Mateusz Durlik: Od 6 lat nie jest już pan burmistrzem. Jak w kilku słowach oceniłby pan pracę obecnego zarządu dzielnicy?
Krzysztof Bugla: Trzeba na początku powiedzieć, że obecny zarząd miał szczęście, bo po raz pierwszy administruje dzielnicą przez prawie 5,5 roku. Jak wiadomo kadencja samorządowa została przedłużona do 5 lat, a w wyniku decyzji poprzednich władz wybory zostały przesunięte z października na kwiecień. Gdybym miał ocenić jednym zdaniem, to jest to kadencja niewykorzystanych szans. Dlatego że sprawy, które są istotne dla Żoliborza, w dalszym ciągu czekają na ich podjęcie. Podczas tej kadencji kilka miejsc, które funkcjonowały na Żoliborzu, zniknęło z jego mapy. Przykładem może być Pawilon Kulturalny, który od roku stoi zamknięty i nie wiadomo, co będzie się z nim działo.
MD: Pawilon Kulturalny jest tylko jednym z przykładów. Mamy też przecież Prochownię Żoliborz, czy Bar „u Araba”. Czy takie miejsca, które tworzą tkankę miejską, pańskim zdaniem powinny być wynajmowane na atrakcyjniejszych warunkach?
KB: Zdecydowanie tak. Żoliborz to było takie miejsce, które wymagało dużej pieczołowitości w stosunku do takich miejsc jak Pawilon Kulturalny, które przez wiele lat stały puste, ale udało się je z czasem uruchomić. Prochownia, o której pan wspomniał, jest kolejnym przykładem.
Dlaczego pana zdaniem nie przedłużono umowy najemcy Pawilonu Kulturalnego?
Nie wiem. Generalnie wygląda na to, że po prostu nikomu na tym nie zależało.
Nie sposób nie zauważyć, że to miejsce wrosło w tkankę społeczną. Nagle to skasowano i nie ma żadnego pomysłu co z tym dalej zrobić.
Wiem, że dzierżawczyni Pawilonu była zainteresowana zawarciem kolejnej umowy. Dobijała się do Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami, ale nie widziała woli rozmowy, czy jakiegokolwiek zaangażowania aby umowa mogła być przedłużona i prawdopodobnie to zaważyło. Trudno jest walczyć z wiatrakami. Trudno odbijać się od ściany. Kiedy ja przychodziłem na Żoliborz, spotykałem się z taką opinią, że jest to dzielnica, w której nic nie da się załatwić. Mam wrażenie, że ta kwestia zatoczyła koło i wróciła do punktu wyjścia. Znowu jest problem polegający na tym, że wielu rzeczy się po prostu nie da zrobić. Zarząd zajmuje się bieżącymi sprawami, a wszystko, co ponad to, spotyka się z brakiem zainteresowania.
Nie można zarzucić braku zainteresowania w przedmiocie Prochowni. Przecież w tym miejscu, zanim Marianna Zjawińska do niego trafiła, absolutnie nic się nie działo. Ona to miejsce rozkręciła, a potem ucięto temu łeb.
No tak, ale nie zauważyłem jakichś dużych aktywności ze strony zarządu dzielnicy. Ten temat można było nagłośnić bardziej, tak jak to zrobiono z oporem wobec budowy mostu Krasińskiego. W temacie Prochowni zabrakło determinacji. Szkoda, bo przecież było wiadomo, że w 2021 r. Żoliborz będzie przejmował Fort Sokolnickiego po 10 latach nieudanej dzierżawy. Prosiło się, żeby obie prochownie i Park Żeromskiego wróciły do dzielnicy. To też jest temat, który należało podjąć. Park został odebrany dzielnicy, kiedy otrzymano promesę na 2 miliony złotych na rewitalizację i okazało się nagle, że trzeba nim zarządzać z poziomu Zarządu Zieleni Miejskiej.
Rada Dzielnicy skutecznie stworzyła wrażenie walki o Prochownię i o Park Żeromskiego, bo przecież zawnioskowała do prezydenta Trzaskowskiego, żeby całość przekazać Dzielnicy. Co do Prochowni się to udało, a Dzielnica postanowiła przekazać je Żoliborskiemu Domowi Kultury.
Nie da się wysunąć innego wniosku niż to, że Dom Kultury ma być panaceum na brak wizji co do rozwoju dzielnicy, której w tej kadencji bez wątpienia brakuje. Dotychczas tą wizją było zwijanie pewnych działań, które z mniejszym lub większym sukcesem się w poprzednich latach udawały. Lekarstwem na to ma być Dom Kultury, który tak naprawdę jest na razie swego rodzaju efemerydą. Może z czasem jego rola wzrośnie. Na razie widzimy problem z Fortem Sokolnickiego, który trzeba będzie wyremontować po okresie dzierżawy. Widzimy również wizję tworzenia Domu Kultury w budynku, który kompletnie się do tego nie nadaje. Trudno przewidywać, że w miejscu, które było de facto warsztatem, będzie dobrze funkcjonować instytucja kultury na miarę dzisiejszych czasów. Tam nawet działka nie pozwala na to, żeby rozbudować obiekt na tyle, żeby spełniał oczekiwania mieszkańców. Szczególnie że Warszawa jest miastem, w którym mamy przykłady zbudowanych w ostatnich latach Domów Kultury, które są wiodącymi placówkami. Na przykład Prom Kultury na Pradze Południe. Nie można też zapominać o tym, że Żoliborz w ostatnich latach bardzo wzbogacił się o instytucje kulturalne. Mówię tu o Muzeum Historii Polski i Muzeum Wojska Polskiego. W MHP powstała sala koncertowa. Trzeba wziąć pod uwagę, że jest już miejsce, do którego należy zapukać i nawiązać współpracę na zasadzie synergii. Przebudowywanie na siłę za kilka milionów złotych obiektu, który i tak docelowo nie spełni swojej roli, nie jest działaniem rozsądnym. Co do Parku Żeromskiego, to podjęto uchwałę, żeby przywrócić park dzielnicy, ale tego nie zmaterializowano. A wizja jest chyba dość pozytywna. Przecież w mieście i w dzielnicy rządzi ta sama opcja polityczna.
Ale mająca inną wizję miasta.
Oczywiście można się spierać co do wizji dzielnicy, ale pojawia się pytanie czy Żoliborz w ogóle ma tę wizję? Czy wie, co jest punktem ciężkości, co jest istotne dla mieszkańców, czy jednak wystarczy zaspokoić się tym, że w miarę sprawnie administrujemy urzędem?
To, że mieszkańcy potrzebują czegoś nowego, z łatwością można dostrzec. Powstają przecież nowe komitety wyborcze. Jeden z nich założyła Danuta Kuroń, znana opozycjonistka z okresu PRL.
Generalnie jestem przeciwnikiem upolityczniania samorządu na poziomie dzielnicowym. To się oczywiście w dużej mierze nie udaje, ale tutejsze sprawy są na tyle bliskie mieszkańcom i związane z terenem, którego dotyczą, że działalność partyjna na tym poziomie częściej szkodzi niż pomaga. Pokazuje to przykład Parku Żeromskiego, którego nie udało się odzyskać od ZZW, bo opcja miejska jest trochę inna niż pogląd dzielnicy. Przynależność partyjna władz dzielnicy trochę im przeszkadza w postawieniu się władzom miasta. Odbywa się to kosztem mieszkańców. Brak wizji pokazuje jeszcze jedna rzecz. Wybudowano Muzeum Historii Polski i odcięto od niego Żoliborz. Był taki pomysł, żeby w Alei Wojska Polskiego powstała kładka piesza do wnętrza cytadeli. W poprzednich latach proponowaliśmy, żeby działobitnia znajdująca się na stokach cytadeli stała się czymś w rodzaju budynku recepcyjnego. W momencie, gdy z projektu zaczęto usuwać kładkę, ten temat upadł. Było 5 lat, żeby go podnieść. Doprowadzono do sytuacji, że muzeum powstało, ale żeby się do niego dostać z Żoliborza trzeba wsiąść do samochodu albo na rower. Dzielnica pozwoliła na odcięcie jej od tego terenu.
To jaka powinna według pana być wizja Żoliborza?
Mamy takie czasy, że to nie urzędnik powinien o tym decydować, tylko mieszkańcy. Posłużę się przykładem Placu Grunwaldzkiego. W poprzedniej kadencji odbyły się konsultacje społeczne, które wytyczyły wizję odnośnie tego terenu. Minęło 5 lat, a temat nie był kontynuowany. Rolą dzielnicy było, żeby ten temat pociągnąć. Oczywiście, że mam jakąś swoją wizję, ale uważam, że najważniejsze jest to, co uważają mieszkańcy. Powinny zostać przeprowadzone szeroko zakrojone konsultacje, rozmowy z mieszkańcami, na bazie których zostanie zakreślony ponadkadencyjny cel, do którego wspólnie będziemy dążyć.
To zarzut wobec obecnego zarządu, że nie słucha głosu mieszkańców?
Nie wiem czy nie słuchają. Po prostu nie widać efektów.
7000 podpisów zebrano pod petycją o ocalenie Prochowni. Nie ma jej do dzisiaj.
Zarząd dzielnicy powinien stanąć na barykadzie i okładać miasto postulatami. Możliwości są. Pozostaje kwestia braku wizji albo braku woli. W przypadku upartyjnienia dzielnicy pozostaje też obawa czy aby na pewno jakaś osoba znajdzie się na liście wyborczej i będzie miała szansę w kolejnych wyborach.
Zarząd Mienia był bliski podpisania umowy z Marianną Zjawińską. Można powiedzieć, że miasto w końcu się wsłuchało w głos obywateli. Ale na ostatniej prostej zostało to wykolejone przez Dzielnicę. Miasto chciało problem naprawić, a Rada Dzielnicy wywaliła ten pomysł. Co tutaj jest nie tak?
Pytanie brzmi czy tu przeważa niechęć do wywalenia, czy też niefrasobliwość, choć chciałoby się użyć mocniejszych słów, ze strony władzy dzielnicy.
Dostrzega pan jakieś pozytywy w działaniach zarządu dzielnicy przez ostatnią kadencję?
Oczywiście, że są pewne pozytywy, jak choćby remont ulicy Śmiałej, wyremontowanie kilku innych ulic, rozwój Żoliborza Południowego, w szczególności układu komunikacyjnego. Są zadania, które rozpoczęliśmy w poprzedniej kadencji, a obecny zarząd je dokończył – i chwała mu za to – jak powstanie zespołu szkolno-przedszkolnego, budowa boiska przy Małym Zajączku. Nie chodzi o to, że przez ostatnie 5 lat nic się nie działo. Ja po prostu nie dostrzegam wizji tej kadencji. Nie zauważyłem jej ani na początku, ani później. To administrowanie mogło być nawet sprawne, ale to nie oznacza, że można temu zarządowi wystawić dobrą ocenę.
Jako burmistrz przez wiele lat miał pan okazję współpracować z obecną zastępczynią burmistrza Renatą Kozłowską. Ona w dzielnicy słynie z dość despotycznej osobowości. Jak się z nią panu współpracowało dawniej? Jakim była człowiekiem?
Nie chciałbym mówić o poszczególnych osobach. Współpracowałem też przecież z Pawłem Michalcem, kiedy był dyrektorem OSiR na Targówku. Nie mogę narzekać na współpracę z Renatą Kozłowską, która była wówczas dyrektorem szkoły. Trudno mi z tej perspektywy oceniać kogoś jako człowieka. Ale mogę powiedzieć, że zetknąłem się z pewną opinią na temat postawy zarządu w sprawie Pawilonu Kulturalnego. Tak się złożyło, że kontaktowałem się z byłą dzierżawczynią Pawilonu i ta ocena nie była pozytywna.
Na Żoliborzu pojawił się niedawno nowy miesięcznik „Tu Żoliborz”. W dużej mierze znajduje się w nim propaganda sukcesu obecnej władzy. Trudno nie dostrzec połączenia z burmistrzynią Kozłowską i jej środowiskiem, w szczególności radną Joanną Tucholską. Miał pan kiedyś do czynienia z tym tytułem?
Z tym nie, ale zdarzyło mi się mieć kontakt z wydawcą, panem Krzysztofem Katnerem. Była próba uruchomienia tego typu gazety na Żoliborzu jeszcze za moich czasów.
Co to znaczy, że była taka próba?
Pan Katner trafił do mnie na jedno czy dwa spotkania z inicjatywy Joanny Tucholskiej. Tyle że wtedy miała to być gazeta bez naszego finansowego udziału.
Jak ocenia pan takie działania medialne? Na pierwszej stronie są trzy zdjęcia i na każdym z nich jest co najmniej jedna osoba ze stronnictwa Kozłowskiej.
Tę kwestię należałoby wreszcie jakoś uregulować. Czym innym jest informator dzielnicowy, który zamieszcza informacje istotne z punktu widzenia urzędu, a czym innym prasa lokalna. Wchodzenie na lokalny rynek medialny, to nie zadanie samorządu. Nie jestem zwolennikiem wchodzenia samorządu na rynek mediów lokalnych i tego, żeby pozorować działalność dziennikarską, a tak naprawdę tworzyć sobie tubę propagandową. W trakcie kampanii wyborczej powinny wystarczyć materiały komitetu, a w trakcie kadencji informator dzielnicowy, który powinien być w czytelny sposób oznaczony jako wydawany przez urząd.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Napisz komentarz
Komentarze