszy raz od mojego powrotu do strzelania pojechałem na Mistrzostwa Świata. Szło mi co raz lepiej. Wystartowałem na Igrzyskach Europejskich w Baku, gdzie wywalczyliśmy kwalifikację drużynową. Wygraliśmy wtedy z potęgami łuczniczymi takimi jak Włochy czy Holandia. Bardzo mnie to zbudowało i na samych Igrzyskach Europejskich zająłem 4. miejsce. Niestety do Igrzysk w Rio nie udało mi się zakwalifikować. Odpadłem w barażach, które okazały się pechowe. Tak widocznie chciał los, żebym się tam nie pojawił.
Przed nami Igrzyska w Tokio, które przez pandemię odbywają się rok później.
Miałem dodatkowy czas, żeby podszlifować to co musiałem. Wykorzystałem każdy moment. Strzelałem w każdej wolnej chwili - nawet w domu z dwóch metrów. Nie było tak, że czekaliśmy, aż na Marymoncie będzie możliwość, żeby potrenować. Ja i moje córki strzelaliśmy kiedy tylko była okazja. Na początku tego roku w rankingu World Archery byłem pod koniec trzeciej setki, a teraz jestem na 60. miejscu. Ten postęp jest zauważalny.
Przeczytaj również: Umowa na wykonanie koncepcji architektoniczno-urbanistycznej Marymontu podpisana
Jakie jest Pana największe marzenie związane z łucznictwem?
Każdy sportowiec marzy o medalu olimpijskim. Jeżeli sportowiec jedzie na Igrzyska i nie ma marzenia medalowego to znaczy, że taki sportowiec minął się z przeznaczeniem. Oczywiście medale są tylko trzy. Szczęśliwie złożyło się, że na te Igrzyska jadę ja i Sylwia Zazańska. W związku z tym będziemy mieli dodatkową szansę. Wystąpimy w rywalizacji mikstów.
Ten udział w Igrzyskach jest pełny symboliki. Urodziłem się 29 lipca, startuję w Igrzyskach po 29 latach i zespołów mikstowych też jest 29. To nie może być przypadek! (śmiech)
Będę w takim razie mocno wierzył w to by był to dobry znak.
Ja też staram się w to mocno wierzyć. Ostatni czas przygotowań spędzimy w Szczyrku. Dla mnie startem kontrolnym są Mistrzostwa Polski w Gdańsku. Najważniejsze są teraz jednak Igrzyska i na nich się skupiam, ale cudownie byłoby też wygrać na tych zawodach.
Pan zajmuje się wyłącznie łucznictwem?
Z łucznictwa nie da się wyżyć. Jestem pracownikiem Banku Gospodarstwa Krajowego. Pracuje tam od lat jako informatyk. Gdyby nie BGK do formy nie udałoby mi się wrócić. Kilku z rzędu prezesów Banku chciało mi pomóc. Wierzyli we mnie i zapewniali mi pomoc.
Na pewno Pan słyszał o mistrzyni olimpijskiej, która młotem rzucała spod mostu przez Wartę. Oczywiście nie śmiem porównywać się do Anity Włodarczyk, bo nie jestem mistrzem olimpijskim. Moje treningi miały miejsce na korytarzu banku. W alejach Jerozolimskich, gdzie mieści się siedziba był korytarz o długości niemal 70 metrów, czyli dystansu olimpijskiego. Przez kilka godzin za pozwoleniem i wszelkich środków ostrożności przygotowywałem ten korytarz do tego, żebym mógł trenować. Musiałem sprawdzać, czy wszystkie drzwi są zamknięte i czy nikogo nie ma Zwykle działo się to wieczorami. Wówczas wracałem do domu o północy i rankiem na godzinę 6 musiałem stawiać się ponownie w pracy. Teraz widzę, że to się opłaciło.
Czekam na wyjazd i mam nadzieję, że godnie będę reprezentował nasz kraj, że wszyscy będziemy zadowoleni i że nasz Marymont się ostanie i nasze tory nie będą zlikwidowane.
Może Pana udział w Igrzyskach zwróci uwagę na potrzebę zachowania łucznictwa na Marymoncie.
Mam nadzieję, że ktoś się pochyli nad zachowaniem torów. W naszej sekcji mamy kilku olimpijczyków. To jest teren z historią. Łucznictwo na Marymoncie istnieje od bardzo dawna i myślę, że na Żoliborzu czegoś by brakowało, gdyby zdecydowano o likwidacji torów. Nie każdy może strzelać na korytarzu, a poza tym to nie jest takie proste, żeby znaleźć teren ogólnodostępny do strzelania i zainteresować młodzież tym sportem. Z biegiem lat widzę, że zainteresowanie rośnie. Bardzo dużo ludzi korzysta z udzielanych lekcji, żeby sobie postrzelać nie tylko z łuku olimpijskiego, ale ze wszystkich rodzajów. Prowadzący mają dostęp do łuków myśliwskich czy tradycyjnych. Do wyboru do koloru. Myślę, że każdy lokalny sukces jest na miarę rozwoju co pokazało moje czwarte miejsce i obecność w mediach po zajęciu czwartego miejsca w Igrzyskach Europejskich.
Z klubem na Marymoncie związany jest również Mistrz Świata w łucznictwie konnym. Marymont naprawdę stanowi wielką wartość. Zobaczymy jak będzie wyglądała przebudowa samego obiektu. Myślę, że warto pomyśleć o dzieciach i młodzieży, która trenuje na Żoliborzu i chce osiągać sukcesy i ukierunkować swoje życie w stronę sportową.
Przeczytaj również: Dzielnica planuje rozbiórki na stadionie Marymontu. Konserwator zabytków: “Budynki i cały zespół ujęty w gminnej ewidencji zabytków nie zostanie usunięty”
Od kiedy jest Pan zawodnikiem Marymontu?
W 1982 roku zacząłem trenować w barwach RKS Marymont. Na stulecie klub rozwiązano i powstało Stowarzyszenie Łuczniczy Marymont, w którym jestem od początku.
Jak sportowo zmienił się Żoliborz od czasu, kiedy Pan zaczął trenować na Marymoncie?
Jeśli chodzi o sam Potok to zmienił się niesamowicie. W miejscu, gdzie dziś stoi basen graliśmy w piłkę w ramach ogólnorozwojowego treningu, tam, gdzie jest skatepark, a zimą lodowisko, były pomieszczenia, w których pracował zarząd klubu i mieścił się sekretariat. To co się najmniej zmienia to płyta główna. Szkoda, że nic większego tam się nie dzieje. Utrzymanie tego wszystkiego też pewnie nie jest łatwe jak może się wydawać. Mimo, że trybuny są wpisane do Gminnej Ewidencji Zabytków nie brakuje osób, które lubią się wyżyć graficznie. Mam nadzieję, że kiedyś obiekt zostanie przywrócony do czasów świetności. Uważam, że ten teren jest jednym z najbardziej kultowych miejsc sportowych w Warszawie. Dobrze, że zdecydowano się wybudować basen, bo w tej chwili on w dużym stopniu nakręca ruch na Marymoncie.
My z kolei jako Stowarzyszenie Łuczniczy Marymont co roku pod koniec maja organizujemy Memoriał Mieczysława Nowakowskiego, który odbywa się na terenie żoliborskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. Całość wygląda bajecznie, zachęcam, żeby przyjść i zobaczyć. Atmosfera jest naprawdę niesamowita, a same zawody są inne niż wszystkie. Zawodnicy zjawiają się tam również z miłości do tego miejsca. Tor na Marymoncie jest jednym z nielicznych, gdzie jest wiata, dzięki czemu bez względu na pogodę same zawody możemy przeprowadzić tzw. suchą stopą. Obiekt na Potockiej jest ekstra i chciałbym, żeby był jeszcze lepszy, z zachowaniem funkcji sportowej.
Miejmy nadzieję, że sport i łucznictwo pozostanie na Potockiej. Dziękuję Panu za rozmowę i trzymam kciuki za Pana występ na Igrzyskach.
Nie będę dziękował, bo nie chcę zapeszać. (śmiech) Fajnie się stało, że znowu ktoś z Marymontu pojawi się na tych Igrzyskach. Pozytywne jest też to, że dwóch zawodników ze Stowarzyszenia Łuczniczy Marymont brało udział w kwalifikacjach na te Igrzyska. Na tego typu zawody mogą jechać trzy osoby z jednego kraju, a dwie pojechały z Marymontu to chyba nie jest tak źle. Moim zdaniem to nie wszystko. W następnych latach, nie dość, że o udział w Igrzyskach powalczą mężczyźni, to świetnie zapowiadają się również dziewczyny, w tym moja córka. Może nawet cała drużyna kobiet się zakwalifikuje. Liczę na to, że to będzie okazja do tego, żeby Marymont żył.
Napisz komentarz
Komentarze