Mokotów i Żoliborz, to dwie dzielnice, w których dzielnicowy urząd prowadzi Miejsca Aktywności Lokalnej. Jak się okazuje, w całej stolicy tylko Urząd Dzielnicy Żoliborz zatrudnia na umowy cywilnoprawne. Jak wygląda praca w Miejscu Aktywności Lokalnej zdradza w rozmowie z nami jedna z byłych koordynatorek, z którą, mimo złożonej obietnicy, nie zawarto nowej umowy.
- Wspólnym mianownikiem mojej historii z tym, co działo się w Centrum Lokalnym na Żoliborzu jest forma zatrudnienia. Pracowałam w Miejscu Aktywności Lokalnej na umowę zlecenie mimo, że zakres obowiązków nosił znamiona pracy na etat – mówi Magda Grudzińska, która przez 11 miesięcy była zatrudniona przez żoliborski Urząd jako koordynatorka Miejsca Aktywności Lokalnej przy ulicy Marii Kazimiery na Żoliborzu.
Miejsce Aktywności Lokalnej opierają się na społecznym zaangażowaniu mieszkańców i mieszkanek – to oni realizują tu swoje pomysły, prowadzą spotkania, rozkręcają wspólne inicjatywy. Każdy daje coś od siebie. - W głównej mierze cała działalność tego miejsca powinna skupiać się wokół inicjatyw samych mieszkańców, które my jako koordynatorki MAL-u powinnyśmy wspierać pomagając przy organizacji pomysłów mieszkańców – podkreśla Magda i dodaje: Co ważne, ja i moja współpracowniczka byłyśmy zatrudnione jako koordynatorki, a nie animatorki. Tworząc koncepcję tego miejsca podkreślałam, jak ważne jest pobudzanie aktywności mieszkańców i przekonywanie, że mają coś do zaproponowania.
Zobacz też: Plac Wilsona z koncepcją rewitalizacji. Zielona rewolucja w centrum Żoliborza
Praca po godzinach
Koordynatorki MAL-u zatrudnione były na umowę zlecenie, która kończyła się w grudniu. Podpisanie kolejnej umowy wydawało się być jedynie formalnością. Na początku stycznia, kiedy okazało się, że nadszedł czas otwarcia MAL-u koordynatorki otrzymały informację, że ich umowy o pracę nie są podpisane. – Właściwie z dnia na dzień dowiedziałam się, że mam nie przychodzić do pracy – relacjonuje Magda.
Wcześniej koordynatorki ustalały również nowe godziny funkcjonowania MAL-u, ponieważ w trakcie dnia nie miały możliwości omówienia spraw organizacyjnych. Chodziło o możliwość poświęcenia danej liczby godzin w miesiącu na cele organizacyjne.
– Na działalność MAL-u poświęcałyśmy sporo naszego prywatnego czasu. Nie dość, że pracowałyśmy na umowę zlecenie nie mając urlopów, zwolnień i przywilejów, to musiałyśmy poświęcać swój prywatny czas na robienie choćby zakupów, bo realizowanie ich przez urząd było mało efektywne i bardzo wydłużało sprawę. Po godzinach robiłyśmy plakaty informacyjne, prowadziłyśmy media społecznościowe i inne czynności. Musiałyśmy zrezygnować nawet ze spotkania doradczego prowadzonego przez miasto z w sprawie prowadzenia MAL-u, bo musiałybyśmy je odbyć w ramach swojego prywatnego czasu, za który nikt nigdy nam nie zapłacił. Postulowałyśmy o wydłużenie naszego czasu pracy. Udało się jedynie wynegocjować krótszy czas otwarcia MAL-u – relacjonuje jedna z koordynatorek.
Podpisanie umowy odwlekane było przez trzy tygodnie. Przez ten czas MAL był zamknięty mimo, że zaplanowano wydarzenia. Mieszkańcy nie otrzymali żadnej informacji o ich odwołaniu. Próbowali dowiedzieć się o sytuacji w MAL-u za pośrednictwem social mediów. – Na niektóre wiadomości odpisywałam, mimo że nie powinnam była tego robić, bo czekałam na podpisanie umowy i nie byłam w tym momencie pracowniczką MAL-u. Robiłam to z czystej odpowiedzialności wobec mieszkańców, ale denerwowało mnie to, że była ona wykorzystywana przez Urząd. Dopiero po naszej interwencji, ktoś z urzędu zaczął się komunikować w sprawie funkcjonowania MAL-u z mieszkańcami – informuje Magda.