Szkolne kamyki, czyli niepokoje pierwszych dni w szkole
- 01.09.2017 11:29
Pierwszy września – magiczna data dla tysięcy pierwszoklasistów. Tę chwilę bardzo przeżywają rodzice, mimo że są już dorośli i wiedzą, co się wydarzy. A co dzieje się z dziećmi?
Ileż marzeń, pragnień, ileż ciekawości, strachu, wątpliwości! W młodych główkach powstaje zamęt. Ciekawość nowego miesza się z lękiem i niepewnością. Nie wiadomo, co silniejsze: strach czy ciekawość. Dzieci chcą być dorosłe, „duże”, a jednocześnie boją się, że skończy się zabawa, zacznie tajemnicza „nauka”. Rodzice także chcą i nie chcą tej dorosłości swych pociech. Z jednej strony wiedzą, jak ważna jest wiedza i jak dużo ich pociechy muszą się nauczyć, by bez większych problemów funkcjonować w dzisiejszym świecie, z drugiej – szkoda im mijającego bezpowrotnie czasu beztroskiego dzieciństwa, naiwności dziecięcej i „przytulaków”. Przecież poważnego ucznia nie wypada przytulać i całować przy kolegach! Nie wypada mówić pieszczotliwie „Misiu”, czy „Maleństwo”. Ten mały człowieczek zaczyna wyrastać na poważnego ucznia, jeszcze chwila i... stanie się wyszczekanym nastolatkiem.
Każde dziecko jest inne. Inaczej się zachowuje, inaczej reaguje na obcych, na stres, inaczej podchodzi do obowiązków. Są dzieci odważne, które nie boją się niczego i nikogo, albo tylko nielicznych osób. Są dzieci, które są wycofane, chowają się przed wszystkim, unikają nawet wzroku obcych. Są dzieci obowiązkowe i dzieci roztrzepane. Są dzieci bardzo sprawne ruchowo i intelektualnie, są też dzieci obarczone wieloma chorobami i ułomnościami, zarówno fizycznymi, jak i psychicznymi. Ale wszystkie muszą być kochane i wszystkie muszą być traktowane poważnie. Każde z dzieci podlega obowiązkowi szkolnemu. Każde trzeba przygotować do samodzielnego życia w społeczeństwie.
* * *
Wreszcie to, co długo zapowiadane – „zobaczysz w szkole”, „dowiesz się w szkole” – staje się. Wreszcie będę „duży”. Skończą się żarty z „malucha”. Wreszcie będę mógł zrozumieć, o czym mówią starsi koledzy. Będę wiedzieć, co to jest klasówka, odrabianie lekcji, świetlica, tarcza, po co jest dzwonek, klasa, do czego służą ekierki i cyrkle, co to jest tabliczka mnożenia. Trudno doczekać do rana, każda minuta ciągnie się godzinami. Mamo, czy już idziemy? Czy mam wziąć tornister? Co dzisiaj będzie? Chodź, bo już późno. Bo zaczną bez nas! Czy długo tam będziemy? Czy dzisiaj będą lekcje? Tornistry przygotowane, wszystko świeżutkie, nowe. Nie można włożyć dresów, trzeba mieć strój galowy. Mama na zakupach pozwoliła wybierać ołówki, kredki, farby, gumkę, teczkę, pudełko na kanapki. Z przygotowanej długiej listy skompletowaliśmy pełne wyposażenie ucznia. Mamo,
nie mów do mnie ”Misiu”, mów do mnie „uczniu”!
* * *
W przedszkolu był najstarszy, wszystko i wszystkich znał. Na płaczące, niezdarne maluchy patrzył z wyższością. A teraz – nowi koledzy, koleżanki, nowe panie wychowawczynie, nowe panie w świetlicy, w szatni, panie woźne, panie w stołówce, wszędzie pełno dzieci, nowe pomieszczenia, nowe dźwięki, hałas, nowe wymagania. W szkolnej szatni są boksy dla poszczególnych klas, ale nie ma pomocnej dłoni, trzeba wszystko robić samemu. W klasach królują ławki, nie ma zabawek, za to jest wielka tablica. Korytarze wydają się przeogromne, ale w czasie przerw panuje na nich wielki hałas i zamęt. W szkole są też inne nowości: jest olbrzymia sala gimnastyczna, ostry dźwięk dzwonka wzywający na lekcje lub kończący je. Każde dziecko ma tornister, który codziennie trzeba przepakować, nie wolno zapomnieć o zabraniu do szkoły książek, zeszytów, piórnika i innych ważnych rzeczy. Są też zupełnie nowe obowiązki. Nie ma czasu na zabawę. Nieliczne zabawki siedzą smutnie po kątach, czasami któraś nieśmiało wyjrzy z tornistra. Nie można bezkarnie pobiegać, starsi koledzy chcą sprawdzić, co też to za „maluchy” przyszły i często w nieciekawy sposób testują nowoprzybyłych.
Nagle z najstarszego stał się „maluchem”... Z tego, który już wszystko wie – tym, który wie najmniej. Czym zaimponować? Jaką wiedzą, jaką umiejętnością się wykazać? I ten wszechobecny hałas, ruch. Wszystko jest większe. Trzeba ciągle uważać, trzeba o sobie decydować, pamiętać tyle rzeczy!
Dorośli często nie zdają sobie sprawy, że dla dziecka taka zmiana życia to olbrzymi stres. Ze swego dzieciństwa pamiętają jakieś urywki, strzępy, raczej wrażenia niż fakty... Czy jest możliwe bezbolesne przejście ze świata zabawy do świata nauki? Zerówka miała spełniać taką rolę. Miała być pomostem między przedszkolem a szkołą. Czy rzeczywiście spełnia tę funkcję? Czy przygotowuje dzieci nie tylko intelektualnie, ale i emocjonalnie?
Dziecko sześcio-, siedmioletnie jeszcze słabo radzi sobie ze swymi emocjami. Zaczyna wreszcie rozdzielać „ja – świat”, zaczyna rozumieć, że inni też coś czują. Powoli uczy się wyobrażać sobie, co czują inni, że każdy ma swoje, odrębne życie.
Są różne dzieci. Jedne przyjmują słowa pani jak świętość, inne sprawdzą każde jej słowo kilka razy; jedne siedzą prawie nieruchomo przez całą lekcję, inne muszą choćby pomachać nogami czy postukać ołówkiem, a jeszcze inne – będą wstawać, chodzić po klasie, śpiewać, pogwizdywać… Trudna jest rola nauczycielki. Ale czy rola ucznia jest łatwa? Nauczyciel ma za sobą wiele lat nauki, wielki bagaż doświadczeń. Nauczył się radzić sobie ze stresem własnym i innych. Poznał mechanizmy przeżyć, procesy myślowe, nauczył się nauczać... Uczeń – ma zaledwie kilka lat życia i maleńki węzełek doświadczeń. Często po raz pierwszy w życiu zostaje na tak długo bez mamy czy kogoś bliskiego, często po raz pierwszy sam ma decydować, odpowiadać za swoje zachowanie. Nie ma obrońcy – musi sobie radzić sam. Zostaje wpuszczony w tryby wielkiej machiny, gdzie trzeba wyrobić sobie odpowiednią pozycję (albo przynajmniej spróbować tego dokonać). Musi nauczyć się żyć w nowej społeczności, a przy tym – musi posiąść wiedzę wymaganą przez program nauczania.
Bądźmy dla naszych pierwszaków wyrozumiali i cierpliwi, by szkolne kamyki nie przekształciły się w głazy.
autorka:
Anna Szymańska
Napisz komentarz
Komentarze