Proszę Państwa, mamy seks w wielkim mieście na miarę XXI wieku. Dla wszystkich tych, którzy wolą miłość od wojny. Znamienne jest, że film, o którym dzisiaj piszę nazywa się "Paryż. 13 dzielnica". Dzilnica do tej pory uchodziła za niebezpieczne siedlisko niechcianych imigrantów z Azji, złaknionych socjalu. A popatrzcie, już nie mają pistoletów, tylko pragną bliskości.
"Paryż. 13 dzielnica" to erotyczny dramat o ludziach, którzy obchodzą się z miłością niby delikatnie, ale dość odważnie, a na pewno ogromną dozą podekscytowania. Ogląda się go z trudem przełykając ślinę bez łez, bo w głębi duszy, wszystkim nam gra to samo. Potrzeba bezpieczeństwa i bliskości.
Generalnie mamy trzech bohaterów - pracownicę call center Emille (Lucie Zhang), doktoranta i nauczyciela angielskiego Camille (Makita Samba) oraz wieczną studentkę Nora (Noemie Merlant) uderzają w siebie niczym komety, zaspokajają, po czym odbijają w przeciwną stronę. Tu nie ma miejsca na palec boży, czy dobre zrządzenie losu. Tu bohaterowie błądzą po mentalnych ubłoconych kanałach obaw, a my razem z nim.
Mamy tu wiele bardzo symbolicznych i wzruszających scen, choćby pierwszą - naga Emille, imigrantki z Tajwanu, śpiewająca melancholijny szlagier, taki z domu, którego pewnie nikt nie zna, ale mi przyszły na myśl genialne filmy drogi Toniego Gatlifa, na których dorastałam. No ale Transylwania, czy Gadjo Dilo nie kipi seksem. A "13 dzielnica" tak. Seks jest tu rozmową, w którym trudno dojść do porozumienia i wniosków. Film jest czarno-biały, co wyłuszcza emocje i skrajności – miłość i obojętność, spełnienie i rozczarowanie. Układanka jest skomplikowana: Emille kocha Camille'a, on kocha Norę, a Nora jest zazdrosna o Emille, a tak naprawdę woli niejaką Amber Sweet, czyli camgirl o złotym sercu.
Mi podoba się jeszcze jedno - film ma w nazwie Paryż, ale nie widzimy kadrów z Więżą Eiffela, czy Łukiem Triumfalnym. Brawo! Nie wszyscy chcemy być jak Emily w Paryżu.
Napisz komentarz
Komentarze