„Mam dość, więcej do tej szkoły nie pójdę!”, „Jestem do kitu, nic mi się nie udaje, wszędzie klęska”, „Całe szczęście, że już wkrótce wakacje”. Znacie to? Czyje to słowa? Wbrew pozorom niekoniecznie muszą to być słowa ucznia czy nauczyciela.
Wypalenie się (wypalenie zawodowe, syndrom Burnout) to syndrom związany z długotrwałym poczuciem stresu, przepracowaniem, poczuciem odpływu sił, obniżeniem samooceny i możliwości sprawstwa. Jest to termin znany głównie jako wypalenie zawodowe dotyczące policjantów, strażaków, lekarzy, pielęgniarek, psychologów, nauczycieli. Czy faktycznie dotyczy tylko zawodowej działalności człowieka? Wielu rodziców, którzy mają dzieci określane jako „trudne”, popada w stan wypalenia, w depresję.
Bycie rodzicem to marzenie wielu osób. Kiedy rodzi się dziecko, są szczęśliwi, dumni, ale i pełni obaw. Zadają sobie pytania: „Czy sobie poradzimy?”, „Czy będziemy dobrymi rodzicami?”, „Czy uda nam się wychować szczęśliwego człowieka?”. Zanim młody człowiek wyjdzie z pieluch, już snują plany jego przyszłości. Wielu idealizuje swoje pociechy. Dla swego dziecka są gotowi „góry przenosić”. Słowem – zapalają się do nowej roli.
Starają się wychowywać swoją pociechę jak najlepiej. Ale na loterii życia może okazać się, że dziecko jest kompletnie różne od oczekiwań. Trafiają się na niespodziewane „rafy”. Gdy pociecha jest dzieckiem wyjątkowo ruchliwym, impulsywnym, ma problemy z koncentracją i kontaktami społecznymi, ma fobie, tiki lub inne dysfunkcje, w wyidealizowany świat wkrada się zgrzyt. Zaczynają słyszeć, że źle wychowują dziecko, że „chowają bandytę”, że najlepiej „klapa mu wlepić, to posiedzi spokojnie”… Obcy ludzie „wiedzą lepiej”. Zaczynają się skargi – na placu zabaw, w sklepie, w przedszkolu, szkole… Nagle okazuje się, że krąg znajomych mocno się skurczył. Zdarza się i tak, że nawet rodzina przestaje zapraszać i pod byle pretekstem wymiguje się od wizyty.
Początkowo rodzice wypierają „winę” swoją czy dziecka. Ciągle jednak słyszą: „Niech pani/pan coś z tym zrobi, tak nie może być”. Ale co? Mówią: „Czujemy się bezsilni, nieudolni. Przecież kochamy naszą latorośl, przecież tyle robimy, tyle tłumaczymy, rozmawiamy”. Zaczynają gorączkowo szukać informacji – w Internecie, w książkach, wśród znajomych. Trafiają do różnych specjalistów. Coraz częściej czują się samotni, atakowani, zaszczuci. Atakują wszyscy – nauczyciele, rodzice innych dzieci, przypadkowi świadkowie wyczynów pociechy, często także rodzina. Dziecko nie rozumie co się dzieje, stara się, obiecuje poprawę, popada w konflikty, zamyka się w sobie albo robi wszystko, by zyskać naszą uwagę. Zaostrzanie reguł domowych, kolejne ograniczenia, konsekwencje, kary dają efekty odwrotne do zamierzonych. Im większe naciski i ograniczenia, tym jest gorzej. Już nie tylko dzieci, ale i rodzice zaczynają kompletnie nie radzić sobie z otaczającym światem. Wycofują się, boją się dzwonka telefonu, pójście do szkoły staje się horrorem. Zamykają się w czterech ścianach domu, walą głową w mur (co gorsze – często jest to realny mur i autentyczne bolesne uderzenia), płaczą, unikają wyjść, znajomych, chcą uciec na bezludną wyspę…
Na jednej z konferencji dla pedagogów, psychologów i pracowników PPP usłyszałam: „Pamiętajmy, że pracując z dzieckiem dysfunkcyjnym, z zaburzeniami różnego rodzaju, nie możemy skupić się tylko na dziecku. Ważna jest także praca z rodzicem. Rodzic, który ma problemy w wychowaniu dziecka, który ciągle słyszy o nim złe rzeczy, zaczyna się buntować albo izolować siebie i całą swoją rodzinę. Popada w depresję, wypalenie, bardzo często wyklucza siebie i rodzinę z życia społecznego”.
Placówki oświatowe i poradnie psychologiczne zajmują się dziećmi, z założenia mają też wspierać rodziców. W realu rodzice najczęściej powiadamiani są przez wychowawców tylko o trudnościach w nauce, o trudnych zachowaniach. Wielu nauczycieli chętnie i dużo mówi o „trudnych” dzieciach źle, wytyka błędy, obarcza winą rodziców. Nie potrafi o takim trudnym dziecku powiedzieć czegoś pozytywnego. Rodzice słyszą: „Musi pani/pan coś z tym robić, tak nie może być”. Ale co zrobić i gdzie iść po poradę? Tego już nie usłyszą. Rodzice innych dzieci też dokładają swoje czasami wręcz toczą boje, by usunąć „niebezpiecznego zwyrodnialca” z klasy czy nawet szkoły. Atakowani rodzice czują się słabi, nieudolni, bezsilni i coraz bardziej sfrustrowani. Wkładają przecież ogrom pracy w wychowanie dziecka, a efektów nie widać. Marzą o wytchnieniu od oskarżeń czy zastraszeń. Często są wręcz na granicy depresji i fobii szkolnej: na dźwięk telefonu podskakują, a gdy rozpoznają numer jako szkolny – mają gulę w gardle i przerażeni myślą: „Co znowu?”.
Czytając książkę Psychologia ucznia i nauczyciela (pr. zb. pod red. S. Kowalika, WN PWN 2011), natrafiłam na słowa Ayali Pines: „Aby się wypalić, najpierw trzeba płonąć”. I coś w tym jest. Gdyby nie miłość mimo trudności, gdyby nie walka o jak najlepsze życie dla dziecka, zapewne wielu rodziców uznałoby, że „ono tak ma”, nie walczyła o nie, poddała się losowi. Tylko… co czeka takie wykluczone dziecko? Co czeka tych rodziców?
Żeby pomóc dziecku sami musimy być silni. Inaczej wszyscy przegramy. Wypalony, znerwicowany rodzic nie radzi sobie ze sobą, daje też niewłaściwe wzorce swoim dzieciom. Pamiętajmy, że wypalenie rodziców silnie oddziałuje na ich dzieci. Dziecko instynktownie wyczuwa nastrój rodzica, więc możemy zaobserwować, że ten nastrój przenosi się na nie.
Dla każdego rodzica konieczne są chwile tylko dla siebie – czas na fryzjera, spa, pogaduchy z przyjaciółmi czy wieczór „tylko we dwoje”, czas na zresetowanie się. Kiedy jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami niezwykłego dziecka, jest to konieczność spotęgowana.
Wypalenie rodzica/rodziców oddziałuje na całą rodzinę, niesie ze sobą wiele trudnych, a nawet niebezpiecznych sytuacji. Spotęgowany stres zakłóca racjonalne myślenie. Bardzo często też prowadzi do depresji (bywa, że wszystkich członków rodziny), rozpadu rodziny, nawet prób samobójczych.
Musimy przeciwdziałać wypaleniu. Musimy znaleźć czas tylko dla siebie. Poczytać dla relaksu, pójść na basen czy rower, koniecznie rozwijać swoje hobby albo znaleźć nowe (kurs tańca, origami, tkactwo, ogrodnictwo). Rozwijać swoje talenty. Kiedy nie ma możliwości zostawienia dziecka z kimś innym, na chwilę zapomnijmy, że jesteśmy dorośli i zorganizujmy co jakiś czas „dzień dziecka” – idźmy na plac zabaw czy „małpiego gaju” i bawmy się razem, zróbmy wyścigi łódek, zbudujmy zamek z piasku, puśćmy latawce, razem ugotujmy obiad, porysujmy… Cieszmy się swoją obecnością.
Czasami zdarza się, że coś w nas pęka. Pomocna jest wtedy rozmowa z przyjazną osobą, czy wypłakanie się. Nie wstydźmy się także prosić o pomoc, skonsultować się z psychologiem czy psychiatrą, uczestniczyć w szkoleniach, warsztatach, terapiach. Specjaliści pomogą nam poradzić sobie z sobą, nabrać dystansu, „odtajać”, nabrać sił i umiejętności.
Warto brać czynny udział w grupach wsparcia. Pozytywne doświadczenia innych, którzy mają podobne problemy, dają siłę i nadzieję na lepsze jutro. Będzie też z kim podzielić się sukcesami – choćby najdrobniejszymi. Oni zrozumieją i docenią te małe kroczki, nikłe światełka... Będą wielkim wsparciem i nowym gronem znajomych. Pomogą odbudować pewność siebie, a swoim wsparciem i radami pomogą przetrwać trudne chwile.
Kiedy w naszym otoczeniu zobaczymy rodzinę zmagającą się z trudnym dzieckiem, nie dolewajmy oliwy do ognia. Życzliwość, empatia i pomoc to bezcenne dary dla tych rodzin. A także cenna nauka dla naszych „doskonałych” dzieci. Nauczą się tolerancji na inność, empatii. Nauczą się radzenia sobie w trudnych sytuacjach, rozwiązywania problemów, a nie unikania ich. Być może, dzięki przyjaźni z naszym dzieckiem, to „trudne” zacznie się zmieniać na lepsze? Być może poznanie metod stosowanych przez tych rodziców pomoże nam w czasie kryzysu z naszą pociechą?
Warto płonąć i podsycać ten ogień, by starczyło go na całe życie. Dbajmy tylko, aby utrzymać go w ryzach i nie spalić czegoś ważnego po drodze. Takiego dobrego, ożywczego ognia wszystkim rodzicom szczerze życzę.
Napisz komentarz
Komentarze