Tu Magda od wycieczek, co już nie będzie Wam polecać miejsc spacerowych, ale pójdzie w kulturę. Co tydzień opisywać będę filmy, spektakle czy wystawy, takie lokalne, na Żoliborzu, i takie do których da się dojść od nas pieszo, również na lekkim obcasie, albo ze szpilkami w torebce.
W tym artykule przeczytasz m.in. o:
- co stanowi o wyjątkowości spektaklu „Trzy Siostry”?
- czy widz po spektaklu wyjdzie z teatru rozbawiony czy wzruszony?
- o czym marzą bohaterki spektaklu?
Na pierwszy rzut chciałabym polecić Teatr Narodowy i spektakl „Trzy Siostry”. Może to dość proste myślenie, ale ja osobiście lubię w chodzeniu do teatru absolutnie wszystko. Nie tylko dobrą sztukę, ale również całą otoczkę – wyskok z dresów i adidasów w elegancki strój, fryzurę i makijaż z mocniejszą szminką i kolczyki ze świecidełkami.
Charakterne bohaterki
Przedstawienie „Trzy Siostry” są wyjątkowe pod paroma względami. Pierwszym atutem jest autor - Czechow, mistrz małych form literackich, z prawdziwie rosyjską duszą, która dramatyzmem i pozorną lekkością, zostawia po sobie refleksje. Po drugie reżyser - spokojnie można powiedzieć, że wielkie nazwisko - Jan Englert. Podjął się trudnej próby uchwycenia totalnej ponadczasowości treści. Z kontekstu wiemy, w jakich czasach rzecz się dzieje, ale nie czujemy przepaści czasu pomiędzy światem bohaterów, a naszym.
Zaczyna się lekko, wydaje mi się, że będzie trywialnie i obyczajowo. Genialne trzy panie - zupełnie różne wyglądem i temperamentem - Dominika Kluźniak grająca powściągliwą i rozważną Olgę, Wiktoria Gorodeckaja, czyli Masza, która mimo wieku nie traci na namiętności, oraz najmłodsza Michalina Łabacz - Irina. Do tego dochodzi czwarta kobieta na scenie - Marta Wągrocka, która gra rządzącą się Natalię.
Mężczyzn jest znacznie więcej, choć są dużo bardziej mdli. Nie tacy charakterni, jak dziewczyny. To one trzęsą biegiem akcji i biorą odpowiedzialność za to, co się dzieje.
Co wrażliwsi wyjdą z teatru z łezką w oku
Trzy siostry mieszkają w prowincjonalnym miasteczku, marząc o wspaniałej i pełnej przepychu Moskwie. Wahają się, czy pogodzić się z życiem tu, czy jednak pozwolić sercu marzyć i łudzić się możliwością wyjazdu. I tu jest cały sens spektaklu - czy pozwolić, by życie się działo, czy jednak podejmować własne decyzje, walczyć o szczęście, ze wszystkimi jego konsekwencjami.
Ciekawa jest w spektaklu figura Moskwy, która nie jest niczym określonym, a raczej mglistą mrzonką, wyobrażeniem lepszego życia. Bo trawa u sąsiada jest przecież zawsze bardziej zielona.
Absolutnie zachwycający jest Jan Frycz, ogromnie utalentowany i doświadczony aktor, który naładował postać WIerszynina totalnym niespełnieniem.
Pierwsze sceny są lekkie, choć wiadomo, że rosyjscy klasycy to jednak kaliber wysokich lotów, to jednak wchodzimy w tą ułudę romansów, miłostek i banalności. I kiedy już nam zejdzie napięcie i pobłażliwie uśmiechamy się do lekkości, zaczynamy piąć się na szczyty trudności. Każdy kolejny wątek, dialog, wybór przybliża nas do refleksji, a co wrażliwsi wyjdą z teatru z łezką w oku.
Ogromnie polecam Wam wybrać się. Jeśli pandemia pozwoli, to najbliższe spektakle będą grane w ostatni weekend lutego.
Napisz komentarz
Komentarze