Rozszerzona wersja zapisu rozmowy z Markiem Dutkiewiczem z jednym z najlepszych i najpopularniejszych autorów tekstów w historii polskiej muzyki rozrywkowej.
Rozmawiamy 10 lipca, czyli w dniu, w którym po 4 miesiącach przerwy spowodowanej pandemią, ukazał się nowy numer naszego magazynu. Czy pandemia sprzyja pisaniu tekstów, czy wręcz przeciwnie?
Nie przeszkadza. Choć zbyt wiele pracy wiosną nie było. Mam za to szczególne wspomnienia z tego okresu. Mamy w rodzinie ukochanego psa, z którym w tym czasie starałem się jak najpóźniej, najchętniej po północy, wychodzić. I to było niezwykłe, bo chodziliśmy po mieście duchów, bez ani jednego żywego człowieka. Przesuwaliśmy się przez puste przestrzenie. Pies był zdezorientowany – nikogo nie spotkać, nie obwąchać, nie oszczekać. Cisza wisiała nad miastem jak nad wymarłą nocną Wenecją. Chwile nie do zapomnienia.
Jeden tekst będzie już zawsze kojarzył nam się z pandemią. Rozmawiamy w piątek, a więc w dniu, w którym odbywała się normalnie „Lista Przebojów Programu 3”, która po zamieszaniu z utworem „Twój ból jest lepszy niż mój” Kazika została zawieszona, a wielu artystów zapowiedziało jej bojkot. Czy muzycy, autorzy tekstów i reprezentujące ich interesy wytwórnie fonograficzne rzeczywiście mogą nie zezwolić na emisję swoich utworów na antenie radia?
Oczywiście. Pytanie, jak dalej wygląda realizacja tych zastrzeżeń. Ale radio jest zobowiązane do stosowania się do pewnych reguł. A przynajmniej do niedawna było.
Wiele utworów, do których napisałeś teksty, znalazło się w czołówce wspomnianej listy. Jednym z nich była kompozycja Budki Suflera „Jolka, Jolka pamiętasz”, do której napisałeś autobiograficzny tekst do muzyki Romualda Lipki, śpiewany przez Felicjana Andrzejczaka. Jako duet twórczy Lipko–Dutkiewicz tworzyliście nie tylko dla Budki, ale też m.in. dla Urszuli, która nagrywała z muzykami Suflerów. Jak wspominasz zmarłego niedawno wybitnego kompozytora?
Współpraca z Romkiem to istotna część mego życia. To był ktoś, komu zawdzięczam moje największe przeboje. Zawdzięczam mu też wiele burzliwych spotkań, bowiem spieraliśmy się ostro i niejednokrotnie bardzo iskrzyło między nami. Ale zawsze chodziło nam o to, aby jakość naszych wspólnych produkcji była jak najlepsza, by one wystawały ponad przeciętną. Zdążyłem się z nim jeszcze na szczęście pożegnać na kilka dni przed jego śmiercią (6 lutego 2020 r. – przyp. M.B.). Odchodził bardzo dzielnie. Z ogromnym wzruszeniem i szacunkiem wspominam jego ostatnie chwile. W tych okolicznościach szczególnie brzmią tytuły dwóch ostatnich utworów, przy których współpracowaliśmy. Namówił mnie do napisania tekstu w celu uczczenia setnej rocznicy urodzin Jana Pawła II (przypadającej 19 maja 2020 r. – przyp. M.B.) do pieśni „Nie zastąpi Ciebie nikt”, w której nagraniu wzięło udział wielu znanych artystów. A wcześniej napisałem tekst utworu „Gdyby jutra nie było”, który firmował, nie do końca chyba udany i potrzebny, powrót Budki Suflera z nowym wokalistą (Budka Suflera reaktywowała się w 2019 r. z wokalistą Robertem Żarczyńskim – przyp. M.B.). Jeśli zaś chodzi o Budkę Suflera, to sytuacja wygląda tak, że zostało wiele nagrań często w formie prostych „demówek”. Mietek Jurecki (basista Budki – przyp. M.B.) tym zawiaduje i usiłuje znaleźć najbardziej wartościowe kompozycje, które zostały w dorobku Romka. Do jednej z nich zdążyłem jeszcze napisać tekst. Mają powstać podobno dwie płyty. Pierwsza, na której rolę wokalisty przejmie Felicjan Andrzejczak i druga, której formuła nie jest chyba jeszcze do końca znana. Życzę im oczywiście jak najlepiej, ale obawiam się, że po odejściu Romualda ta droga będzie kręta.
Napisałeś teksty do trzech utworów Andrzejczaka z Budką zarejestrowanych podczas jednej sesji w 1982 r.: do „Nocy komety”, „Czasu ołowiu” i „Jolki, Jolki”, której tytuł zawdzięcza też Twoja autobiograficzna książka („Jolka, Jolka pamiętasz?”). A przecież stworzyłeś też choćby tekst do śpiewanego przez Romualda Czystawa „Za ostatni grosz” czy do tej pory śpiewanego przez Krzysztofa Cugowskiego utworu „Młode lwy”. To niezwykle rzadki przypadek, by jeden autor był odpowiedzialny za teksty śpiewane w jednym zespole przez aż trzech różnych wykonawców!
Wiesz, ja na to nie miałem wpływu (śmiech). Jak zacząłem współpracę z Romkiem, to głównym wokalistą Budki był Romuald Czystaw. Zawdzięczam mu nagranie jednego, ale bardzo istotnego przeboju, czyli wspomnianego „Za ostatni grosz”. Ubolewam wprawdzie, że nie byłem przy nagraniu wokalu, ale za każdym razem podkreślam, że fenomenalne solo, które wzbudza uznanie wielu gitarzystów, nagrał związany wówczas z Budką Jan Borysewicz. Z Krzysztofem Cugowskim nie nagrałem wprawdzie jakiegoś wielkiego przeboju, ale jest utwór, który ja szalenie lubię, czyli „Młode lwy”. Dotyczy on ludzi, których rozdzielił czas wojenny, i przyjaźni, które zerwały się po drodze. Krzysiek Cugowski nagrał także utwór „Giganci tańczą”, będący moją satyryczną wizją Warszawy, może nie do końca trafioną, bo zbyt osobistą. Pamiętam za to dość kuriozalne wykonania przez niego „Jolki…”. Krzysiek, mam wrażenie, że śpiewał tę pieśń z dużym wstrętem, uważał chyba, że to nie jest jego garnitur. I chyba później zespół unikał takich eksperymentów.
Innym znakomitym zespołem, który się z Tobą kojarzy, jest 2 plus 1, dla którego napisałeś choćby „Windą do nieba” czy „Chodź, pomaluj mój świat”. Niestety historia tego zespołu okazała się poniekąd tragiczna…
Czasem porównuję tę historię do brazylijskiej telenoweli, bo była tam wielka miłość, zdrada, walka o sukces i taka drabina do nieba: od naprawdę skromnych początków aż po willę na Sadybie i bardzo soczyste honoraria. Niestety to wszystko się posypało. Elżbieta (Elżbieta Dmoch, wokalistka zespołu – przyp. M.B.) gdzieś krąży po Warszawie, jak duch z dawnej epoki. Janusz (Janusz Kruk, lider zespołu – przyp. M.B) odszedł od nas już niestety dawno temu (w 1992 r. – przyp. M.B.), będąc właściwie w pełni sił twórczych. Nie zdążyłem się z nim pożegnać, nie było mnie wówczas w kraju. Pamięć o nim gaśnie. Od czasu do czasu próbuję ją ożywić. Wspominam go oczywiście fantastycznie, bo to były nasze pierwsze przeboje i sukcesy, a my byliśmy wówczas naprawdę bardzo młodzi. Tekst do utworu „Chodź, pomaluj mój świat” napisałem, będąc jeszcze w liceum i nawet przez moment nie przypuszczałem, że czeka go taka kariera. Jest kilkadziesiąt coverów tego tytułu i ciągle mnie zaskakują nowe odczytania tego utworu, kiedyś uważanego przez niektórych muzyków protekcjonalnie poklepujących Kruka po plecach za „harcerską pioseneczkę”.
Wspomniane utwory z repertuaru Budki Suflera czy 2 plus 1, ale także takie evergreeny polskiej muzyki rozrywkowej, jak choćby „Szklana pogoda” Lombardu, „Aleja gwiazd” Zdzisławy Sośnickiej, „Dmuchawce, latawce, wiatr” wspomnianej Urszuli czy „Słodkiego, miłego życia” Kombi sprawiają, że jesteś jednym z najlepszych i najpopularniejszych autorów w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Czy któreś z Twoich przebojów zostały napisane na Żoliborzu?
Zanim zawitałem na Żoliborz sensu stricto, co miało miejsce 5 lat temu, to mieszkałem na skraju Wawrzyszewa. Poprzedni adres na Ochocie od alei Reymonta dzieliły lata świetlne – przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Krajobraz, który roztaczał się wówczas z okien mojego koszmarnego bloku, poniekąd mnie jednak zainspirował. Od czasu do czasu jakaś ekipa telewizyjna mi o tym przypomina, zawozi mnie pod ten blok i pyta: Panie Marku, co pana zainspirowało do napisania tej piosenki. A mowa jest oczywiście o „Szklanej pogodzie” Lombardu. No cóż, wystarczy rzucić okiem na te sztandarowe okazy wielkopłytowego budownictwa, żeby sobie odpowiedzieć na pytanie. Mój blok oraz sąsiadujące z nim zostały już wprawdzie odmalowane na pastelowe kolory, ale ciągle nie dodaje to im zbyt wiele uroku. Pamiętam też, że pieśń „Fatamorgana” Urszuli mogła być zainspirowana przez moje poranne spotkania z mleczarzem – panem Stefanem, bowiem zdarzało mi się wracać do mieszkania nad ranem. Pan Stefan, osamotniony podczas swej porannej szychty, nie miał zbyt wielu kompanów do rozmowy. Witał więc mnie radośnie i częstował mlekiem, pomagając w regeneracji organizmu.
Jakie miejsca są dla Ciebie na Żoliborzu szczególne i dlaczego?
To jedyna dzielnica, którą od wschodu do zachodu słońca można obejść piechotą. Zielona kraina łagodności. Tutejsza ludność jest jakby z tej bardziej serdecznej bajki. Oczywiście snobizm rządzi jak wszędzie, ale jestem dziś w wyrozumiałym nastroju. Są tu tak unikalne miejsca, jak Stara Prochownia, park Żeromskiego, skwer Andrzeja Wojciechowskiego. Nasz pies kocha Cytadelę i jej okolice. My preferujemy Przystanek Winny – taki lokalny pub bez piwa. Na koncerty zaprasza magiczne Kalinowe Serce. Gastronomicznie jesteśmy podzieleni -ja wybieram Spotkanie na Krasińskiego, rodzina Fawory lub My Thai. Kawa świetna u Roberto Franco, bagietka najlepsza w Samie. Zarówno syn Ksawery jak i pies Lucky zaadoptowali się na Żolu bezstresowo.
Twoim sąsiadem i kolegą jest, znany naszym czytelnikom, Robert Górski. Czy gdyby poprosił Cię on o napisanie tekstu do piosenki kabaretowej, to przystałbyś na taką propozycję?
Z dziką radością. Wprowadził się on stosunkowo niedawno do naszej mikroosiedlowej enklawy, która nazywa się skromnie Plaza Żoliborz, a którą Robert przechrzcił na „Plaża Żoliborz”. Mieszka się tam znakomicie. Mamy tam dziedziniec z fantastyczną zielenią, fontannę oraz sadzawkę z rybami. A ewidentną wartością dodaną jest widok na zachody słońca, który jest widoczny z naszego tarasu, a którego nigdy nie zobaczą dumni właściciele willi i domów niskopiennych. Wspaniały krajobraz, fala zieleni, a na horyzoncie słynne kościelne dwie wieże. Na niebie o zachodzie dzieją się rzeczy fenomenalne.
Innym znanym żoliborzaninem, z którym łączy Cię zażyłość, jest Maciej Orłoś. Na Żoliborzu mieszka też wielu innych artystów, ludzi kultury czy mediów, jak choćby Maciej Stuhr. Co według Ciebie jest takiego w tej dzielnicy, że twórcy i artyści chętnie w niej zamieszkują?
Występuje tu taki serdeczny, unikalny mikroklimat. Wracając jeszcze do tej Plazy, to chciałem Ci powiedzieć, że została ona wybudowana przez Szwedów. Jak doskonale wiemy, kilka wieków temu ten naród nie zapisał się chlubnie w historii naszego kraju, czyli można powiedzieć, że dawniej „Szwedzi rabują”, a teraz „Szwedzi budują”. Co jest oczywiście korzystną zmianą. Ostatnio zastanawiałem się wspólnie z Grzegorzem Małeckim, a więc innym aktorem mieszkającym na Żoliborzu tuż obok mnie, nad fenomenem tzw. atmosfery żoliborskiej. Pomimo kilku butelek wina nie doszliśmy do konstruktywnych wniosków, ale zawsze miło się nad tym problemem nachylić.
Być może na tę atmosferę wpływ mają też duchy osób, które mieszkały tutaj w przeszłości…?
Z pewnością. Fantastycznym przewodnikiem po latach minionych jest Radosław Piwowarski, znany reżyser, który kiedyś wykonał w Kalinowym Sercu specjalny wykład, demonstrując, kto, gdzie i kiedy na Żoliborzu mieszkał, z Andrzejem Wajdą, Stanisławem Dygatem, Kaliną Jedrusik, Januszem Morgensternem i wieloma innymi istotnymi dla polskiej kultury ludźmi na czele.
A co Ci się na Żoliborzu nie podoba?
Naprawdę musiałbym się długo zastanawiać. Choć wiem oczywiście, że patrzę na ten kawałek miasta przez różowe okulary. W końcu dwa słynne place – Wilsona i Inwalidów nie powalają architektoniczną urodą. Parkuje się licho i z dużym trudem. Jest co prawda taka miejska legenda o gigantycznym podziemnym parkingu pod placem Wilsona. Nikt go nie widział, ale wszyscy wiedzą, że on tam jest. Może kiedyś zaświeci nam słońce, mury runą i parking otworzy nam ramiona.
Mnie także to bardzo ciekawi. Chciałbym jednak, byśmy wrócili do wątków muzycznych. Z twojej książki „Jolka, Jolka pamiętasz?” wiemy, że po dziś dzień nienawidzisz skrzypiec. Muzyka od strony instrumentalnej nie jest Ci oczywiście obca. Nie miałeś nigdy ciągot kompozytorskich przy utworach, w których były wykorzystane Twoje teksty?
Często pomagam przy tworzeniu muzyki, na ogół jednak anonimowo. Poczynając od „Windą do nieba”. Na ogół dostaje się szkic muzyczny, który trzeba wypełnić treścią. Język polski nie jest zbyt wdzięczny do pisana tekstów, choćby z powodu małej ilości tzw. jednosylabówek, które kończą dany wers czy frazę i na które wypada akcent. Wielu autorów piszących teraz ma to w głębokim poważaniu, w związku z tym przeniesienie akcentów w ich wykonaniu potwornie rani uszy. Natomiast ja staram się, jeśli moje teksty powstają przed muzyką, by były one zrytmizowane. A jeśli piszę do gotowej muzyki, to staram się skutecznie wypełnić muzykę własnym tekstem. Jeśli dostaję utwór już mocno zaaranżowany, jeśli wiem, czego mogę się spodziewać w wersji finalnej, to oczywiście jest mi łatwiej.
Mówiłeś mi, że najczęstszym pytaniem, które słyszysz jest: co było pierwsze, teksty czy muzyka? Czy naprawdę to jest dla większości ludzi ważniejsze od inspiracji do napisania tekstu?
Bywa z tym różnie. Ale oczywiście bywają też pytania o inne sprawy, np. o prywatne życie Seweryna Krajewskiego czy moją współpracę z 2 plus 1 czy Budką Suflera. Ostatnio często pada też pytanie, dlaczego nie współpracuję już z Ewą Farną, ale nie jest to pytanie do mnie. Choć początki naszej współpracy były bardzo obiecujące i Ewa w kilku wywiadach powiedziała, że pieśń „Cicho”, którą dla niej napisałem, będzie jej wielką wizytówką, nawet na starość. Ale często jest tak, że te młode dziewczyny dominujące na polskim rynku – nie mam tu na myśli wyłącznie Ewy – uważają, że pisanie tekstów, które mają śpiewać, to jest dziecinnie prosta sprawa i wystarczy kilka słów, które są w miarę spójne z muzyką. Na ogół udaje im się sklecić jedną czy dwie popularne piosenki. A potem pustka, bo często tych wartościowych przeżyć wewnętrznych za dużo nie ma, a ich teksty bywają przeraźliwie płytkie i banalne.
Zostańmy przy wątku kobiet, dla których głównie pisałeś. Wymieńmy choćby Zdzisławę Sośnicką, Krystynę Prońko, Annę Jantar, Halinę Frąckowiak. Dla mnie przede wszystkim pisałeś jednak dla Urszuli, której ikoniczny do dziś wizerunek, moim zdaniem, stworzyły właśnie Twoje teksty wspólnie z muzyką Lipki. Napisane przez Ciebie dla niej kultowe „Dmuchawce, latawce, wiatr” miała w swoim repertuarze także wspomniana Ewa Farna. Czy według Ciebie możliwie jest stworzenie tak wyrazistego wizerunku – przez duet kompozytor–autor tekstów i cały sztab innych ludzi – jakiejkolwiek, współczesnej polskiej artystki? Czy też czasy są zupełnie inne?
Moim zdaniem zawsze warto próbować. Ciągle pojawiają się na horyzoncie nowe postacie. Puka do mnie wiele osób z różnych szuflad muzycznych. Od bel canta po disco polo. Żyją też ciągle rockowe kapele – choćby zespół Navi. To dla mnie duża radość, że nie siedzi się tylko w takim dosyć ograniczającym popie, ale można pisać zróżnicowane teksty, w różnych stylach. Pamiętając niestety o tym, że te najbardziej popularne radiostacje mają dosyć szczególne kryteria doboru utworów, które puszczają na swoich falach. Słynne testowanie potencjalnych słuchaczy przez puszczanie parosekundowych fragmentów utworów to wręcz numer kabaretowy.
A czy zgłosił się do Ciebie ostatnio z prośbą o napisanie tekstu jakiś zespół czy artysta na dorobku z Żoliborza, wiedząc o tym, że mieszkasz w ich dzielnicy?
Myślę, że po ukazaniu się naszego wywiadu dostanę kilka takich zapytań. Tym bardziej, że dość łatwo można mnie zidentyfikować i namierzyć. W różnych sklepach winnych, przy pomocy ciężkiej pracy organizmu, załatwiłem sobie znaczące rabaty, więc tam też czasami można mnie napotkać.
Kogo uważasz za najlepszego autora tekstów w historii muzyki, nie polskiej, a w ogóle?
W Polsce byłby nim chyba Jeremi Przybora, który zawsze pozostawał chyba trochę w cieniu Agnieszki Osieckiej. Uważam go za genialnego artystę. Niesłychanie ciepło wspominam także Korę. Natomiast z ludzi, którzy mnie zainspirowali, wyróżniłbym z pewnością Leonarda Cohena, który miał wpływ na całe pokolenia fanów w Polsce, m.in. dzięki pracy Macieja Zembatego (był on m.in. tłumaczem poezji Cohena – przyp. M.B.). Próbowałem się też przedrzeć przez metaforykę Boba Dylana, co jest niezwykle trudnym zadaniem bojowym…
Tutaj warto zaś wspomnieć o Filipie Łobodzińskim…
Tak jest. On jest zdecydowanie najlepszym w Polsce fachowcem od przekładnia na język polski tekstów Dylana, który wykonał w tym względzie tytaniczną pracę. Natomiast z osób, które reprezentują amerykańską, współczesną i bardzo przyzwoitą literaturę, to oczywiście Bruce Springsteen. Mnóstwo osób zna jego utwory, ale stosunkowo niewielu wie, o czym one tak naprawdę traktują, a to jest piewca rdzennej Ameryki, którego rodzinny stan New Jersey nosi na rękach. U nas chyba nie jest on do końca popularny. Mam taką teorię, że dzięki działalności choćby Piotra Kaczkowskiego (legendarny dziennikarz radiowy, kojarzony przede wszystkim z Trójką – przyp. M.B.) i jego pocztówkom dźwiękowym z Londynu, my jako słuchacze śledziliśmy chyba bardziej to, co dzieje się muzycznie w Anglii niż Stanach. Natomiast Stany były u nas trochę chudziej prezentowane. Miałem okazję być na koncercie Springsteena w Sztokholmie i nie znałem około połowy utworów, ale około 40 tys. osób na stadionie śpiewało wszystkie utwory od początku do końca. Rozmawiałem później z dziennikarzami z Radia Sztokholm i oni powiedzieli, że do nich amerykańskie utwory docierały momentalnie. U nas zdecydowanie bardziej popularna była Anglia.
A jakieś krzepiące słowo na pożegnanie?
No coż, czasy ponure, chrońmy kulturę!
fot. Monika Olszewska
Napisz komentarz
Komentarze