Właśnie trwają zajęcia dla dzieci, które mają problem z panowaniem nad emocjami, które często reagują agresywnie na czyjeś słowa lub sytuację. Trenerzy stanęli przed nie lada wyzwaniem, bo młodzi uczestnicy nie słuchają, kpią z każdego słowa, nie chcą dostosować się do norm i poleceń. Prowadzący, przeszkoleni w stosowaniu różnych metod, starają się opanować grupkę i przekazać uczestnikom w ciekawej formie sposoby radzenia sobie z trudnymi emocjami.
Nagle rozlega się krzyk i wyzwiska – to Jaś, kilkuletni uczestnik zajęć, demonstruje swoją niechęć do grania według podanych zasad. Ponieważ w ruch poszły także ręce i nogi, dla bezpieczeństwa Jasia i innych uczestników, terapeutka wyprowadza go do sąsiedniej salki. Jaś nadal krzyczy, przeklina, rozrzuca krzesła, wali pięściami w fotele, atakuje terapeutkę – rzuca się na nią z pięściami, kopie. Terapeutka szybkim chwytem unieruchamia chłopcu ręce i blokuje jego nogi. Jaś rzuca się, krzyczy, wyzywa ją. Terapeutka nie zwalnia chwytu. Po kilku minutach chłopiec zaczyna uspokajać się.
Nagle do pokoju wpada ojciec chłopca i krzyczy:
- Co pani robi z moim synem? Jak pani śmie go tak trzymać? Dlaczego pani wykręca mu ręce?
Chłopiec, czując, że ma wsparcie rodzica, znowu zaczyna krzyczeć i wyrywać się.
- Proszę natychmiast puścić mojego syna!
Ponieważ rozsierdzony ojciec usiłuje wyrwać chłopca z rąk terapeutki, ta odpuszcza. A rodzic, nie pomny, że słuchają inni rodzice i dzieci – nadal krzyczy.
- Proszę się uspokoić i przestać krzyczeć – mówi terapeutka spokojnym głosem – porozmawiamy po zakończeniu zajęć.
Dlaczego nie wierzymy w kompetencje specjalistów? Dlaczego nie zastanawiamy się, jaki jest cel ich działania, tylko od razu atakujemy? Może dlatego, że nie chcemy okazać się złymi rodzicami, by nikt nie podważał naszych kompetencji?
Jakże często walczymy z nauczycielami, którzy gnębią nasze kochane dzieci, którzy są niesprawiedliwi i się uwzięli na takie wspaniałe i grzeczne dziecko. Walczymy z dyrekcją, która trzyma stronę takich fatalnych pedagogów. Walczymy z innymi rodzicami. Ciągle walczymy, bo wydaje nam się, że cały świat jest przeciw nam i naszemu dziecku. Bywa, że walczymy z drugim rodzicem, który czegokolwiek wymaga od dziecka. Przecież ono ma czas, kiedyś się nauczy. Cóż, że pyskuje – on tak wyraża swoją niezależność. Pobił kolegę? O nie, z pewnością było inaczej, nasze dziecko jest idealne, wspaniałe, spokojne, grzeczne. Czy faktycznie?
Sytuację, którą opisałam, można rozpatrywać z 4 stron: dziecka, rodzica, terapeuty i postronnego widza. Warto się zastanowić: jakie reakcje są właściwe i budujące? Które z nich mogą przynieść więcej szkody niż pożytku? Czy zawsze obrona dziecka jest faktycznie jego obroną i przyniesie korzyści?
Zobaczmy, co wnosi przytoczona scenka do życia jej uczestników.
Dziecko – dostaje przekaz: „jeśli zacznę krzyczeć, to rodzic będzie mnie bronić i nie jest ważne, czy dobrze, czy niewłaściwie się zachowuję”. Nadal będzie wymuszać, krzyczeć, bić, kopać i wyzywać. I to z coraz większą siłą, coraz wulgarniej. Autorytet? A cóż to takiego? Każdego można wyśmiać, poniżyć. Czy faktycznie to jest naszym celem?
Zachowania agresywne u dziecka bardzo często są objawem nieradzenia sobie przez nie z emocjami, ze strachem, z agresją słowną i fizyczną innych (także rodziców). Są też przejawem niewłaściwie ustawionych granic (albo chwiejności tych granic), przez co dziecko traci poczucie bezpieczeństwa. Dzieci nie są złośliwe same z siebie – jest to ich forma krzyku o pomoc. Rolą dorosłych jest zauważenie i zrozumienie problemów dziecka, wsparcie i nauczenie wychodzenia z trudnych sytuacji oraz nauczenie rozumienia i radzenia sobie z emocjami.
Rodzic – czuje się bohaterem, przecież walczy o swoje dziecko, broni go. Nie da go skrzywdzić. On wie najlepiej, co trzeba zrobić, a inni są wrogami. Za taką postawą kryją się kompleksy albo wzorce wyniesione z domu. Czasami agresja, która występuje w zaciszu domowym, a poza domem przenosi się na innych. Jaki scenariusz zapiszą podobne postępowania? Ucząc dziecko, że wszystko mu wolno, możemy doprowadzić do tego, że gdy będzie silniejsze od rodzica, może na niego skierować swoją agresję. Weźmie w dorosłe życie przeświadczenie, że wszystko mu wolno, że wszystko mu się należy i każde zachowanie ujdzie mu na sucho. Tyranizujące dziecko może stać się tyranizującym dorosłym.
Terapeuta – podejmie próbę rozwiązania konfliktu z korzyścią dla każdej ze stron. Na osobności będzie starać się wytłumaczyć rodzicowi niewłaściwość takiej interwencji (w końcu nie bez powodu rodzic zdecydował się zapisać dziecko na takie warsztaty, widocznie sam nie umiał poradzić sobie z trudnymi zachowaniami potomka). Przeprowadzi też rozmowę z dzieckiem. Jeszcze raz przypomni zasady. Być może sporządzą „kontrakt”. Spróbuje inną metodą wzmocnić pozytywne zachowania, a wyciszyć nieakceptowalne.
Postronny widz – zapewne w pierwszej chwili pomyśli: „Uff, nie mam najgorzej, moje dziecko aż tak się nie zachowuje”. Zastanowi się też, czy na pewno wybrał właściwą placówkę, czy ten wojujący rodzic nie ma racji? Zaniepokoi się, czy jego dziecko nie przejmie tak niewłaściwych zachowań. Tu też ważna jest rola terapeuty, by spokojnie przekazał tylko konieczną dawkę „uspokojenia”: nad takimi zachowaniami pracujemy i te warsztaty mają za cel takie zachowania zniwelować, nauczyć dzieci radzenia sobie z własną frustracją i agresją innych.
Warto się zastanowić: jakie reakcje są właściwe i budujące? Które z nich mogą przynieść więcej szkody niż pożytku? Czy zawsze obrona dziecka jest faktycznie jego obroną i przyniesie korzyści?
Kiedyś mój syn w czasie imprezy dla dzieci rozrabiał na basenie. Mimo zakazu, wydanego przez ratownika, skakał do wody. Był tak zakręcony, że nie patrzył, czy ma miejsce na bezpieczny skok. Patrzyłam, co zrobi ratownik – w końcu to jego teren. Byłam zaskoczona jego profesjonalizmem – poprosił młodego, by wyszedł z wody, usiadł na słupku, by mieć oczy na tym samym, co młody poziomie i spokojnie, pytaniami, nakierował młodego na właściwe odpowiedzi. Nie było żadnego krzyku, szarpania, nakazu wyjścia z obiektu. Jedna z mam patrzyła się na mnie z wyrzutem – jak ja mogę nie bronić swojego dziecka? Dlaczego pozwalam, by ktoś go strofował? Odpowiedziałam jej: - Dlaczego mam interweniować? Przecież ratownik robi to, co do niego należy, i robi to świetnie.
Po pewnym czasie podeszłam do ratownika. Po co? Po to, by mu podziękować za wspaniałą pracę pedagogiczną. Tak. Doceniłam jego profesjonalizm, uznałam jego terytorium i jego prawa, uznałam słuszność jego postępowania. Przy okazji pokazałam mojemu synowi, że nie tylko ja trzymam się zasad, nie tylko ja wymagam respektowania ich.
Dlaczego nie wierzymy w kompetencje specjalistów? Dlaczego nie zastanawiamy się, jaki jest cel ich działania, tylko od razu atakujemy? Może dlatego, że nie chcemy okazać się złymi rodzicami, by nikt nie podważał naszych kompetencji? Może chcemy ukryć własne kompleksy? Warto zastanowić się nad motywami naszej walki o dobro dziecka. Czy faktycznie walczymy o jego dobro? Oceńmy, z perspektywy przyszłej dorosłości naszej pociechy, czy słusznie walczymy.
Obracam się w kręgu rodziców dzieci z ADHD, zespołem Aspergera i innymi trudnościami wychowawczymi. Bardzo często słyszę o ich walkach ze szkołą, z innymi rodzicami. Faktycznie, często mają rację, bo kadra w wielu szkołach nie wie jak postępować z takimi nie-zwykłymi uczniami i – zamiast poprawiać ich funkcjonowanie społeczne – chce się pozbyć problemów, albo czyni większe szkody (częste u tych dzieci są fobie społeczne i depresja, a u rodziców poczucie bezsilności, frustracji, wykluczenia społecznego, wypalenia). Zamiast „grać do jednej bramki”, trwa walka rodzice-szkoła-dziecko.
Nie ułatwiają też sprawy inni rodzice, którzy – w trosce o własne dzieci – walczą o usunięcie „problematycznego” dziecka z klasy albo wręcz ze szkoły. Zamiast uczyć tolerancji wobec inności, zamiast uczyć współtworzenia społeczności i wspierania, chcą zabierać „problemy”, usuwać kamyki spod stóp własnego dziecka. A może jednak warto dać dzieciom szansę na lekcję różnych zachowań społecznych? Uczyć radzenia sobie z nimi, nauczyć empatii i wspierania zamiast unikania?
Przyjrzyjmy się naszym walkom. Oceńmy ich długofalowe konsekwencje. Być może okaże się, że zamiast walki, w większości przypadków lepsze efekty przyniosą zrozumienie, współpraca i wsparcie.
Napisz komentarz
Komentarze