Mija 75. lat od wybuchu Powstania Warszawskiego. Wszystko zaczęło się na Żoliborzu, kilka godzin przed godziną „W”. Przedwczesna akcja utrudniła zajęcie strategicznych punktów w dzielnicy. Nieustannie atakowany, ale i niezdobyty do końca września Żoliborz tworzył skrawek wolnej Polski.
- Nie mam żadnych złudzeń, co nas tu czeka po wejściu Rosjan i ujawnieniu się, ale choćby mnie spotkało najgorsze, wolę to aniżeli zrezygnowanie ze wszystkiego bez walki. Musimy spełnić nasz obowiązek do końca – powiedział gen. Tadeusz Pełczyński do kuriera por. Jana Nowaka (Jeziorańskiego) podczas posiedzenia sztabu AK w mieszkaniu przy ulicy Śliskiej. To właśnie tam, 30 lipca legendarny kurier przekazał instrukcje od naczelnego wodza, a także wieści o porozumieniu zachodu ze Stalinem w sprawie powojennego porządku, wedle którego Polskę objęły wpływy sowietów. Powstanie zaś nie mogło wówczas liczyć na wsparcie Brygady Spadochronowej i masowe zrzuty broni. - Obecni przy stole, karmieni dotąd lakonicznymi depeszami i podtrzymującymi ducha audycjami z Londynu, słuchają w milczeniu z natężoną uwagą i rosnącym przygnębieniem – opisywał Nowak.
Warszawa długo nie była brana pod uwagę przy planowaniu akcji „Burza” zakładającej wyzwolenie przez AK miast na wschodzie. Sosnowski przewidywał, że Niemcy przerzucą w rejon stolicy ogromne siły uznając przy tym, że walka nie ma sensu. Jednocześnie w depeszy do dowódcy AK gen. Tadeusza „Bora” Komorowskiego znalazł się następujący punkt: „Jeśli przez szczęśliwy zbieg okoliczności w ostatniej chwili odwrotu niemieckiego, a przed wkroczeniem oddziałów czerwonych, powstaną szanse choćby przejściowego i krótkotrwałego opanowania przez nas Wilna, Lwowa, innego większego centrum lub pewnego ograniczonego niewielkiego choćby obszaru - należy to uczynić i wystąpić w roli pełnoprawnego gospodarza.”
Naczelny wódz gen. Kazimierz Sosnkowski zakazywał więc walki, ale jednocześnie zalecał opanowanie "większego centrum". 21 lipca, gdy zapadała decyzja o walce, mogła to być już tylko Warszawa.
Wybuch Powstania był pewny. Nie było tylko wiadomo kiedy
Kilka dni przed 1 sierpnia sytuacja w Warszawie była napięta. O powstańczym zrywie wiedziało coraz więcej osób. Trwały przygotowania. Niewiadomą była data i godzina. 31 lipca dowódca okręgu płk Chruściel "Monter" wsiadł na rower i pojechał na Pragę. Po drodze otrzymał informacje, że rosyjskie czołgi są bardzo blisko Warszawy. Informacji nie sprawdził i na popołudniową odprawę sztabu przyjechał godzinę wcześniej niż zaplanowano. Przekazał wiadomość, że Sowieci przejęli Radość, Miłosną, Okuniew, Wołomin i Radzymin. Po krótkiej naradzie uznano, że Powstanie rozpocznie się 1 sierpnia o godzinie „W”. W tym czasie na przedpolach Warszawy kończyła się wielka bitwa pancerna z udziałem 1000 czołgów, którą przegrali Rosjanie.
- Na miejsce zbiórki wybrałem się wcześniej i już o dwunastej jechałem tam na rowerze. Miałem do pokonania spory kawałek, bo ze Śródmieścia dostałem się na Żoliborz, na ulicę Krechowiecką. I całe szczęście, że nie czekałem do ostatniej chwili, bo Powstanie na Żoliborzu wybuchło dwie godziny wcześniej, niż powinno, czyli o godzinie piętnastej. Niemcy odkryli składy broni w istniejącym jeszcze do niedawna kinie „Tęcza”. Nie mieliśmy wyjścia, walkę musieliśmy podjąć wcześniej, niż zaplanowano – relacjonował Andrzej „Antek” Wiczyński, który Powstanie spędził na Żoliborzu. Należał do Obwodu II „Żywiciel” (Żoliborz), zgrupowania „Żyrafa II”, 227. plutonu „szczury kanałowe”. Od 17 sierpnia ’44 roku był dowódcą plutonu. Swoje osiemnaste urodziny spędził w walce o wolność.
- Przyjechała dziewczyna, łącznik, z informacją, że Powstanie jest o godzinie siedemnastej i mam się zameldować o szesnastej na Żoliborzu. I tu wspaniale zachował się mój tata, który był i w okresie okupacji, i potem po wojnie dyrektorem Banku Rolnego. Bank Rolny był czynny w czasie okupacji. Miał wprawdzie Treuhändera , czyli nadzorcę niemieckiego, bo jakby nie było Niemcy nie bardzo ufali Polakom, ale ojciec był dyrektorem i miał klucze do skarbca. A w skarbcu Niemcy przechowywali broń. (…) Poszedłem do ojca do gabinetu, bo z naszego mieszkania do gabinetu mojego ojca było „tajemne” przejście, i od razu mówię: „Tata ja się z tobą żegnam, bo za parę godzin jest Powstanie i wiesz, różnie może być”. Ojcu się zaszkliły oczy, ale mówi: „To zanim pojedziesz, zadzwoń po łączniczkę”. Ja mówię: „Ale po co?”. „A to zaraz zejdziemy do skarbca”. Zaprowadził mnie do skarbca i dał mi osiem rewolwerów holenderskich – wspominał po latach „Antek”.
Uzbrojenie Powstańców było dość marne. Pojawiały się głosy, że to było jak jeden do dziesięciu tysięcy. Już od pierwszych dni walk wysyłane depesze dotyczyły głównie próśb o wysłanie broni. Zrzucana z sowieckich samolotów amunicja w wyniku upadku deformowała się, tak samo jak broń.
„Walczyliśmy aż do wieczora, potem przeszliśmy do parku Żeromskiego”
- Rano dowiedzieliśmy się, że będzie Powstanie, musieliśmy przenosić broń. Przenosiliśmy ją w ośmiu przez ulicę Krasińskiego i Suzina do naszego oddziału na Felińskiego. Wyszliśmy zza rogu, a dwa wozy z policją niemiecką jechały w drugim kierunku po drugiej stronie, zobaczyli nas. (…) Zaczęli strzelać, bo wiedzieli, że będzie Powstanie. W walce zastrzeliliśmy jednego Niemca, on ranił jednego z nas. Potem odjechali, ale wrócili czołgami – mówił Julian Kulski z II Obwodu „Żywiciel” (Żoliborz), zgrupowania „Żniwiarz”, plutonu 226. Wówczas jako 15 – letni chłopiec walczył o wolną Polskę.
Niemcy ściągnęli posiłki ze śródmieścia. Ich czołgi jeździły ulicami Słowackiego i Mickiewicza, strzelając w każdą możliwą stronę. Przedwczesna akcja utrudniła zajęcie strategicznych punktów w dzielnicy. Okupanci odcięli Żoliborz od Śródmieścia, obstawili skrzyżowania i wiadukty, a także postawili w stan gotowości bojowej załogę Dworca Gdańskiego. Wielu Powstańców nie dotarło na swoje pozycje. Początkowo nie było ustalonego terenu posiadania, nie dotarła również broń i amunicja. Sytuacja sprzyjała do wyparcia Powstańców z Żoliborza. – Walczyliśmy aż do wieczora. Później przeszliśmy do parku Żeromskiego. Musieliśmy przeskakiwać przez Krasińskiego w dół, to jest nadal ta sama ulica, czołg stał na placu Wilsona, postawił karabiny maszynowe tak nisko, że musieliśmy wpaść, na pole kartoflane. Zastrzelili mojego kolegę, zostałem postrzelony w rękę, już miałem karabin, ale nie byłem ciężko ranny – wspominał Kulski.
Walka o Cytadelę
Cytadela jako jeden z ważniejszych punktów strategicznych była zajmowana w czasie okupacji przez Niemców. 1 sierpnia była bezskutecznie atakowana przez Powstańców. Pierwotny plan zakładał szturm przez mury od strony dzisiejszej Wisłostrady. Pomóc miały drabinki z liny. Ostatecznie jednak żołnierze „Żaglowca” i atakujące drugą bramę plutony 203. i 205. Ostrzeliwały okupantów z broni palnej. Potem próbował ich wspierać pluton ppor. "Żytomierskiego" Tadeusza Magiera.
- Na Żoliborzu już strzelali, Niemcy byli zaalarmowani, byli przygotowani, coś się już działo. I ja, z tymi dwoma granatami w kieszeni, poleciałem z innymi z bloku w stronę Cytadeli, szturmować ją! Rozkaz był taki: „Zdobyć Cytadelę”, bez żadnych szczegółów. A notabene wcześniej, jeszcze w czasie konspiracji, jeszcze chyba wiosną ‘44 roku wiedzieliśmy, że mamy szturmować Cytadelę, od strony dzisiejszej Wisłostrady. Oglądaliśmy te mury, coś kombinowaliśmy. Dowódca mówił: „Słuchajcie, będziemy mieli sznurowe drabinki, jakoś tam przejdziemy”. Było to zadanie dla komandosów prawdopodobnie, ale tak to miało być. Tymczasem wszystko to było nieważne, bo, mówię, szturmowaliśmy główną bramę Cytadeli. Tam Niemcy mieli zamontowany rodzaj bunkra i karabin maszynowy, w związku z tym bardzo szybko się nasz szturm skończył – wyjaśniał Tadeusz „Nałęcz” Wąsak z II Obwodu „Żywiciel” (Żoliborz) Warszawskiego Okręgu Armii Krajowej, zgrupowania „Żaglowiec”, plutonu 205. Gdy wybuchło Powstanie miał 19 lat.
Następnego dnia Niemcy umocnili obronę, instalując na przedpolu Cytadeli, za fosą, dodatkowe stanowiska karabinów maszynowych i drewniane strzelnice.
- W ciągu paru minut przyduszono nas do ziemi, a na szczęście, w okresie okupacji, może jeszcze będzie okazja później mówić, miejscowi mieszkańcy gdzie mogli, to sadzili jarzyny, pomidory – siali, żeby się dożywić. W zawiązku z tym między tymi blokami mieszkalnymi, jak pamiętam, między Zajączka a Cytadelą, jest osiemdziesiąt czy sto metrów ogródków. I my zalegliśmy w jarzyny, w te pomidory i tak doleżeliśmy do zmierzchu – podsumował szturm na Cytadelę „Nałęcz”.
Tak wyglądał pierwszy dzień Powstania
Niemcy wycofali się z centrum dzielnicy. Powstańcy pod dowództwem ppłk Mieczysława Niedzielskiego "Żywiciela" wyruszyli do Puszczy Kampinoskiej. – Dostaliśmy rozkaz ze Śródmieścia via Londyn, byśmy wycofali się do Kampinosu, do wsi Sieraków. Tak całe zgrupowanie „Żywiciel” już pierwszego dnia musiało się wycofać – opowiadał „Antek”. Później przyszedł rozkaz powrotu na Żoliborz. Wszyscy wracali w ulewną noc, przemoczeni i głodni. – Tak wyglądały pierwsze dni. Potem zaczęła się normalna powstańcza walka. Wypieraliśmy Niemców z kolejnych ulic. Niestety nie udało nam się zdobyć Cytadeli czy Instytutu Chemicznego. Opanowaliśmy cały Żoliborz, ale bez strategicznych punktów, i tak to wyglądało przez całe dwa miesiące. Za to udało nam się zdobyć kanały – dodał „Antek”.
Korzystałem z książek i publikacji: Magda Łucyan „Powstańcy”, Jan Nowak-Jeziorański „Kurier z Warszawy”, Archiwum Historii Mówionej, Norman Davies „Powstanie '44”
Napisz komentarz
Komentarze