Na przyszłotygodniowej sesji Rady Dzielnicy po raz kolejny podjęty będzie temat wybudowania na Żoliborzu pomnika prezydenta Thomasa Woodrowa Wilsona. Z licznych facebookowych dyskusji widać, że budzi on spore kontrowersje, więc postanowiłem napisać swoją subiektywną opinię, dlaczego uważam, że jest to zły pomysł.
Zasłużony prezydent
Zwolennicy uhonorowania Wilsona pomnikiem podkreślają jego zasługi dla odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Zasługi te są, w mojej opinii, mocno przeceniane, zaś przyklejona łatka „to był dobry prezydent” jest przekazywana z ust do ust w sposób dosyć bezrefleksyjny.
Przyczyny tego są dwie: po pierwsze większość ludzi nie interesuje się historią, a po drugie takie schematy „dobry/zły” ułatwiają nawigację w skomplikowanym świecie – pozwalają mieć opinię na dany temat bez konieczności podejmowania wysiłku na wielopoziomowe analizy.
Przedostatni punkt w deklaracji
W rzeczywistości jedyną zasługą Wilsona dla Polski było opublikowanie w styczniu 1918 roku deklaracji składającej się z 14 punktów, w której nakreślił, jak z punktu widzenia USA powinna wyglądać powojenna Europa. Przedostatni, 13. punkt, mówił o powstaniu niepodległej Polski z dostępem do morza.
Był to z pewnością krok ważny, bo na zachodzie Europy często uważano, że „Polska to wewnętrzna sprawa Rosji”. Przychylność prezydenta USA niewątpliwie pomagała. Jednak sama deklaracja, bez bardzo intensywnych wysiłków dyplomatycznych oraz woli i determinacji Polaków na frontach wojennych, na niewiele by się zdała.
Całościowa niespójność deklaracji generowała też problemy, które odbiły się 20 lat później czkawką.
Wciśnięcie korytarza między Niemcy a Prusy Wschodnie było zarzewiem konfliktu z Niemcami. Komentując wizję Polski Wilsona Roman Dmowski powiedział, że brzmi ona jak: „Będziecie mieli całkowitą swobodę oddychania, tylko Niemcy będą ciągle trzymali rękę na waszym gardle”.
Deklaracja zawierała faktycznie postulaty powstania wielu niepodległych państw, ale domniemywać można, że ich źródłem były nie tyle miłość Wilsona do tych narodów, co chęć jak największego osłabienia przedwojennych mocarstw europejskich: Niemiec, Austrii, Turcji i Rosji. Sprawa polska nie pojawiłaby się tam zresztą najpewniej, gdyby nie długoletnie naciski polskiej dyplomacji, w tym przede wszystkim Ignacego Jana Paderewskiego.
Warto też dodać, że niektóre punkty deklaracji postulowały przyznanie swobód gospodarczych korzystnych dla USA, cementowały kolonializm oraz dawały podstawy do usankcjonowania władzy bolszewickiej w Rosji, co skończyło się tak, jak się skończyło.
Świat w 1918 roku
Jak w momencie publikacji deklaracji wyglądała Europa? Była wykrwawiona ponad trzyletnią wojną. Wojną w nieznanej wcześniej formie i skali, w której po raz pierwszy użyto broni chemicznej, samolotów, czołgów czy okrętów podwodnych, i w której zginęło kilkanaście milionów ludzi. W Rosji szalała rewolucja bolszewicka, potęgi, które przez setki lat dominowały w Europie – Niemcy, Austria, Turcja, Francja i Wielka Brytania – były w katastrofalnym położeniu finansowym, zaś ludność żyła w nędzy.
Rządzone przez Wilsona Stany Zjednoczone w 1914 roku ogłosiły neutralność i od tego czasu sprzedawały uzbrojenie wszystkim stronom konfliktu, potężnie na tym zarabiając i stając się de facto największą potęgą świata. Jeszcze w 1916 roku, w czasie swojej kampanii o reelekcję, Wilson deklarował, że USA ową neutralność zachowają do końca wojny.
Dlaczego USA przystąpiły do wojny?
Na decyzję o przystąpieniu w 1917 roku do wojny po stronie Ententy wpłynęły ostatecznie dwa fakty: po pierwsze Niemcy, w ramach „wojny totalnej” zdecydowali się na zatapianie u-bootami wszelkich statków pływających po Atlantyku, co stanowiło zagrożenie dla amerykańskiego handlu bronią, po drugie szukający sposobu na wyjście z trwającego od dwóch lat impasu Niemcy złożyli Meksykowi propozycję, że w zamian za pomoc w Europie pomogą Meksykanom odzyskać tereny utracone na rzecz USA w XIX wieku.
O ile Wilson był powściągliwy w kwestii włączania się do wojny w Europie, o tyle w tym samym czasie nie miał tego typu rozterek, podejmując liczne zbrojne interwencje w kilku krajach Ameryki Środkowej czy Karaibów, zapewniające USA dominację w tym rejonie.
Innymi słowy, prezydent Wilson zainteresował się sprawami Europy dopiero wtedy, gdy wojna w swojej formie przestała przynosić korzyści gospodarcze: jego motywem było po prostu umocnienie USA na świecie.
Czym jeszcze zasłynął prezydent Wilson?
W obszarach innych niż polityka zagraniczna poglądy i działania Wilsona też były mocno kontrowersyjne. Miał mocno rasistowskie (nawet jak na ówczesne standardy) poglądy, pozytywnie wypowiadał się na temat Ku Klux Klanu.
Tolerował też wsparcie rządowych służb dla American Protective League – paramilitarnej bojówki liczącej 250 tysięcy ludzi, zajmującej się prześladowaniami osób o poglądach uznanych za antypaństwowe (pacyfistów, związkowców etc.). W 1918 roku APL urządził w Nowym Jorku „obławę na próżniaków”, która skończyła się aresztowaniem i przesłuchiwaniem 75 tysięcy ludzi podejrzanych o antypaństwowe poglądy.
W rzeczywistości był to zatem raczej zły człowiek, którego polityczny interes był przypadkowo zbieżny z interesem Polaków, i stąd możemy odnosić wrażenie, że nam pomógł, bo nas lubił (nawiasem mówiąc, podobnie można by napisać o Ronaldzie Reaganie).
Oczywiście niesprawiedliwym byłoby niewspomnienie o jego zasługach: wspierał prawa kobiet, walczył z monopolami w gospodarce czy idealistycznie postulował utworzenie Ligi Narodów, która miała zapewnić pokój na świecie (dostał nawet za to Nobla, choć pomysł raczej nie wypalił – 20 lat później wybuchła II wojna światowa).
Uważam zatem, że powiedzenie słowa „dziękuję” i nazwanie jego imieniem jednego z ważniejszych placów w Warszawie to dostateczne upamiętnienie. Z pomnikiem bym się wstrzymał.
Co zamiast pomnika?
O wiele ważniejszą rzeczą jest przywrócenie placu Wilsona ludziom. Jest to piękne miejsce, powstałe w czasach, gdy planowaniem miast zajmowali się urbaniści, a nie deweloperzy. Ma wszystko, co powinien mieć miejski plac: klarowną formę, piękną modernistyczną architekturę, park Żeromskiego, stację metra… A mimo to pełni rolę bardzo niewygodnego i głośnego węzła komunikacyjnego. Trudno się po nim chodzi, trudno jeździ samochodem, jeszcze trudniej rowerem. Siedzenie w kawiarnianym ogródku na wąskim chodniku przy przystanku autobusowym to wątpliwa przyjemność.
Zamiast stawiać pomniki, naprawmy właśnie to. Na takim uhonorowaniu prezydenta Wilsona skorzystają wszyscy żoliborzanie.
Napisz komentarz
Komentarze