Barakowcy niekiedy potrafili siać postrach wśród warszawiaków. Drewniane, bez kanalizacji i prądu baraki były schronieniem najpierw dla rosyjskich żołnierzy, później dla repatriantów, a na końcu dla bezrobotnych. Finalnie w kolonii baraków mieszkało ponad 4 tys. osób.
Przed wojną skrawek zajmowany przez bezrobotnych kontrastował z inteligenckim Żoliborzem. Między chłopakami z baraków, a tymi z samego Żoliborza dochodziło nieraz do bijatyk. Pisał o tym w książce „Lwy mojego podwórka” mieszkaniec WSM-u Jarosław Abramow - Newerly. - Nieraz ten międzykolonialny konflikt rozszerzał się i wtedy walczył cały Dolny Żoliborz z naszym Górnym. Siłą rozstrzygającą byli tak zwani barakowcy - synowie bezrobotnych z baraków przy Dworcu Gdańskim. Pełnili oni rolę zagonów pancernych. Nie mieli kastetów, zwanych przez nas szpadrynami, i proc jak my - tylko żyletki i noże. Gdy taki zagon husarii biegł z rykiem po ulicy, na sam widok czmychaliśmy w popłochu na nasze podwórko. Z barakowcami nie mieliśmy szans – relacjonował Abramow – Newerly.
Wąskie, długie i drewniane baraki stały równolegle do torów w sześciu rzędach
Między torami kolejowymi w okolicy Dworca Gdańskiego, a przedłużoną dziś ulicą Zajączka znajdowały się baraki. Pierwsze zbudowano na przełomie XIX i XX wieku dla rosyjskich żołnierzy. Dziś, przez dawne skupisko baraków przebiega ulica Rydygiera.
Kolonia na początku lat dwudziestych i gromadziła repatriantów oraz osoby uciekające przed władzą Radziecką. - Później zamieszkiwali tam nieszczęśnicy po katastrofach budowlanych, lokatorzy eksmitowani z mieszkań oraz ci, którzy nie wykazywali chęci do uczciwej pracy – czytamy w przewodniku historycznym Żoliborza autorstwa Tomasza Pawłowskiego i Jarosława Zielińskiego.
- Ilość przebywających tam osób była tak duża, że Polski Czerwony Krzyż zdecydował się postawić dodatkowo kilkanaście płóciennych namiotów. Według spisu z 1925 roku w 31 barakach i namiotach zamieszkiwało 931 osób, a już trzy lata później baraków było 67 – wylicza Pawłowski i Zieliński. Łącznie zamieszkiwało je ponad 4 tys. osób. Z biegiem czasu miejsce płóciennych namiotów zajęły kolejne drewniane baraki.
Na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku miejsce repatriantów zajęli bezdomni i bezrobotni. Wtedy opiekę nad barakami przejęło miasto. W trakcie wybuchu „Wielkiego Kryzysu” władze miasta budowały domy dla bezrobotnych na Annopolu. Mimo to mieszkańców baraków na Żoliborzu przybywało.
„Nędzne, parterowe drewniaki, świecą tu i owdzie brudem”
Według relacji historyków stan baraków był różny ze względu na różne okresy ich budowy. Z biegiem lat warunki panujące w kolonii nie polepszały się. Za lepsze, dwuizbowe pomieszczenia trzeba było zapłacić 44 zł 68 gr miesięcznie. - Tym, których nie było na to stać, pozostawało mieszkanie w lepiankach z blaszanym dachem i glinianym piecem lub w zimnym, pozbawionym okien schronie pofortecznym – relacjonują autorzy książki "Żoliborz, przewodnik historyczny".
O tym jak wyglądało mieszkanie w barakach na Żoliborzu opowiada jeden z mieszkańców, którego relacje zapisano w „Pamiętniku Bezrobotnych”. - Mieszkam jak parias w luksusowych pałacach wybudowanych przez szlachetny Magistrat, a zwanych popularnie „barakami” Żolibórz. Nędzne, parterowe drewniaki, świecą tu i owdzie brudem i otworami, przez które wiatr bezkarnie wpada do wnętrza. Teren dookoła ogrodzony jest zasiekami z drutów kolczastych. Wygląda to, jakby człowiek zdrowy odgrodził się specjalnie przed ludźmi zarażonymi, przeznaczonymi na kwarantannę. W rzeczy samej jest tam środowisko okropne dla człowieka, który pierwszy raz zetknął się z panującymi tam warunkami – opowiada autorom pamiętnika anonimowy mieszkaniec baraków.
W kolonii baraków działalność charytatywną prowadziły siostry zmartwychwstanki z pobliskiego klasztoru. Warsztaty szewskie i stolarskie, czy zorganizowanie szwalni były działaniami, które miały przygotować dzieci i młodzież do pracy zarobkowej.
„Barakowcy, czyli bandy zsiniałych z zimna wyrostków”
- Tych baraków to się wstydziłem. Jak mnie pytano, gdzie mieszkam, mówiłem, że na Żoliborzu. Nie bardzo mi wierzyli, bo na co dzień biegałem boso - opowiadał Jerzemu S. Majewskiemu, dziennikarzowi „Stołecznej” jeden z mieszkańców. Barakowcy mogli jedynie marzyć o takich rzeczach jak kanalizacja, ciepła woda, czy ogrzewanie. Najmniej komfortowo robiło się zimą. W barakach panował tłok i ciemność. - Latem życie toczyło się na zewnątrz. Z chłopakami z Żoliborza niewiele nas łączyło. Biliśmy się z tymi z WSM-u, ale ja byłem za mały, by mnie zabierano na prawdziwe bijatyki – mówił Majewskiemu pan Jan, który wychował się w kolonii baraków.
Za tym co napisał Jerzy Stefan Stawiński w „Młodego Warszawiaka zapiski z urodzin” osiedla dla bezdomnych nadal były symbolem wykolejenia i biedy.
- Na skraju naszego rejonu, tuż przed torami Dworca Gdańskiego, rozciągały się od lat baraki dla bezdomnych, oddzielone od Żoliborza pasem brunatnego pola. W dzielnicy straszono nimi dzieci. „Czekaj, czekaj, przyjdą barakowcy i cię zabiorą!” – szeptały złowieszczo piastunki. Barakowcy, czyli bandy zsiniałych z zimna wyrostków w łachmanach, zapuszczali się od lat w dzielnice oficerów, urzędników i dygnitarzy rządowych nie po to by porywać dobrze odżywiane dzieci, ale dla zdobycia kęsa chleba, starej odzieży i czegokolwiek, co było warte choć dwa grosze. Baraki promieniowały nędzą, brudem, chorobą i występkiem – relacjonuje Jerzy Stefan Stawiński.
Podczas kilkutygodniowego oblężenia Warszawy tylko jeden barak spłonął
Baraki doszczętnemu zniszczeniu uległy prawdopodobnie dopiero podczas powstania warszawskiego. Wtedy właśnie toczyły się zacięte walki o Dworzec Gdański. Wcześniej podczas oblężenia Warszawy spłoną tylko jeden barak. Miejsce po kolonii baraków, która nijak miała się do inteligenckiego Żoliborza, zostały zabudowane w latach 60. m.in. blokami osiedla między ulicami Zajączka i Rydygiera.
Napisz komentarz
Komentarze