I znowu krzyki. Marzena przerywa prasowanie. Zastanawia się, czy już interweniować, czy poczekać,
aż dzieci same się dogadają. Przecież grają w swoje ulubione bierki. O co znowu chodzi?
Niestety krzyk
nasila się, przechodzi w szloch. Dochodzą też odgłosy rozsypujących się bierek
i uderzenia czymś o ścianę.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego dostępu do wybranych treści. Jeśli chcesz zyskać dostęp do wszystkich artykułów, wykup prenumeratę.
– Nie wygrałaś,
nie mogłaś wygrać, ja jestem najlepszy! Oszukiwałaś!
– Terefere,
ruszyły ci się bierki, a mi nie. Tym razem ja wygrałam! – Marta nie ustępuje,
broni swojego zwycięstwa.
– Poćwicz, a kiedyś też wygrasz.
– Nie będę ćwiczył,
nie muszę, jestem najlepszy! A jak ja nie wygrywam, to nikt nie będzie grać! –
Kuba depcze porozrzucane bierki.
– Stop! –
Marzena doszła do wniosku, że tym razem musi wkroczyć, bo może być
niebezpiecznie. – Kuba, siadasz na dywanie. Marta, powiedz co się stało?
Zdecydowany głos
mamy osadził rodzeństwo.
– Ale mamo, to
ja jestem poszkodowany! – Kuba nie daje za wygraną.
– Kubuś, palec
na usta. Teraz mówi Marta.
– Ale mamo, ja
lepiej opowiem!
– Kuba, pamiętasz
o naszym regulaminie?
Kuba spojrzał na
mamę spode łba, ale posłusznie usiadł na dywanie i położył palec na ustach.
– Dobrze. Marta,
powiedz o co ten krzyk?
– Graliśmy w
bierki – zaczęła Marta – no i Kuba zahaczył o bierkę i się poruszyły. A że wcześniej
ja zbierałam i żadna się nie poruszyła, to powiedziałam, że wygrałam. Wtedy
Kuba zaczął krzyczeć.
Znana scenka?
Codziennie jakieś dziecko krzyczy i płacze gdy przegra w planszówkę, gdy nie
jest pierwsze na mecie, gdy ktoś dostaje większy, lepszy prezent lub gdy inne
dziecko jest bardziej chwalone za wiedzę, strój, śpiew czy rysunek.
Inna sytuacja –
scenka z programu „Top Chef” – jeden z zawodników wyrzuca z frytownicy chipsy
innego zawodnika. „To jest rywalizacja!” – twierdzi z butną miną. Jurorzy i
zawodnicy są zdania, że to perfidne, niesportowe zachowanie. Krnąbrny zawodnik
wylatuje z programu. Opuszczając studio jest oburzony. Uważa, że miał prawo tak
postąpić. Podobnych historii można przytoczyć wiele. Codziennie, w polityce, w
pracy, a nawet w szkołach i przedszkolach, można zauważyć wyścigi szczurów.
Wszechobecne staje się dążenie do celu bez oglądania się na rywali,
przypisywanie sobie zasług innych, poniżanie, deprymowanie, szukanie haków,
obalanie autorytetów, mobbing, bullying czy stalking
Czy zanika
empatia i zasada fair play?
Czy stajemy się
samotnikami dążącymi po trupach do celu?
Czy rywalizacja
jest ważniejsza niż działania w grupie dla wspólnego dobra?
Odpowiedzi
twierdzące na powyższe pytania mogą wywołać przygnębienie. Szczególnie wśród
osób empatycznych, prospołecznych, wrażliwych. Niestety wiele wskazuje na to, że
zasady promowania siebie jako macho, cool, mistrza są rozpowszechnione i mają
wielu zwolenników. Nie ma tam miejsca na specjalistów czy autorytety w danych
dziedzinach, które zresztą ostatnimi laty są obalane i wyśmiewane. Magister
krytykuje światowej sławy profesora, karierowicz szuka haków, czepia się słów,
przeinacza fakty. Takie zachowania zdecydowanie nie są przejawami zdrowej
rywalizacji.
Czy rywalizacja
jest potrzebna? Tak. Ale nie zawsze i nie za wszelką cenę. Dążenie do celu,
zdobywanie kolejnych stopni umiejętności bardzo często opiera się właśnie na
rywalizacji. Tak jest na przykład w sporcie. Nie można być najlepszym we
wszystkim. Każdy ma jakąś swoją zdolność czy zespół zdolności, które może
rozwijać aż do perfekcji. Dla jednych będzie to muzyka, dla innych sport lub
malarstwo. Przy włożonej pracy zrodzą się wirtuozi, mistrzowie sportu, wybitni
artyści. Każdy ma też swoje ograniczenia, więc nie wszystkie marzenia będą miały
szansę się spełnić. Warto jednak próbować przełamywać swoje bariery. Wielu tak
robi i czerpie z tego wiele radości.
Jak uporać się z
histerią dzieci wobec porażki? Jak nauczyć godnego przegrywania? Wielu rodziców
mota się: ustępować, dawać wygrywać czy twardo mierzyć się z rzeczywistością?
Przede wszystkim
tłumaczmy, że dojście do mistrzostwa to proces, a nie chęci. Pokazujmy wzorce
(nobliści, wirtuozi, sportowcy), drogi kariery, kolejne szczeble, które trzeba
przejść. Przytaczajmy historie z własnego życia, historie z życia dziecka
(uczenie się sznurowania butów, jazdy na rowerze). Wyrównujmy szanse – jako
dorośli mamy większą wiedzę, doświadczenie, siłę. Zaproponujmy sąsiadom turniej
rodzinny, gdzie dziecko stanie przeciw dziecku, a dorosły przeciw dorosłemu.
Chwalmy, motywujmy („wczoraj przejechałeś 5 metrów, dzisiaj już 20. Brawo!”).
Nauczmy dzieci, że
pod żadnym pozorem nie wolno wyśmiewać przegranych, słabszych lub mniej
zdolnych. To, że w danym momencie Staszek jest najlepszy w biegu na 100 metrów
nie oznacza, że wygra następnego dnia czy za miesiąc. Uczmy szczerego
gratulowania wygranym i przegranym – dla niektórych zajęcie przedostatniego
miejsca jest już sukcesem.
Pamiętacie bajkę
o żółwiu i zającu? Od czasów Ezopa powstało wiele jej wersji, były też one
rozszerzane o kolejne biegi i kolejne morały. Najważniejsze w tej bajce jest
to, że nie wolno lekceważyć przeciwnika, bo w sprzyjających warunkach każdy może
być lepszym. W Internecie krąży filmik ukazujący przypadki, gdy pewni zwycięstwa
przegrywają, bo zbyt wcześnie uznali swoje wygrane. Zamiast rywalizacji za
wszelką cenę zacznijmy wpajać zasady współpracy, rozwijajmy umiejętności pracy
w grupie, liczenia się z innymi. Uczmy respektu dla wiedzy, zdolności
wykorzystywanych dla wspólnego dobra. Uczmy poszanowania autorytetów.
Nie każdy musi być przywódcą. Są ludzie, którzy są
doskonałymi odtwórcami, którzy wolą siedzieć w swoim kąciku i pracować w
pojedynkę. Są też urodzeni przywódcy – świetni stratedzy, którzy potrafią
docenić i ukierunkować swoja armię. Dobry pracownik nie zawsze będzie dobrym
szefem, a dobry szef nie zawsze sprawdzi się w roli szeregowego pracownika. Są
ludzie, którzy wspaniale sprawdzają się w roli nauczycieli, potrafią przekazać
wiedzę, zarazić miłością do swojej dziedziny, rozpalić zapał w dążeniu do
wiedzy. Są tacy, którzy cieszą się z każdej możliwości uczenia się od innych,
korzystają z ich doświadczenia, szukają odpowiedzi na nurtujące pytania, a
zdobytą wiedzę przekuwają w działanie. Są też tacy, którzy nie lubią utartych
dróg i przecierają nowe szlaki. Często poranieni cierniami niezrozumienia wymyślają
nowe metody, tworzą wynalazki. Ale są i tacy, którzy chcą przemknąć przez życie
nie podejmując trudnych decyzji, zdając się jedynie na kierowanie przez innych.
Ludzie są różni. Chciejmy docenić tę różnorodność. Zobaczmy w niej potencjał do
tworzenia społeczeństwa, w którym każdy jest potrzebny i dla każdego jest
miejsce.
Bycie pierwszym
nie zawsze oznacza bycie zwycięzcą. Często większym osiągnięciem jest zwycięstwo
nad własną słabością. Nie trzeba być mistrzem, by być szczęśliwym. Małe zwycięstwa
potrafią dać więcej radości – wystarczy nauczyć się je zauważać i doceniać.