Każdego, kto przyjeżdża do Warszawy i ma potrzebę odwiedzenia Starego Miasta zachęcam, by zszedł schodkami za kościołem św. Anny i odkrył jedno z bardziej urokliwych miejsc w Warszawie - Mariensztat, miasto Marii.
Charakter punktu granicznego między gwarnym placem Zamkowym, a hipsterskim Powiślem jest iście włoski. Wyblakłe pastele kamienic, brukowane uliczki, nieoczekiwane mozaiki i urocze pomniki. Brakuje tylko ogródków rozstawionych licznie na małych placach, tu niestety jest bieda. Ale wszystko przed nami.
Etymologia nazwy Mariensztat idzie w kierunku Marii Potockiej, żony Eustachego. To teren ich XVIII wiecznej jurydyki, czyli prywatnego miasteczka. W drugiej połowie XIX wieku Mariensztat tętnił życiem będąc głównym placem targowym Powiśla. Na początku XX wieku wybudowano wiele kamienic, ale podczas Powstania Warszawskiego zrównano okolicę z ziemią. Zaraz po wojnie budowano trasę W-Z, więc mały Mariensztat stracił dogodne połączenie z Krakowskim Przedmieściem. Wybudowano tu pierwsze po wojnie osiedle mieszkaniowe oddane już w 1949 roku. Nad jego odbudową czuwał Zygmunt Stępiński, dbając by zachowała ona osiemnastowieczny urok. Co niewątpliwie udało się. Fasady budynków charakteryzują się starodawnym stylem, a o wnętrza zadbano już w zgodzie z założeniami panującymi w XX wieku. Mariensztat to jedynie 23 kamienice. Jedno z mniejszych osiedli w Warszawie. Jeśli nie liczyć dwudziestopierwszowiecznych plomb.
Zobacz też: [Felieton] Piękny brzeg w dzikiej odsłonie. Czyli gdzie na Żoliborzu można obcować z naturą
Rynek Mariensztacki
Schodząc na Mariensztat od św. Anny pierwsze co napotykamy, to rzeźba przekupki z kurą pod pachą, dłuta Barbary Zbrożyny, bohaterki felietonów Stefana Wiecheckiego "Wiecha". Żal, że dziś po Rynku Mariensztackim hula jedynie wiatr. W latach 50. XX wieku był popularnym miejscem zabaw, festynów i koncertów. Rynek zamknięty jest z trzech stron, ale jest niefortunnie otwarty na trasę W-Z, na szczęście odgrodzoną szpalerem drzew. Dziś niewiele się tu dzieje, ale powoli zaczyna tętnić miejskie życie (jeśli możemy o tym mówić w dobie pandemii).
Włoski urok Warszawy
Warto pospacerować i odkryć zaciszne ogrody pełne zieleni, kwitnące drzewa owocowe. Idąc Bednarską wydaje się, że jesteśmy w centrum kamiennego miasta, jednak za fasadą budynków po obu stronach ulicy kryją się, przypominające słodką Italię, zieleńce kaskadowo schodzące ze skarpy. Ulicą Bednarską niegdyś spuszczano ścieki Warszawy, przy jej obecnym uroku trudno mi sobie wyobrazić dawny smród. Podwórze po prawej stronie (schodząc), graniczy z ogrodem seminarium duchownego. Piętrowy dziedziniec ozłocony kwiatami, ławeczki, trzepaki, bramy ze szczytem łukowym.
Po drugiej stronie Bednarskiej wchodząc w bramę natrafimy na wysoki mur z czerwonej cegły. To pozostałości po pałacu Kazanowskich, najbardziej okazałej warszawskiej budowli przed szwedzkim potopem. Tu też jest cudowny skwer Samuela Orgelbranda. Przy nim stoją nowszej konstrukcji bloki z balkonami, tak bardzo znów przypominającymi śródziemnomorski klimat. U dołu skweru perełka – na ścianie przedszkola socrelief z dziećmi. Topornie piękny. W prawo – szkoła muzyczna z również udanymi dekoracjami naściennymi. Jeśli tylko możecie przyjdzie w tygodniu przed południem, a z okien dobiegną Was fantastyczne dźwięki wydobywające się spod rąk uzdolnionych uczniów.
Zobacz też: [Felieton]Kościół Dzieciątka Jezus – niewidzialna świątynia w sercu Żoliborza
Z Mariensztatu jest przyjemne zejście nad Wisłę pod Wisłostradą. Tu, na Bulwarach Wiślanych nie zabraknie zgoła innych przyjemności - znajdą się pawilony z kawą, czy pizzą, wodny plac zabaw i drewniane leżanki skierowane na rzekę.
Zobacz też: [Felieton]Zabytkowy park o szczególnym charakterze i wyjątkowej przeszłości
Napisz komentarz
Komentarze