Powązkowska 44 jest adresem historycznym i unikatowym na mapie Warszawy. Głównie za sprawą ceglanego budynku, który ma bogatą przeszłość. Kiedyś były to koszary, a dziś dom sztuki.
Dorota Żochowska – Uszyńska
Lekarz stomatolog, specjalizuje się w stomatologii estetycznej
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego dostępu do wybranych treści. Jeśli chcesz zyskać dostęp do wszystkich artykułów, wykup prenumeratę.
Cezary Uszyński
Lekarz stomatolog, specjalizuje się w protetyce i implantoprotetyce
Trafiliście pod adres Powązkowska 44. Dlaczego akurat ta lokalizacja, dlaczego Żoliborz?
D.U. Szukaliśmy miejsca
z duszą, czegoś nawiązującego do historii, ciekawego architektonicznie. Chcieliśmy
zintegrować dwa pozornie odległe od siebie światy – medycynę i sztukę, a takie
miejsce świetnie do tego pasuje. Jest nie tylko kliniką, ale przede wszystkim
spełnieniem naszych marzeń o innym wymiarze medycyny. Zakochaliśmy się w tych
ceglanych murach od pierwszego wejrzenia. Koszary mają niesamowity potencjał, są
wyjątkowe. Dawały ciekawe możliwości projektowania i aranżacji wnętrza. Zawsze
będę pamiętać ten moment kiedy pierwszy raz weszliśmy do środka. Mroczny
przedsionek i potem smugę światła wpadającą przez wybitą szybę do środka. Wpadała
na obdrapaną ścianę i pozostałości żeliwnych tralek na klatce schodowej. Wow!,
ale pięknie! – pomyślałam.
Jak wyglądał proces
adaptacji kamienicy do potrzeb, które teraz realizujecie?
C.U. Kamienicy a tak
naprawdę koszar carskich z przełomu lat 60. i 70. XIX wieku. W tych koszarach
urzekł nas przede wszystkim klimat i ceglane mury, okna, gzymsy. Pochodzimy z
Podkowy Leśnej i ta międzywojenna nuta nostalgii, widoczna zwłaszcza na Żoliborzu
Oficerskim, bardzo nas urzekła. Poczuliśmy się trochę jak w domu. Koszary były
zaniedbane, zamieszkiwali tutaj bezdomni, którzy je dewastowali. Były w
zasadzie na granicy zupełnego zniszczenia. Przez to też, mimo kilku przetargów,
nikt nie chciał kupić ich od miasta. Dodatkowym utrudnieniem był fakt wpisania
koszar do gminnej ewidencji zabytków, co powodowało bardzo duże problemy z
adaptacją budynku do naszych potrzeb. Na jego remont potrzebowaliśmy aż pięciu
lat. Sama budowa trwała dwa lata. Architekt Jurek Jaroszewicz, architekt wnętrz
Jacek Synkiewicz i wiele innych osób bardzo ciężką, zespołową pracą, doprowadziło
ostatecznie do sukcesu. Trzeba koniecznie wspomnieć o byłym już burmistrzu,
Krzysztofie Bugli, który także bardzo nam pomógł. W ogóle cały urząd mocno nas
przy tej adaptacji wspierał. Zachowali się jak prawdziwi gospodarze i gdyby nie
oni, koszar carskich pewnie by dziś nie było.
Koszary składały
się z dwóch pięter i nie były podpiwniczone. Pod ziemią były wyłącznie kamienie
narzutowe, które zostały zwiezione furmankami z okolicznych pól. Do niecki pod
koszarami przyjechało prawie tysiąc furmanek wypełnionych głazami. Następnie
kamienie te zostały zasypane gliną pomieszaną z jakimś lepiszczem i w efekcie
powstał bardzo solidny fundament pod budynek. Dla nas stanowiło to jednak dość
duży problem techniczny, bo my potrzebowaliśmy zrobić piwnicę i garaż
podziemny. W tym celu musieliśmy skorzystać z bardzo drogiej metody polegającej
na wstrzykiwaniu pod fundamenty podziemnych pali, które przechodziły przez
kamienie. Usunięcie tych kamieni także było trudnym procesem. Aby je wydobyć,
musieliśmy używać młotów udarowych oraz koparki, którą umieściliśmy wewnątrz
budynku, wprowadzając ją uprzednio przez dach.
Czy podczas
adaptacji i remontu dużo rzeczy uległo zniszczeniu?
D.U. Nie! Postanowiliśmy
uratować każdą cegłę, szczególnie te z monogramami K.C. Osobiście wygrzebywaliśmy
je z gruzu i pilnowaliśmy by były wmurowane w ściany. Oszczędziliśmy stare
deski i drewniane stropy – są one częścią obecnej podłogi lastrykowej. Żeliwne
tralki są za to elementem szklanej balustrady na klatce schodowej. Pozostawiliśmy
wszystko, co tylko dało się uratować.
Zamysł
architektoniczny był taki, żeby zostawić stary budynek nienaruszony i otoczyć
go szklanym passe-partout. Umieścić go jak w ramie. Chcieliśmy połączyć stare z
nowym, ale jednocześnie wyraźnie odgraniczyć jedno od drugiego. W efekcie zewnętrzna
elewacja budynku stała się wnętrzem poczekalni galerii. Nowa część niemalże
dotyka do starego budynku, a jednak nie do końca, bo dzieli je szklany strop.
Remont trwał 5 lat
i widzimy jego efekt. Koszary wyglądają, zarówno wewnątrz jak i na zewnątrz,
spektakularnie! Ile udało wam się stworzyć pomieszczeń wewnątrz budynku?
C.U. W całym budynku
znajduje się łącznie około 60 różnych pomieszczeń oraz garaż podziemny. Dużą część
zajmuje przestrzeń wspólna poczekalni galerii. W piwnicach jest część
techniczna. Parter zajmuje nasza klinika stomatologiczna. Pierwsze piętro należy
do najemców, o których powiem więcej zaraz. Znajduje się tam 20 gabinetów
lekarskich różnych specjalności. Na ostatnim piętrze otwieramy wkrótce firmę
szkoleniową z salami konferencyjnymi.
Jak w perspektywie
najbliższych miesięcy ma wyglądać Powązkowska 44?
D.U. To trudne pytanie,
bo projekt jest interdyscyplinarny.
C.U. Będzie tutaj
przestrzeń otwarta dla mieszkańców Żoliborza. Będzie można skorzystać tu z różnego
rodzaju usług medycznych, ale przede wszystkim można będzie wpaść aby poczytać
książkę, pooglądać obrazy, obejrzeć dawne koszary. Jest to projekt w zamyśle
prospołeczny. Dla nas to miejsce jest drugim domem. Zawsze nas korciło, aby
stworzyć wyjątkową przestrzeń dla siebie, naszych lekarzy, przyjaciół i
pacjentów. Projekt Powązkowska 44, nie był dla nas wyłącznie projektem
biznesowym. Był realizacją pewnej wizji, pasji, budowania więzi i tworzenia
relacji międzyludzkich.
Czy zechcieliby Państwo
przybliżyć, kogo Żoliborzanie będą mogli odwiedzać na Powązkowskiej 44?
D.U. Lekarzy i
artystów. Widzi Pan jakie to skomplikowane? Przede wszystkim stomatologów,
czyli nas. Jesteśmy firmą obecną na rynku od 20 lat. Posiadamy fantastyczny
zespół ludzi, z którymi znamy się, przyjaźnimy i pracujemy od lat. Ten zespół,
starannie budowany i szkolony, to nasz prawdziwy sukces. Bez tych ludzi nie
chciałoby się nam niczego robić, nie mielibyśmy nawet odwagi marzyć… A teraz
dokonało się, jesteśmy gotowi na przyjęcie pacjentów.
Mamy własną
pracownię protetyczną, bazującą na nowoczesnych technologiach 3D i
artystycznych umiejętnościach porcelanistów po ASP. Robimy najpiękniejsze
licówki i korony na świecie. Możemy leczyć jak chcemy. Szybko i pięknie. Tanio
i drogo. Zawsze estetycznie, bo u nas wszystko podporządkowane jest estetyce.
Kim są wasi
najemcy?
D.U. Są to dobrzy
specjaliści i fajni ludzie. Przyciągnęliśmy ich jakoś.
C.U. Są to fryzjerzy,
znani z programu „Ostre Cięcie”, poza tym to klinika medycyny estetycznej z
Helsinek. Ponadto fizjoterapeuci, psychoterapeuci, psycholog, dermatolog,
neurolog, kardiolog, dietetyk kliniczny, specjaliści od leczniczej marihuany.
Jest jeszcze miejsce dla ginekologa i laryngologa. Mam nadzieję, że nie
zapomniałem nikogo wymienić.
D.U. Ale ponieważ Powązkowska
44 to projekt interdyscyplinarny, to jest tam też niemalże trzystumetrowa
przestrzeń eventowa przeznaczona na wydarzenia kulturalne – wieczory muzyczne,
spotkania z literaturą, poezją, sztuką. Wieczorami Powązkowska 44 będzie żyła
drugim życiem.
A skąd wziął się
pomysł?
D.U. Z naszych
zainteresowań. To nasz świat. Naturalne środowisko. Nie poszłam na ASP bo mi
rodzice zabronili, ale i tak znalazłam swoje miejsce, swoją przestrzeń artystyczną
w medycynie. Wcześniej wspomniałam o pozornie trudnym połączeniu sztuki z
medycyną. Stomatologia estetyczna, którą się zajmuję, ma bezpośrednie połączenie
ze sztuką. Jest bowiem pewnego rodzaju rękodziełem. Uważam, że każdy dentysta
powinien być bardzo sprawny manualnie i od lat nad tym czuwam w klinice.
To co ma wspólnego
stomatologia ze sztuką?
D.U. Dla mnie to jedno.
To zabawa formą, bryłą, proporcją i perspektywą. A tak serio to mozolna praca
wymagająca dokładności i wyobraźni przestrzennej. To przetwarzanie rzeczywistości,
upiększanie. To wolność, która nie ma granic. Taka „moja” stomatologia, tylko
„s” ma wspólne ze sztuką.
To jest jedna odsłona
sztuki… Jak dzisiaj do Was wszedłem, to zobaczyłem przemyślaną infrastrukturę
wewnątrz budynku, wiszące, duże, bardzo przyciągające wzrok obrazy…
D.U. To są obrazy Lecha
Twardowskiego, którego twórczość szerzej zaprezentujemy wkrótce. To czysta
energia, jak mówi autor, i ja się z tym w stu procentach zgadzam. Silnie oddziałuje
na widza, mam nadzieję, że bardzo pozytywnie na pacjenta. Zapraszamy do nas!
Pierwsze obrazy – zwiastuny wystawy – są już w naszej poczekalni. Lech
Twardowski, to wybitny wrocławski artysta. Wystawa będzie nosić tytuł „Puste-pełne,
wewnątrz-zewnątrz” (nomen omen jesteśmy tu właśnie, wewnątrz- na zewnątrz
budynku). Wernisaż uświetni otwarcie Powązkowskiej 44, które odbędzie się niedługo
po Nowym Roku.
Są Państwo również
założycielami fundacji, jak ona się nazywa i czym się zajmuje?
C.U. Jest to Fundacja Kultury i Sztuki Stomatologicznej, w skrócie KISS. Tworząc Powązkowska 44, robiliśmy to również pod kątem fundacji, która w ostatnich latach bardzo się rozrosła. Do tego stopnia, że w naszej dotychczasowej siedzibie, na Brzozowej 77 w Komorowie, nie mogliśmy wykonywać więcej usług. Między innymi stąd znaleźliśmy się tutaj.
D.U. Tej fundacji nikt nie
wymyślał, ona powstała sama. W pewnym momencie po prostu zauważyliśmy, że
przyjmujemy nieodpłatnie niepełnosprawnych pacjentów. Nie potrafiliśmy inaczej.
Rejestracja fundacji była jedynie formalnością. Jedynymi fundatorami jesteśmy
my. Nasi lekarze często rezygnują ze swojego wynagrodzenia za obsługę pacjentów
fundacji, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni. Nadszedł jednak czas na
pozyskanie dodatkowych sponsorów. Dzięki temu będziemy mogli wyleczyć więcej
osób.
Pacjentami są osoby
zarówno z zamożnych rodzin, jak i ci, których po prostu nie stać na leczenie.
C.U. Na najwyższym, światowym
poziomie leczymy podopiecznych Sióstr Samarytanek, dzieci z domów dziecka, dla
których skomercjalizowana stomatologia jest niedostępna. Czerpiemy z tego
ogromną satysfakcję.
Kto zasiada we władzach
fundacji?
D.U. Artyści. Prezesem Fundacji jest z Józef Pless – poeta, literat, wieloletni dyrektor teatralny. Wiceprezesem jest Joanna Kasperska – aktorka, pilot wycieczek, bardzo aktywna działaczka społeczna.