Nie pamiętam kiedy ostatni raz zrobiłem niespożywcze zakupy w stacjonarnym sklepie – podobnie moi znajomi.
Dziś ogromna część handlu odbywa się przez Internet czy za pomocą różnego rodzaju form zdalnego porozumiewania się. Wiąże się to z pewnym ryzykiem, ale polskie prawo daje konsumentowi, jako słabszej stronie tego stosunku prawnego, pewne potężne uprawnienia.
Umowa zawarta na odległość
Powszechnie już chyba wiadomo o prawie odstąpienia od umowy zawartej na odległość. Zresztą nic dziwnego, bo jeśli sprzedający tego nie zrobi, prawo to nadal istnieje, ale dopuszczalny termin jego wykonania znacznie się wydłuża na niekorzyść przedsiębiorcy. Niemal wszystko, co kupujemy przez Internet, możemy zwrócić bez podawania przyczyny w ciągu 14 dni od doręczenia towaru. Zasadniczo nie ponosimy przy tym dodatkowych kosztów, oprócz doręczenia przedmiotu z powrotem do sprzedającego. Co więcej, czas ten może zostać wydłużony do 12 miesięcy, jeśli przedsiębiorca nie poinformował konsumenta o przysługującym mu prawie odstąpienia od umowy, a tak się często dzieje podczas swego czasu głośnych i kontrowersyjnych pokazach garnków, pseudoleczniczych kołder czy koców o magicznych właściwościach
Nie daj się zrobić na pokazach
Tak, prawo do odstąpienia od umowy obejmuje również tego rodzaju pokazy. Przeważnie takie spotkania odbywają się w wynajętych pokojach hotelowych czy salkach konferencyjnych. Zgodnie z ustawą, konsument może złożyć oświadczenie o odstąpieniu również, gdy umowę zawarto poza lokalem przedsiębiorstwa.
Od niedawna ustawodawca przewiduje inny, dłuższy, termin na złożenie oświadczenia w takich przypadkach. Jeśli umowa została zawarta przez konsumenta poza lokalem przedsiębiorstwa podczas pokazu lub wycieczki albo nieumówionej wizyty sprzedawcy w mieszkaniu, kupujący może odstąpić od umowy w ciągu 30 dni. Co więcej, przedsiębiorca, nie może żądać przyjąć płatności przed upływem terminu na odstąpienia od umowy zawartej w takich warunkach.
„Czy konsument to ty?”
W 1989 roku Kazimierz Staszewski zadał to pytanie w jednej z piosenek z płyty „Tan”. Panie Kazimierzu, śpieszę z odpowiedzią. Konsument to człowiek, który kupuje coś, zamawia usługę, generalnie dokonuje czynności prawnej z przedsiębiorcą, a jednocześnie nie robi tego w związku z wykonywaną działalnością gospodarczą lub zawodową. Mówiąc więc bardziej obrazowo, konsumentem jestem więc, gdy kupuję bułki w sklepie. Jestem nim również na wakacjach, jako klient hotelu, przewodnika czy wypożyczalni jachtów. Ważne są dwie rzeczy: to, co robię, nie może mieć związku z prowadzoną przeze mnie działalnością gospodarczą, natomiast drugą stroną umowy musi być przedsiębiorca, czyli podmiot, który taką działalność prowadzi. Nie można więc uznać za konsumenta studenta, który kupuje podręczniki od kolegi z wyższego roku, bo ten drugi sprzedaje je prywatnie. Nie będzie też konsumentem sklepikarz, który zamawia ekipę budowlaną, żeby pomalowała mu ściany.
„Oni chcą byś ty był konsument”
Staszewski określenia „konsument” w swoim tekście używał jako swoistej obelgi, ale powyższemu twierdzeniu nie można odmówić racji, a biorąc pod uwagę datę powstania utworu, może i pewnych zdolności profetycznych. Definicja konsumenta jest sukcesywnie rozszerzana. Podobnie zresztą, jak jego uprawnienia. Wszystko to w głównej mierze dzieje się za sprawą implementowanych do polskiego porządku prawnego unijnych dyrektyw.
Napisz komentarz
Komentarze