Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 24 kwietnia 2024 21:21

Historia pewnej burzy, czyli: czy zawsze musimy dojść do celu?

Kiedy wymyśliłam temat kolejnego artykułu, kiedy zaczęłam go pisać, nie myślałam, że życie walnie takim przykładem. Znam góry, chodziłam po nich dużo. Ale zawsze czuję wobec nich respekt. Zawsze bezpieczeństwo jest ważniejsze niż rutyna i dojście do celu. Zdarzyło mi się nie dojść do celu, bo właśnie rozpętała się burza. A burza w górach może przyjść w ciągu kilkunastu minut. Są różne aplikacje, które pomagają przewidywać pogodę i planować wyprawy. Nie zastąpią one jednak zdrowego rozsądku i słuchania doświadczonych.

Za zgodą rozmówców upowszechniam relację z ich rozmowy. Przyznam, że uważam ich za bohaterów dnia codziennego. Dlaczego? Dlatego, że starają się pomagać, edukować. Że ryzykując hejt i znieważanie, zwracają uwagę, tłumaczą. Kiedy prosiłam Marcina o możliwość powielenia tego tekstu, napisał mi: „Jeśli chociaż jedna osoba weźmie sobie do serca taki tekst i zacznie myśleć przy kolejnej wizycie w górach, to jest tego warte”. Oddaję więc im głos:

Przed chwilą rozmawiałem [Marcin Kęsek - AS] [...] z dobrą znajomą, która też wczoraj [22.08.2019 – AS] była w Tatrach i w porę uciekła na dół (woli, żebym ja to wrzucił, żeby nie musiała zbierać na siebie fali hejtu, dlatego nie napiszę tożsamości tej znajomej). Dziewczyna naprawdę sporo chodzi po Tatrach, o każdej porze roku, więc tego, jak widzi wczorajszą sytuację, nie widzi przez pryzmat kilku wyjść w góry. Przyznam, że to, o czym i w jaki sposób pisze, bardzo mocno na mnie zadziałało i zszokowało. Dlatego chciałem – jako lekcję pokory – udostępnić wam jej słowa. Przeczytajcie, proszę, do końca […].

„Hej. Pozwól, że też się odniosę do posta [inny tekst Marcina dotyczący jego przemyśleń po tej wielkiej tragedii – AS], ale nie publicznie, bo to wielka tragedia i bardzo mnie boli to, co się stało, więc nie chcę jakiejś gównoburzy rozkręcać. Generalnie chodzi o to, że też chętnie bym pohejtowała, tylko wiem, że teraz to nie ma znaczenia, bo to, co się stało, i tak już się stało.

Wyobraź sobie, że ja też byłam wczoraj w górach. Kiedy przyszła burza, byłam już na dole. Oczywiście sprawdziłam prognozy. Rano zwykłe meteo zapowiadało już deszcz, nie było więc sensu ryzykować. Wyszłam o 5:00 (w stronę Doliny Pięciu Stawów). Od 12:00 było widać, że pogoda się zmienia, chmury nachodzą, zaczynają szczelnie opinać granie, zrobiło się chłodniej i ciemniej. Czas uciekać.

Dokładnie o 13:02 spadł deszcz. Sprawdziłam, bo wyciągnęłam wtedy z plecaka kurtkę.

Chwilę później pierwszy pomruk, zaraz potem grzmot... pierwszy, drugi, trzeci. Przy pierwszym zaczęłam biec na dół. Mijałam rodziny z kilkuletnimi dziećmi... a nawet jeszcze mniejszymi, w nosidłach, bez kurtek, maluszki owinięte jakimiś pelerynami za 5 zł. I co? No właśnie nic. Nikt nie zawrócił. Nikt nawet się nie zatrzymał, żeby się zastanowić, co dalej, kiedy grzmi tak, że aż krew w żyłach na chwilę zastyga.

Mijałam dzieci, które się bały, zaczynały nerwowo pytać rodziców, co się dzieje, a oni i tak ciągnęli je do góry! Wreszcie zahaczyła mnie babka z 7-letnim na oko synkiem (to odnośnie do edukacji) i spytała, jak daleko jeszcze do góry. Zapytałam ją, czy kocha swoje dziecko. Popatrzyła tylko na mnie jak otępiała. Kontynuowałam więc, że jeśli tak, to niech schodzi. Burza idzie... Ba – ona już tu jest i za chwilę będzie naprawdę nieciekawie. Przystanął jakiś facet i do mnie z pyskiem, czemu ludzi straszę. A kobieta co? Zwróciła się do chłopczyka: „To co (dajmy na to), Szymek? Idziemy czy wracamy?”. I poszli...

Wiesz, jak ja się wczoraj czułam? Jakbym tylko ja widziała, co się dzieje, a reszta – nie wiem – oślepła, straciła głowę czy co jeszcze. Powiem tak: nie będę oceniać nikogo, kto był na Giewoncie, nie wiem, jaka była sytuacja, nie było mnie dokładnie tam, ALE gdyby piorun raził tyle osób na przykład pod Siklawą, tobym powiedziała, że stało się tak dlatego, że zachowały się jak kretyni...

... (w miejscu 3 kropek były moje [Marcina Kęski] odpowiedzi, gdyby ktoś pomyślał, że pisane jest chaotycznie)

Ja wczoraj miałam łzy w oczach. Jak grzmiało, lało… Już kij z dorosłymi ludźmi. Ale te DZIECI – za co? Do góry? Pomimo wszystko? W imię czego? Przejechanych kilometrów, zapłaconego parkingu i biletów? Straconego zdjęcia na Facebooka? Nie mogłam na to patrzeć, na tę skalę. Nieprzejednana skala głupoty, jak owce na rzeź, ja nie wiedziałam wtedy, że coś się stało (dzieje). Nikt nie wiedział... Ale czułam, że coś jest nie tak.

Ja wiem, że może mam większe doświadczenie, lepiej potrafię ocenić sytuację. Ale tam naprawdę nie trzeba było eksperta. Już od 12:00 byłam przekonana, że trzeba uciekać. Rozumiem, że jak ktoś jest w górach raz na rok, to mógł tych sygnałów nie widzieć. Ale jak już leje, grzmi, widać wyładowania???

...

Ja to teraz przeżywam wręcz osobiście. Nawet nie to, co się stało, tylko to, co wczoraj widziałam. To było najbardziej przerażające. To, że wszyscy olali sytuację, nie jakąś przyszłą-niedoszłą, tylko to, co właśnie w tym momencie się działo.

Gdzie my żyjemy? Musi się coś stać, żeby do ludzi dotarło, że trzeba uciekać? Musi ktoś przy nich zginąć, żeby dotarło, że teraz to jest [...] niebezpiecznie i nie idziemy dalej? Nie umiem tego pojąć... To jest dla mnie najbardziej przykre. Próbuję to od wczoraj zrozumieć, staram się – i nie potrafię […].

...

Już pomijam fakt, że temperatura obniżyła się nagle. Było to czuć. Nie rozpętał się huragan, ale pojawiły się podmuchy, których nie było wcześniej wcale. Było czuć, że pogoda się zmienia i że zmienia się nagle. Wszystko było. Trzeba było tylko chcieć to widzieć. Więc jak ktoś teraz mówi, że tego się nie dało przewidzieć, to po prostu go tam nie było – albo nie wiem. Fakt, że działo się to szybko. Ale myślę, że była przynajmniej godzina, żeby uciec, zejść jak najniżej. Nie jestem meteorologiem, nie znam się na zjawiskach atmosferycznych, ale znam się trochę na górach. Tak jak mówiłam, ja już od 12:00 byłam pewna, że trzeba iść w dół, i to jak najszybciej.

I żal mi serce ściska, jak pomyślę, że była AŻ GODZINA, żeby się ratować... I ci wszyscy ludzie mogli żyć, mogło się nic nie wydarzyć oprócz tego, że byliby mokrzy. [...]

Skala byłaby większa. Tylko tym razem góry obeszły się z nami łaskawie. To trwało kilka minut, nie liczyłam, ale wyładowań było kilka. Pięć? Sześć? A co by było, gdyby było ich 50? A burza trwała godzinę i objęła całe Tatry? Nie chcę nawet myśleć... Wiesz, ile ludzi było wtedy na Orlej Perci?!

[...]

Już mi dziś lepiej. Wczoraj nie chciałam nawet o tym mówić. Napisałam, bo czułam, że mnie zrozumiesz. Nie jestem przewodnikiem czy jakąś super znaną personą, himalaistką z kij wie jakim doświadczeniem, nie chcę, żeby ludzie myśleli, że znalazł się nie wiadomo kto i gada, jakby się znał na wszystkim najlepiej. Ale byłam tam i widziałam na własne oczy. I nikt mi nie wmówi, że było inaczej i że komentuję coś zza ekranu komputera... Po prostu mam taki przeogromny żal, że to się stało… a nie musiało. Naprawdę nie musiało”.

Pod postem pojawiło się wiele komentarzy. O dziwo – bez hejtu (uff, widocznie fani Marcina to ludzie na poziomie). Marcin dodał jeszcze swój, więc również go zacytuję:

Koleżanka prosiła, by przekazać Wam jeszcze jeden komentarz dotyczący naszej rozmowy i tego posta:

„Drodzy! Jesteście niesamowici. Jestem bardzo wzruszona. Myślałam, że nikt nie przebrnie przez tę moją chaotyczną rozmowę z Marcinem, okraszoną ogromnymi emocjami: smutkiem, żalem, bezsilnością i pytaniami wysłanymi gdzieś w bliżej nieokreśloną przestrzeń – bez odpowiedzi. Było mi już nawet głupio, że nie zostało to jakoś zredagowane, uporządkowane. Ale później uświadomiłam sobie, że może właśnie to było w tym wszystkim najlepsze. Uwierzcie, że przeczytałam wszystkie Wasze komentarze, historie – równie smutne i wzruszające. Z jednej strony cieszę się, że nie zwariowałam, a z drugiej przykro mi, że skala problemu jest jeszcze większa, niż mogłoby się wydawać. Pomijając brak pokory i głupotę, jest jeszcze trzeci grzech wśród turystów: nieświadomość. O ile na dwa pierwsze nie poradzicie nic, o tyle na ostatni jest „lekarstwo”. Dlatego proszę: nie bądźcie nigdy obojętni, reagujcie, starajcie się chronić (zwłaszcza tych najmłodszych, którzy nie ochronią się sami), dawajcie przykład, postępujcie słusznie i przede wszystkim polegajcie na instynkcie, intuicji i słuchajcie swojego wewnętrznego głosu. Nie bójcie się strachu, lęku, odpuszczajcie... Góry były i będą, a życia Waszego i Waszych najbliższych nikt nie wróci. Dziękuję Wam z całego serca. Bądźcie bezpieczni”.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
PRZECZYTAJ
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 8°CMiasto: Warszawa

Ciśnienie: 1001 hPa
Wiatr: 15 km/h