„Awans”, czyli XIX-wieczny warszawski kryminał to debiutanckie dzieło Jakuba Bielikowskiego. Autor urodził się na Szmulkach i zakochał się w Warszawie. Postanowił przenieść się do miasta z 1890 roku i podążając śladami policjanta Andrzeja Zaleskiego, odwiedzić charakterystyczne punkty ówczesnej Warszawy.
Czytając rozmowę z autorem dowiesz się m.in.:
- czym był bielański Bochenek?
- jak dawniej wyglądał Żoliborz?
- a także z czego słynęła „trzecia stolica” Imperium Rosyjskiego?
Jakub Łasicki: Zacznijmy od wyjaśnienia czym był Bochenek i gdzie konkretnie się znajdował?
Jakub Bielikowski: Bochenek znajdował się w okolicach kościoła Kamedułów. Tam znajdowały się błonia bielańskie, gdzie ludzie przyjeżdżali w niedziele na imprezy. Przywozili swoje kosze z jedzeniem i tam jedli. Bogatsza publiczność mogła pójść do karczmy. W tej chwili stoi tam krzyż postawiony jeszcze przed wojną przez rodzinę Bochenków. To była dość znana karczma, z tego, co rozumiem, uważana za dość dobrą. Było to miejsce, gdzie bogatsi mogli wejść i dobrze wypić, nie musząc siedzieć z resztą ludzi, która leżała na trawie ze swoimi koszami.
Czyli było to raczej miejsce dla tej bogatszej części mieszkańców Warszawy? Chociażby dlatego, że trzeba było się tam dostać, np. parowcem Fajansa, jak robi to Andrzej?
Z tego, co rozumiem, to samo przyjechanie na Bielany nie wiązało się z tak straszliwymi kosztami. A na pewno w 20-leciu międzywojennym, nie wiem, jak w XIX wieku. Przyjeżdżali tu też robotnicy. Jest wiele opisów rodzin spędzających czas na Bielanach. Chyba w XIX wieku wyglądało to podobnie. Oczywiście nie była to też ta najbiedniejsza ludność, wynajmująca kąt w pokoju za 3 ruble.
Bochenek był zlokalizowany w tamtych rejonach także po to, żeby być blisko Wisły i bielańskiej przystani?
Tak, to był najłatwiejszy sposób na dotarcie na Bielany. Pamiętajmy, drogi w tamtym czasie to jedynie drogi bite. W tamtych czasach nie były nawet wyłożone kocimi łbami, więc byle deszcz i droga staje się nieprzejezdna. Pamiętajmy też, że jedynie do Rudy Fabrycznej prowadziła jakaś porządna droga, później z Młocin wylotówka na Gdańsk. Także tempo przemieszczania się powozu nie było astronomiczne, a jednak Bielany były oddalone kilka kilometrów od centrum.
Kojarzy Pan jakieś inne typowe dla Bielan punkty z tamtych czasów?
Chyba oprócz kościoła Kamedułów nie było tam nic specjalnego. Pamiętam Rudę Fabryczną, gdzie powstawały pierwsze fabryczki. Istniał wtedy też Marymont z kościołem i okolicą. W tamtym czasie, na końcu XIX wieku, na Powązkach upadło już założenie Izabeli Czartoryskiej, zamienione w pole wojskowe. Na Młocinach był poligon carski, więc pamiętajmy, że to były tereny fortyfikacji. Wtedy jeszcze istniały przepisy odnośnie pola ostrzału, zakazujące budowania budynków trwałych w promieniu ostrzału dział twierdzy, aby wróg nie mógł się tam umocnić. Do dzisiaj na przykład ul. 11 listopada ma dziwny kształt, właśnie związany z polem ostrzału Fortu Śliwickiego. Nazywała się zresztą ulicą Esplanadową. Był to koniec esplanady ostrzału.
Nie tylko Bielany, a cała Warszawa jest bardzo dokładnie opisana w Pana książce, zarówno Praga, dzisiejsze centrum, jak i Stare Miasto. Czy podczas pisania korzystał Pan z jakichś planów miasta z tamtych czasów?
Bez planu Warszawy nie da się tego zrobić. Moim szczęściem jest to, że zaraz po akcji tej książki został wydany najlepszy plan Warszawy, czyli plan Lindleya, który odzwierciedla miasto z dokładnością często nawet do drzewa, a przynajmniej do studni na podwórku. Jest to bardzo precyzyjny plan. Trzeba jednak pamiętać, że duża część planu Lindleya została wydana po 1890 roku. A jeżeli myślimy o Warszawie tamtego czasu, to powiedziałbym, że porównanie Warszawy 1890 r. z Warszawą 1902 r., to jak porównanie Warszawy z 1990 roku z Warszawą 2010 r. Miasto w tamtym czasie zmieniło się kompletnie. Oczywiście był ratusz i miejsca, które pozostały, natomiast Warszawa bardzo się rozbudowała, powstało bardzo dużo przemysłu. W 1890 r. obszar miasta powiększył się, głównie na Pradze, ale ogromne zmiany zaszły na całym obszarze Warszawy. Używałem także planu z 1886 roku, który nieco lepiej oddawał, czy dana ulica i budynek już istniały czy jeszcze nie, bo tego typu niuanse trzeba było sprawdzać.
W książce są nawet takie szczegóły, jak to, że Andrzej na skrzyżowaniu ulic mija jakąś szczególną latarnię.
Tak, to akurat wyciągnąłem z albumu Warszawy na XIX-wiecznych pocztówkach. To zdjęcie zostało wykonane kilka lat później, ale rzeczywiście wysokie, charakterystyczne lampy gazowe stały na ważniejszych skrzyżowaniach. Były one dużo wyższe i miały za zadanie oświetlać dużo większy teren. To była jedna z wielkich zmian tamtejszej Warszawy. Wprowadzono oświetlenie gazowe na większą skalę, dzięki czemu miasto było dużo bezpieczniejsze i przyjemniejsze.
W końcu wchodzimy w czasy prezydenta Starynkiewicza, który bardzo zasłużył się dla rozwoju Warszawy. Bohaterowie nawet mówią, że „trzecia stolica” przewyższała w rozwoju Petersburg i Moskwę, na przykład wcześniej budując kanalizację.
To prawda, kanalizację zawdzięczamy ewidentnie prezydentowi Starynkiewiczowi. Zresztą, plany budowy trzeciego mostu (mostu Poniatowskiego), który został zrealizowany dopiero tuż przed wojną, pochodzą z czasu Starynkiewicza. Tych zmian, które zawdzięczamy Starynkiewiczowi, jest bardzo wiele. Akcja książki to ostatnie lata jego kadencji. Odszedł na emeryturę w 1892 roku i zaraz potem zmarł.
Odwiedzamy także miejsca już nieistniejące, jak Gościnny Dwór, Dworzec Wiedeński czy Dworzec Terespolski. Ukazanie tych miejsc było chyba kluczowe dla wprowadzenia czytelnika w klimat tamtego miasta?
Tak, Gościnny Dwór był bardzo ciekawym tworem. Stał tam, gdzie dzisiaj jest plac przed Pałacem Lubomirskich. Hal Mirowskich jeszcze wtedy nie było. To była jedna z dość nietypowych, reprezentacyjnych hal handlowych. Były tam pojedyncze stragany kupców w jednej wielkiej hali, tak jak to było w halach paryskich czy na Smithfield w Londynie. Ta sama epoka i to samo myślenie o halach targowych. Było to bardzo znane miejsce.
Andrzej spotyka się w Gościnnym Dworze z Długim Kazikiem. Patrząc na tego bohatera można odnieść wrażenie, że bycie warszawskim pijakiem, było dość opłacalnym biznesem.
Myślę, że akurat nasz bohater ma wyjątkowe szczęście, bo takie życie, jakie miał on, raczej miało niewiele osób z marginesu. Jest nawet książka z tamtych czasów opowiadająca o ludziach, którzy staczają się na margines w wyniku choroby, czy utraty pracy. To była bardzo szybka droga w dół, praktycznie bez powrotu. Także Długi Kazik ma szczęście, że żyje z kobiet. Zresztą, czytając opisy, chociażby u Czechowa, Warszawa była miejscem rozrywkowym dla Imperium Rosyjskiego. Tu przyjeżdżano się zabawić, grać w karty i mówię tu o Rosjanach z całego Imperium.

W Warszawie było także wiele grup przestępczych.
Tak, Warszawa była znana z kasiarzy i z szajek przestępczych, działających na terenie całej Rosji, nie tylko w mieście. Zresztą, powiedzmy sobie szczerze, w końcu XIX wieku i przez wiele kolejnych lat, świat przestępczy był o wiele bardziej obecny w codziennym życiu, niż jest teraz. Możemy analogicznie porównać to do tego, co działo się w Warszawie w latach 90. XX wieku. Życie w mieście nie było bezpieczne.
Dlatego też była potrzebna policja, której pracownikiem jest główny bohater. Wydaje mi się, że to dość nietypowa rola dla bohatera polskiej literatury opisującej tamte czasy. Zazwyczaj czytamy o pracy u podstaw, ewentualnie o buntownikach kończących na Cytadeli. Skąd pomysł, by opisać Polaka pracującego na służbie cara?
To był jeden z głównych zamysłów tej książki. Wydawało mi się to śmieszne, że udajemy, że Polacy w ogóle nie służyli w Imperium. Było wielu wysoko postawionych polskich oficerów w rosyjskiej armii. W policji, szczególnie na niższych szczeblach, służyli lokalni ludzie. Była oczywiście grupa, która przemieszczała się po całej Rosji, ale jednak stójkowymi czy komisarzami byli ludzie lokalni. Im wyżej w tej hierarchii, tym coraz mniej lokalnych. Władza rosyjska lubiła przemieszczać ludzi do innych miejsc. Było także o wiele mniej oficerów, hierarchia była węższa. Wiązało się to również z tym, że dla ludzi w niższych rangach policji awans był nieopłacalny. Odcinał ich od źródeł łapówek, które brali od kupców i przestępców.