Stary Żoliborz, ciepły piątkowy wieczór, pyszne zapachy w powietrzu, zieleń. Ukryta w starej willi restauracja Dom Made, położona przy jednej z bardziej urokliwych uliczek na Żoliborzu, blisko Parku Żeromskiego, jest ledwie dostrzegalna. Prowadzi nas zapach, przytłumione światło w ogrodzie i ciche rozmowy gości. Siadamy na tarasie, bo jest gorąco, choć wnętrze kusi swoim stylem, jest przytulnie jak w starej drewnianej chacie i mam wrażenie, że nieco niedbale, ale jest w tym swoisty urok.
Przemiła obsługa podaje nam krótkie, jednokartkowe menu. Jak się dowiaduję, menu jest sezonowe i zmienia się bardzo często. Zostałyśmy również poinformowane, że ze względu na dużą liczbę gości, nasze zamówienia realizowane będą dopiero po minimum 30 minutach. Cenię to, że uprzedzono nas o dłuższym czasie oczekiwania. Spożytkowałyśmy go na ploteczki przy lampce zimnego prosecco, przegryzając puszystą, świeżą focaccię z wyrazistą oliwą. Uwielbiam takie początki, szczególnie gdy jestem bardzo głodna, a dzięki takiej przystawce mogę skupić się na rozmowie, nie słysząc burczenia w brzuchu.
W pięknych okolicznościach przyrody czekałyśmy cierpliwie na swoje dania. Wybór padł na: zupę ramen z kaczką, wakame i jajkiem (21 zł), kwiaty cukinii w tempurze (18 zł), doradę pieczoną w ziołach z pieczonymi warzywami i sosem chimichurri (52 zł) oraz czarne tagliatelle z owocami morza, chili i prosecco (37 zł).
Zaczęłyśmy od zupy ramen, która była smaczna, a jej kwintesencja to rewelacyjna, rozpływająca się w ustach kaczka, makaron niestety podano nieco rozgotowany. Danie bardzo syte i pięknie podane.
Sezonowe danie, na które tak bardzo czekałam, to wielkie rozczarowanie: kwiaty cukinii bez kwiatów… Dostajemy małe cukinie w panierce bez nawet jednego kwiatka. Warzywa były smaczne, al dente, ale to tak, jakbym dostała stek wegetariański, gdy mam ochotę na kawał krwistego mięcha. Nie tak to danie sobie wyobrażałam.
Przyrumieniona dorada w całej okazałości polegiwała na chrupiącej, pieczonej fasolce i zieleninie, w towarzystwie jedynie lekko podpieczonego, przez co trochę twardego ziemniaka. Skupiwszy się na cenie tego dania, zauważyć muszę, że ilościowo może i się obroniło, ale jakość dania trochę mnie rozczarowała. Lubię bardziej wypieczone warzywa, a mniej wypieczoną rybę. Ta dorada była jakieś pięć minut przeciągnięta. Jeśli chodzi o sos chimichurri, był ledwo wyczuwalny i ledwo dostrzegalny na talerzu, ale może dlatego, że w ogrodzie po zmroku jest bardzo ciemno, a świece nie dają rady oświetlić stołu wystarczająco. Danie jednak było smaczne.
Talerz czarnego makaronu wijącego się wokół krewetek, kalmarów, ośmiorniczek i sercówek wyostrza nieduża ilość chili, a wytrawności daniu nadaje odrobina prosecco. To pięknie zaprezentowany bohater tego wieczoru. Takie dania chce się jeść i nigdy nie kończyć.
Gdy kończyłyśmy kieliszek prosecco, nie wiadomo skąd przyszła jeszcze siła i ochota na deser, do podziału, ale bez wątpliwości zamawiamy terrinę z koziego sera z musem malinowym (14 zł). Deser zdaniem pani kelnerki miał być mały, a okazał się sporym kawałkiem czegoś… nie znajduję słów na opisanie tego smaku i konsystencji. Takiego deseru jeszcze nie jadałam, to idealne połączenie mało słodkiego serniczka ze słodko-kwaśnym malinowym musem posypanym orzeszkami, rozpływał się w ustach. Deser nie przytłumił smaku głównych dań, a podkręcił całość i nadał kolacji wytrawnego, odkrywczego charakteru.
Dom Made to wyjątkowe miejsce, to nietuzinkowa kuchnia, nietypowe wnętrze, to miejsce sprawia wrażenie niedokończonego… tam możesz spodziewać się niespodziewanego. To dom otwarty, w którym nie zaznasz nudy w kapciach przed telewizorem.
Dom Made, ul. Mierosławskiego 12
Napisz komentarz
Komentarze