Zaczęło się od żyletek i noży w latach dwudziestych ubiegłego wieku, a skończyło na strzelaninach i porachunkach gangów. Barakowcy niekiedy potrafili zasiać postrach wśród pozostałych mieszkańców Żoliborza. Kilka dekad później historia zatoczyła koło, jednak jej oblicze okazało się bardziej brutalne i bezwzględne. Przechodząca zmianę ustrojową Polska stała się polem walki o wpływy i pieniądze.
W dniu zabójstwa na numer alarmowy zadzwonił anonim, przekazując informacje na temat dwóch mężczyzn w zielonych kombinezonach, którzy wsiedli do seledynowego poloneza widzianego później na Trasie Toruńskiej. Jak wynika z zapisu rozmowy, świadek udzielił informacji na temat tego, jak wyglądali mężczyźni: Tak, jeden z nich był wysoki, dobrze zbudowany, krótko ostrzyżony, z taką jakby czapeczką włosów na głowie. Drugi miał długie ciemne włosy. Ubrani byli w takie kombinezony robocze jasnozielone i przed Trasą Toruńską oni tam stali tym polonezem, bo akurat jechałem w tamtą stronę. Wyjeżdżając z parkingu, zamykałem bramę, ruszyłem stamtąd i usłyszałem trzy strzały, a ponieważ musiałem jechać inną drogą, wróciłem, widziałem człowieka leżącego przy BMW, młody człowiek z raną na głowie, i później wyjeżdżałem do Broniewskiego i oni tym polonezem nawet tak ostro mnie wyprzedzili.
„Ksiądz”, żądny łatwych pieniędzy, umiejący wymusić posłuszeństwo, założył grupę przestępczą, która zbierała haracze, kradła samochody i handlowała narkotykami.
Elektryk, który zatrząsł Żoliborzem
Wraz z transformacją ustrojową nastąpił rozwój organizacji przestępczych. Formowanie gangów nie ominęło samego Żoliborza. Swoją działalność rozpoczął Stefan Kolasiński, znany pod pseudonimem „Ksiądz”; był elektrykiem w Hucie Warszawa. W trakcie zmiany ustrojowej sprytnie zaobserwował, że rozmontowane organy ścigania nie sprawują żadnej kontroli. „Ksiądz”, żądny łatwych pieniędzy, umiejący wymusić posłuszeństwo, założył grupę przestępczą, która zbierała haracze, kradła samochody i handlowała narkotykami. Stefan Kolasiński uznawał zwierzchnictwo gangu pruszkowskiego, z ramienia którego działania koordynował sam późniejszy świadek koronny - „Masa”. W okresie działalności „grupy żoliborskiej” przez dzielnicę przetoczyły się krwawe porachunki.
W aurze polskiej złotej jesieni przy ulicy Braci Załuskich zastrzelono Wojciecha B. Mężczyzna miał tego dnia pomóc znajomemu przy przenoszeniu mebli. Zanim opuścił swoje mieszkanie, zadzwonił do kolegi, by powiedzieć, że wychodzi. Wojciech B. nie dotarł jednak na umówione miejsce. Pierwsza kula ugodziła mężczyznę pod pachą. Kolejne pociski trafiły w kark i głowę. W myśl tego, co zeznała biegła z zakresu medycyny sądowej, przez trzeci strzał: nie istniała żadna szansa na uratowanie życia pokrzywdzonego, nawet w przypadku natychmiastowego udzielenia kwalifikowanej pomocy lekarskiej.
Stefan Kolasiński uznawał zwierzchnictwo gangu pruszkowskiego, z ramienia którego działania koordynował sam późniejszy świadek koronny - „Masa”.
Zdaniem policji zabójstwo Wojciecha B. miało charakter egzekucji. Według uzyskanych informacji, był on głównym dilerem narkotyków, które sprzedawał na Żoliborzu i Bielanach. Niewykluczone, że mężczyzna zajmował się również ściąganiem haraczy i kradzieżą samochodów. Dlaczego doszło do tak bezwzględnego ataku?
Wojna pokoleń
W tym samym roku szef grupy żoliborskiej był tymczasowo aresztowany. W czasie odsiadki „Księdza” część młodych członków gangu postanowiła działać na własną rękę i przejąć część interesów. „Młodym Żoliborzem” kierował Piotr W. znany pod pseudonimem „Łańcuch”. Kiedy „Ksiądz” wyszedł z aresztu, został pobity przez zbuntowanych członków gangu, wśród których miał znajdować się Wojciech B. Jeden ze świadków podczas zeznań mówił: Od grupy Stefana odłączyła się grupa ludzi. Odszedł też Wojtek B. Mniej więcej wtedy dwukrotnie rozmawiałem telefonicznie ze Stefanem. Mówił, że nie daruje tego pobicia, że zrobi z tymi ludźmi porządek. Z jego wypowiedzi wynikało, że jest to kwestia kilku dni i będzie po wszystkim. Powiedział, że chce czterech ludzi z grupy co się odłączyła zabić, a innych pobić – połamać jako nieszkodliwych. Od tego momentu stało się jasne, że w żoliborskim półświatku nastąpił podział. Efektem miały być późniejsze morderstwa, z których większość nadal nie została do końca wyjaśniona, w tym także zabójstwo Wojciecha B. na Sadach Żoliborskich.
Od grupy Stefana odłączyła się grupa ludzi. Odszedł też Wojtek B. Mniej więcej wtedy dwukrotnie rozmawiałem telefonicznie ze Stefanem. Mówił, że nie daruje tego pobicia, że zrobi z tymi ludźmi porządek.
Świadkowie tamtego zdarzenia wspominają o trzech osobach. Zasypany liśćmi skwer, przy którym stał zaparkowany samochód ofiary, stał się miejscem brutalnej egzekucji. Czekający na Wojciecha B. ubrani byli w zielone kombinezony przypominające uniformy służb miejskich. Po oddaniu strzałów dwie osoby odjechały seledynowym Polonezem, trzecia zaś uciekła z miejsca zdarzenia białą fiestą. Kim byli ludzie, którzy tamtego dnia pozorowali prace porządkowe?
Chłopcy od brudnej roboty
Poloneza znaleziono pod Mostem Poniatowskiego. Jak się okazało, zatrzymany właściciel samochodu nie miał żadnego związku z przestępstwem, a jego powiązanie z Polonezem nie było trafne. Mężczyzna wyjaśnił, że skradziono mu dowód rejestracyjny. Kluczowa okazała się przeprowadzona cztery dni przed zabójstwem kontrola tego samego seledynowego Poloneza Caro, podczas której jednym z pasażerów był Tomasz Suga, „Komandos”.
Ma on poza tym tendencję do lekceważenia zasad współżycia społecznego i tolerancyjnej, mało wnikliwej oceny swoich postaw życiowych.
Był wychowankiem domu dziecka, nie miał matki ani ojca, nie założył też rodziny. Skończył technikum samochodowe. Przed zabójstwem Wojciecha B. odsiedział rok w więzieniu za współudział w napadzie na listonosza. Tomasz Suga, pseudonim „Komandos”, swojego czasu był jednym z najniebezpieczniejszych członków warszawskiego świata przestępczego. Jak głosi plotka, mężczyzna chciał zostać komandosem, jednak przeszkodą był wzrost. „Komandos” mierzył jedynie 176 cm.
W ocenie psychiatrów Suga był nieufny, zamknięty w sobie, egocentryczny, chłodny uczuciowo, nastawiony na realizację doraźnych potrzeb. Dodają również: „Ma on poza tym tendencję do lekceważenia zasad współżycia społecznego i tolerancyjnej, mało wnikliwej oceny swoich postaw życiowych”. W czasach, kiedy Żoliborzem rządził „Ksiądz”, „Komandos” był wiernym żołnierzem bossa gangu. Pełnił funkcję egzekutora. Jak zeznał jeden ze świadków: „O Tomku i Arturze krążyła plotka, że są od czarnej roboty. Trzymali się blisko Stefana K.”.
Zbrodnia doskonała czy nieudolność prokuratury?
Po niespełna dobie od zamordowania Wojciecha B. policja zatrzymała podejrzanych, czyli Artura H. „Czachę” i Tomasza S. „Komandosa”. Obaj mężczyźni podczas przesłuchań przekonywali, że nie znają zastrzelonego Wojciecha B. „Czacha” zeznał, że nie zna „(…) tego koleżki, nie potrafię też powiedzieć, kto go zabił. Tak w ogóle to zaszła pomyłka, że ja tutaj jestem zatrzymany.”. Mimo to obaj trafili do aresztu dzięki odciskom zostawionym w Polonezie i na magazynku znalezionym przy zwłokach Wojciecha B. Policjanci mieli za zadanie obarczyć posiadanymi dowodami zatrzymanych. Wydawało się to o tyle trudne, że prokuratura nie posiadała ani jednego bezpośredniego dowodu. W dodatku sprawa posypała się w sądzie, bo nie przesłuchano osoby, która dzwoniła na numer alarmowy w dniu zabójstwa. W skutek tego proces miał zacząć się od nowa, a zatrzymanym uchylono tymczasowy areszt. Jak dalej potoczyły się losy „Czachy” i „Komandosa” po kilkuletnim areszcie?
Zyskiwał opinię jednego z najokrutniejszych ludzi ze świata przestępczego. Zaczęto się go bać
Po wyjściu z więzienia „Komandos” zastał nową rzeczywistość. Jego macierzysty gang przestał istnieć, jednak nie przeszkodziło mu to w kontynowaniu działań przestępczych. Rozbicie grupy pruszkowskiej umożliwiło „Komandosowi” przejęcie większości wpływów. W tym czasie Suga zyskiwał opinię jednego z najokrutniejszych ludzi ze świata przestępczego. Zaczęto się go bać. Ofiarą jego brutalności padł członek gangu z Nowego Dworu Mazowieckiego, któremu przed śmiercią ściskał imadłem głowę, odrąbał dłonie i poderżnął gardło. Jakby tego było mało, przejechał samochodem po zwłokach.
Intryga „Komandosa” czy zamach na życie?
„Komandosowi” zaczęło grozić niebezpieczeństwo. Podczas strzelaniny w centrum handlowym „Klif” bez draśnięcia uszedł z życiem, choć jego dwóch kompanów ucierpiało. Jeden z nich poniósł śmierć na miejscu. Są głosy, że rzekomy zamach był intrygą samego „Komandosa”, której celem miało być wyeliminowanie wspólników, którzy mataczyli przy przejęciu magazynu heroiny. Oficjalnie jednak „Komandos” był ofiarą całego zajścia. Niedługo później Tomasz Suga zginął w taki sam sposób jak jego ofiara, Wojciech B.
Nadal pozostaje niewyjaśniony wątek morderstwa na Sadach Żoliborskich. Według świadków, udział w nim wzięły trzy osoby.
Ostatnia rozprawa sądowa odbyła się 10 lat po zabójstwie na Sadach Żoliborskich. Na rozprawie stawił się tylko skład sędziowski. „Komandos” został zastrzelony w 2002 roku, czyli 5 lat przed zakończeniem sprawy, z kolei drugi z oskarżonych „Czacha” stawiał się na każdą rozprawę do 2003 roku. Proces zawieszono i nakazano aresztować mężczyznę, ponieważ pojawiły się podejrzenia, że ukrywa się on celowo. W 2006 roku okazało się, że „Czacha” nie żyje. Jak wynika z treści pisma, które wpłynęło z policji do sądu, na terenie Twierdzy Modlin policjanci odnaleźli „zakopane w worku zwłoki mężczyzny, które mogą należeć do wyżej wymienionego”. „Czachę” zabił zbuntowany członek gangu modlińskiego przejmujący wpływy w Warszawie. Nadal pozostaje niewyjaśniony wątek morderstwa na Sadach Żoliborskich. Według świadków, udział w nim wzięły trzy osoby. Jedna z nich odjechała białą fiestą. Nie ma podejrzeń, kim mogła być.
[/FMP]
Napisz komentarz
Komentarze