Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 20 maja 2024 09:12

"On z latarnią drogową, ja szlabanem na plecach". Marek Hłasko, "największy hulaka" w Warszawie, obchodziłby dzisiaj 85. urodziny

To była ostatnia, najpewniejsza przystań Marka Hłaski. Jego nocne eskapady niemal przeszły do historii, choć zwykle kończyły się... w domu przy ul. Mickiewicza 17/11. "On z latarnią drogową, a ja ze szlabanem na plecach stanęliśmy we drzwiach mieszkania" - wspominał Ernest Bryll. Dlaczego pisarz chętnie wracał na Żoliborz? Potężnie zbudowany, nadwrażliwy, ze skłonnością depresji i częstych awantur. Nie bez kozery prasa nazywała go Jamesem Deanem wschodniej Europy. I choć sława przyszła dopiero po wyjeździe do Paryża w 1958 r., każdy dzień z życia pisarza mógłby być inspiracją do stworzenia filmu. Najlepszym dowodem na to jest wieczorna alkoholowa eskapada, w której udział wziął sam Ernest Bryll. Trafili do aresztu, ale milicja szybko ich wypuściła. Nocne przygody dopiero się zaczęły. Literaci upili się w Kameralnej na Nowym Świecie i wdali w bójkę na dzisiejszej ul. Gałczyńskiego. Powrót do domu na Żoliborz nie był łatwy - taksówka nie mogła dojechać ze względu na roboty drogowe, więc część trasy trzeba było iść pieszo. Marek wpadł na wspaniały, jak nam się wydawało, pomysł. On z latarnią drogową, a ja ze szlabanem na plecach stanęliśmy we drzwiach mieszkania - wspominał po latach Ernest Bryll. - Otworzył nam ojczym Marka. Chciał dać do zrozumienia młodemu pisarzowi, że już nieco przesadził, kiedy wczoraj zjawił się z tablicą drogową. Po uprzejmym powitaniu ojczym poszedł do pokoju, a młodymi "imprezowiczami" zajęła się Maria Hłasko, matka Marka.
Chciał dać do zrozumienia młodemu pisarzowi, że już nieco przesadził, kiedy wczoraj zjawił się z tablicą drogową
Ernest Bryll wspomina, że mieszkanie przy ul. Mickiewicza sprawiało wrażenie "wyraźnie inteligenckiego". Wyposażenie lokalu kontrastowało zatem z "proletariacką legendą", na którą Marek Hłasko nieustannie się powoływał.

"W sobotę miasto ma pijaną mordę", czyli jak Marymont inspirował pisarza

Pisarz chętnie zaglądał na Marymont. Gdy miał 15 lat, po raz pierwszy zobaczył ten wówczas ubogi rejon Warszawy. Chodził po niebezpiecznych, zakazanych rewirach. Swoje obserwacje i refleksje po rozmowach z ludźmi ujął m. in. w "Sonacie marymonckiej", "Pierwszym kroku w chmurach" i "Wilku". W sobotę centrum wygląda tak samo jak w każdy inny dzień tygodnia. Jest tylko więcej pijanych (...). W sobotę miasto ma pijaną mordę. W centrum miasta w sobotę nie ma ludzi, którzy lubią obserwować życie, stać w bramach, włóczyć się po ulicach, siedzieć na ławce w parku godzinami i to tylko po to, aby za lat dwadzieścia móc sobie przypomnieć, że tego a tego dnia widziało się mniej lub bardziej dziwny traf życiowy - pisał Marek Hłasko w "Pierwszym kroku w chmurach". Życie przedmieścia zawsze było i jest bardziej zagęszczone. Na przedmieściu w każdą sobotę, kiedy jest pogoda, ludzie wynoszą krzesła przed domy; odwracają je tyłem i usiadłszy okrakiem obserwują życie.

Zawsze inny, obcy, zamyślony. Zanim zdążył się zaprzyjaźnić, odchodził

Choć urodził się w Złotokłosie, jego rodzina od lat była związana ze stolicą. Dziadek był komendantem Warszawskiej Straży Pożarnej, ojciec prawnikiem specjalizującym się w ochronie przeciwpożarowej, a matka aż do wybuchu Powstania Warszawskiego pracowała w sekretariacie dyrekcji Elektrowni Miejskiej. Pisarz średnio co kilka lat zmieniał miejsce zamieszkania: gdy miał dwa lata, rodzice przeprowadzili się do kamienicy przy ul. Śniadeckich 17. Rok później po rozwodzie rodziców zamieszkał z matką przy ul. Wiktorskiej na Mokotowie, a następnie przy al. 3 Maja 2 (do 1943 roku). Ich dom przy ul. Ciepłej spłonął szóstego dnia powstania, więc Hłaskowie musieli przenieść się do znajomych z ul. Złotej. Ledwie dwa miesiące później musieli opuścić stolicę i wyjechać do Wrocławia. Droga prowadziła przez Częstochowę, Chorzów i Białystok. Do stolicy Dolnego Śląska dotarli dopiero w marcu 1946 r. Przez trzy lata mieszkali w kamienicy przy ulicy Borelowskiego 44. Tragiczne przeżycia wojenne dość mocno zapisały się w pamięci Marka Hłaski, o czym nawet sam wielokrotnie wspominał: Stanowię produkt czasu wojny, głodu i terroru. Stąd bierze się nędza intelektualna moich opowiadań; ja po prostu nie potrafię wymyślić opowiadania, które nie kończyłoby się śmiercią, katastrofą, samobójstwem czy też więzieniem. W szkole nie był "orłem", zawsze inny, z dala od rówieśników. Z pewnością nie pomagało również to, że był najmłodszym uczniem w klasie. Na domiar złego miał bardzo dziecięcy wygląd. Nie mógł więc popisywać się tym, czym chłopiec w powszechnej szkole chce imponować – siłą, zręcznością i dorosłością - pisał Andrzej Czyżewski, autor najsłynniejszej biografii pisarza "Piękny dwudziestoletni". - Nadrabiał to agresywnością i zadziornością, również w stosunku do nauczycieli. W rezultacie nie miał prawie szkolnych kolegów i przyjaciół. Zawsze był obcym. Zanim zdążył się zaprzyjaźnić i oswoić, odchodził.

Bogate CV Marka Hłaski, czyli dlaczego ciągle zmieniał pracę

Powrót do Warszawy również nie był zbyt udany. Jako 15-latek podjął naukę w Liceum Techniczno-Teatralnym przy ul. Konopnickiej, ale nie zaliczył ani jednego semestru i musiał wrócić do Wrocławia, by tam szukać pracy. Po ukończeniu kursu na prawo jazdy został kierowcą ciężarówki. Socjalistyczna dyscyplina pracy jednak niezbyt odpowiadała przyszłemu pisarzowi. Już 28 września 1950 sąd skazał go na dwa miesiące pracy z potrąceniem 10% zarobków. Jak czytamy, podstawą było "opuszczenie jednorazowo bez usprawiedliwienia czterech lub więcej dni pracy", co oznaczało naruszenie artykułu 7 punkt 2 ustawy o zabezpieczeniu socjalistycznej dyscypliny pracy. Po odpracowaniu wyroku Marek Hłasko zmienia pracodawcę.
Życie przedmieścia zawsze było i jest bardziej zagęszczone. Na przedmieściu w każdą sobotę, kiedy jest pogoda, ludzie wynoszą krzesła przed domy; odwracają je tyłem i usiadłszy okrakiem obserwują życie.
Wraz z matką i ojczymem Marek Hłasko przeprowadza się na Żoliborz do mieszkania w kamienicy przy ul. Mickiewicza 17/11. Często zmienia pracę. Najpierw 1,5-miesiąca w Bazie Sprzętu Zjednoczenia Budownictwa Miejskiego, później ponad rok na Metrobudowie oraz kilka miesięcy w Spółdzielni Przewozowej WSS i Stołecznym Przedsiębiorstwie Transportowym Miejskiego Handlu Detalicznego. W swojej autobiografii podkreśla, że zwykle zmieniał zakład pracy na własne życzenia, jednak badacze wysnuwają tezę, że mógł kombinować i oszukiwać na paliwie.

Polak potrafi, czyli nie ma rzeczy niemożliwych

Światowy rozgłos zyskał po wyjeździe do Paryża w 1958 r. Prasa nazywa go "Jamesem Deanem wschodniej Europy". Pisarz wyjeżdża do Niemiec i Włoch. Natomiast antykomunistyczne "Cmentarze", wydane w paryskiej "Kulturze", wywołują nagonkę prasową. Maszynopis utworu przywiozła Agnieszka Osiecka, z którą zresztą Hłasko miał romans. Podczas pobytu w Berlinie okazuje się, że pisarz z powodów politycznych nie może przedłużyć paszportu. Prosi o azyl w zachodniej części miasta. Trzy miesiące później jednak się rozmyślił i próbuje wrócić do kraju, ostatecznie podejmuje decyzję o wyjeździe do Izraela. Nie może żyć bez Polski, chwyta się prac robotniczych, by mieć za co żyć. Sporą przeszkodą okazuje się brak talentu do języków obcych.
Marek Hłasko i Krzysztof Komeda niezwykle mocno się przyjaźnili
Marek Hłasko i Krzysztof Komeda niezwykle mocno się przyjaźnili
W 1966 roku na prośbę Romana Polańskiego wyjeżdża do Los Angeles. Reżyser chce, być pisarz napisał scenariusz do jego filmu. Polański znika, a Hłasko komentuje to później słowami: „Zostawił mnie jak psa”. W tym samym czasie chęć współpracy wyraził Nicholas Ray, ale zastał on swoją żonę Betty w dwuznacznej sytuacji z Hłaską. Małżeństwo pisarza z Sonją Ziemann, słynną niemiecką aktorką, ulega rozpadowi, a Ray wycofuje się z realizacji filmu. Mimo kłopotów z policją i ponad 200 dniami spędzonymi w zakładach psychiatrycznych pisarz spełnia swoje marzenie: zdobywa licencję pilota. Marek Hłasko umiera w nocy z 13 na 14 czerwca 1969 w niemieckim Wiesbaden.  Przyczyną zgonu była zapaść, którą wywołały leki nasenne połączone z alkoholem.

Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni

Sześć lat po śmierci pisarza jego prochy na życzenie matki sprowadzono do Polski i pochowano na cmentarzu Powązkowskim. Nieocenioną pomocą przysłużył się Lesław Bartelski, krytyk literacki, który był wtedy wiceprzewodniczącym Rady Narodowej m. st. Warszawy. Zgodnie z sugestią matki, na nagrobku wykuto napis: Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni. Z pisarzem związana jest ulica Marka Hłaski na warszawskim Marymoncie. Nazwano ją tak po wybudowaniu Trasy AK. Z kolei w 40. rocznicę śmierci pisarza Jakub Adamiak odsłonił mural pod wiaduktem. Projekt powstał w ramach V Festiwalu Niewinni Czarodzieje.

Marek_Hłasko_and_Krzysztof_Komeda

Marek_Hłasko_and_Krzysztof_Komeda


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ