„Rodzinny dom” – te słowa przywołują wspomnienia, wytchnienie, uśmiech, rozrzewnienie. Rodzinny dom jawi się jako ostoja, bezpieczeństwo, miłość, bliskość. Czy zawsze? Niestety nie. Zbyt wiele jest rodzin patologicznych, gdzie rządzą przemoc, strach, alkohol, narkotyki. W tym artykule nie będę pisać o marginesie społecznym. Skupię się na „normalnej” rodzinie.
Czy w rodzinach uznawanych za normalne zawsze
dobrze się dzieje? Zawsze jest bezpiecznie?
W trudnej sztuce wychowania każdy rodzic popełnia większe lub mniejsze błędy.
Niektóre sami korygujemy, inne dopiero ktoś stojący z boku nam uzmysławia.
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego dostępu do wybranych treści. Jeśli chcesz zyskać dostęp do wszystkich artykułów, wykup prenumeratę.
Przyjrzyjmy się pułapkom, w jakie każdy rodzic,
dziadek czy opiekun może wpaść, i jeszcze pociągnąć za sobą dziecko.
Okno na świat
„Legnica: Dwuletni Kacperek wypadł z okna. W tym
czasie kompletnie pijany ojciec spał, a pijana matka włóczyła się po mieście”.
„Sanok: 11-miesięczna dziewczynka wypadła z okna”.
„Łowicz – pięciolatek wypadł z okna pierwszego piętra.
Matka wyszła z domu i zostawiła syna z pijanym ojcem dziecka”.
Prawie codziennie lokalne czy krajowe środki
masowego przekazu donoszą o kolejnych dzieciach, które wypadły z okien. Czy tak
musi być? Co jest przyczyną tych zdarzeń? Najczęściej mylnie pojmowane
bezpieczeństwo.
Rodzice pewnie mnie zechcą zakrzyczeć. Przecież oni
dbają o swoje dzieci, mówią im, że nie wolno, że to niebezpieczne, tłumaczą…
No, wszystko pięknie, ale – postawmy się na chwilę w roli dwu-trzylatka:
Co znaczy „niebezpiecznie”?
Co to znaczy „połamać się”?
Co to jest „ryzyko”?
Jak ocenić wysokość?
Ile trwa chwila?
Co zrobić, gdy mama gdzieś poszła, a tylko przez
okno jest szansa ją zobaczyć?
Kiedy widzę małe
dziecko stojące na parapecie – zamieram. Nawet wtedy, gdy stoi przy nim dorosły.
Moja wyobraźnia pracuje. I od razu nasuwa się pytanie: „Czego w takiej chwili
uczy się człowieczek?”. Uczy się: „wolno stać na parapecie”. On nie widzi i nie
rozumie zależności „wolno tylko wtedy, gdy…”. Nie rozumie, dlaczego gdy mama
sama stawia na parapecie, razem się śmieją, pokazują sobie, co tam ciekawego na
podwórku, to jest fajnie, a gdy sam człowieczek dokona tak trudnego czynu:
przesunie krzesło, wespnie się na nie, a z niego na parapet, kiedy pokaże, jaki
jest „duży”, że umie, to… mama krzyczy, że nie wolno. „To wolno czy nie wolno?
Przecież było miło, wesoło, tyle się dzieje za oknem, tyle można zobaczyć. Mama
pokazywała biegające pieski, latające ptaszki. Pokazywała bawiące się w berka
dzieci i szumiące gałęzie, i płatki śniegu, i chmurki. I zobaczyć można było
tatę i babcię, którzy wracali do domu… A ciekawe, co jest bliżej, co jest pod
oknem. Muszę to kiedyś sprawdzić…”. Znacie ciąg dalszy?
Przyda się…
„Witusiu, skończyłeś
już pić?”. Dziecko przytakuje i wyciąga w stronę mamy pustą plastikową butelkę.
Butelka po soczku jest fajna, kolorowa, ma dostosowaną do picia zakrętkę. „O,
jeszcze się przyda” – myśli mama i odstawia ją na stół. Nie lubi wyrzucać
rzeczy, dla których można znaleźć ponowne zastosowanie. Butelka – wraz z innymi
podobnymi butelkami – zostaje umyta. Pewnego dnia zostaje ponownie wlany w nią
sok i Wituś zabiera ją na spacer. Po kilku użyciach mama stwierdza, że do picia
to chyba się już nie nadaje, ale znajduje dla niej nowe zastosowanie: w
wielkiej butli zostało tylko trochę płynu do mycia kafelków, akurat tyle, ile
mieści ta butelka. Ciecz zostaje przelana i butelka stoi sobie teraz wśród
innych butli na podłodze w łazience.
Ciekawskie dzieci
lubią eksperymentować. A w domu można znaleźć tyle rzeczy do eksperymentów! Środki
chemiczne mają ciekawe opakowania, kolory, konsystencje. Wprost proszą, żeby się
nimi pobawić. To na nas, rodzicach, spoczywa obowiązek nauczenia naszych
pociech, że nie wolno im samowolnie brać różnych rzeczy. Starsze dzieci powinny
nauczyć się odczytywania podstawowych oznaczeń niebezpiecznych substancji. Trzeba
też ustawiać chemikalia w miejscach niedostępnych dla najmłodszych, szczególnie
wtedy, gdy zdarzy się, że musimy przelać lub przełożyć coś do opakowania zastępczego
(to opakowanie może przecież przypominać dziecku jego ulubiony soczek i ono
niechcący może się napić).
Leko-żelki i inne słodkości
Misio-tabletki o smaku białej czekolady,
truskawkowym, pomarańczowym; żelki z multiwitaminami o smaku…; dinożelki;
lizaki na ból gardła; świecące żelki na mocne kości; gumy rozpuszczalne na ból
gardła; dropsy-multiwitamina; syrop na kaszel o smaku…
Ostatnio wiele leków i paramedyków dla dzieci ma
atrakcyjny kształt i smak, kuszą też opakowania. Niestety, przez to dzieci narażone
są na wielką pokusę i nieświadome przyjęcie zbyt dużej dawki leku. Wszyscy
zdajemy sobie sprawę, że leki nieodpowiednio podane mogą być bardzo
niebezpieczne. Bezwarunkowo powinniśmy przechowywać je w miejscach
zabezpieczonych i niedostępnych dla dzieci – nawet tych najbardziej sprawnych.
Kizia-mizia
Wiele razy widziałam,
jak rodzic trzyma dziecko na kolanach, a ono klepie rodzica po twarzy, czy też
rodzic pomaga mu, kierując jego rączkami, w takim klepaniu. Rodzic bardzo się
cieszy, dziecko też. Pozornie jest to świetna zabawa. Ale czy na pewno? Pod
nazwą zabawy nieświadomie dziecko uczy się, że „wolno bić”. Czy chcemy, by jako
nastolatek było wobec nas agresywne? Czy chcemy, żeby agresję i poniżanie
innych traktowało jak świetną zabawę? Warto się nad tym zastanowić.
Ósmy cud świata
Nasze dziecko jest wspaniałe, najweselsze, najmądrzejsze,
najładniejsze… Czy faktycznie? Utwierdzanie go w jego wspaniałości i wyjątkowości
jest kłamstwem – zawsze można znaleźć kogoś lepszego, mądrzejszego, ładniejszego.
Może także przysporzyć wielu problemów, gdy dziecko zetknie się z innymi,
równie wyjątkowymi i „najwspanialszymi”. Będzie się czuło oszukane,
zdezorientowane, będzie walczyło o swoje miejsce na szczycie. Będzie
sfrustrowane, że inni nie gloryfikują go na równi z rodzicami.
Każde dziecko jest wyjątkowe, niepowtarzalne, ale
wskazując mu i wzmacniając jego dobre cechy i talenty, pokazujmy, że inni też są
wyjątkowi i też mają zdolności. Nie można mierzyć jedną miarką wszystkich – jak
w znanym cytacie: „Każdy jest geniuszem. Ale jeśli zaczniesz oceniać rybę pod
względem jej zdolności wspinania się na drzewa, to przez całe życie będzie myślała,
że jest głupia”.
Dajmy dziecku możliwości rozwoju, dajmy poczucie
bezpieczeństwa. Pozwólmy cieszyć się z sukcesów. Ale nie kłammy, że jest ósmym
cudem świata, bo gdy odkryje, że nie jest, to może nigdy nam nie wybaczyć.
Tyle ci daliśmy…
Mieć czy być? Odwieczne pytanie. W zagonionym współczesnym
świecie mamy coraz więcej dóbr materialnych, a coraz mniej czasu dla siebie,
dla bliskich. Zamiast pograć z dzieckiem w piłkę, zatrudniamy nianię, kupujemy
mu kolejną grę, kolejny gadżet. Kiedy dziecko domaga się naszej obecności,
wtedy wymigujemy się, bo „jesteśmy zapracowani”, „zmęczeni pracą”. Czasami
nawet wypominamy: „Tyle dla ciebie robię, tyle ci dajemy/kupujemy, a ty ciągle
marudzisz”. Zastanówmy się, czy faktycznie dziecko potrzebuje każdej nowinki
technicznej. Czy nie ważniejsze są dobre relacje, bliskość? Maluch szuka z nami
kontaktu. Jeśli nie będzie go miał lub jeśli kontakt ten będzie zaburzony, to
nie liczmy na to, że dogadamy się z nastolatkiem.
Bezstresowe wychowanie
Nie istnieje „bezstresowe wychowanie”. Zostawienie
dziecku wolnej ręki we wszystkim jest dla niego stresujące. Dziecko nie ma doświadczenia
w decydowaniu, gubi się w świecie bez zasad. Potyka się o brak konsekwencji.
Nie czuje się bezpieczne bez jasno określonych granic.
„W moim magicznym domu ciepło jest i
bezpiecznie…” – śpiewała Hanna Banaszak. Dajmy dziecku bezpieczny dom. Może
uboższy w dobra materialne, ale za to silny w kompetencje społeczne, silny w
uczenie emocji, wytrwałości, dążenią do realizacji zamierzeń, a także
ponoszenia konsekwencji za własne czyny. Będzie to najlepsza podwalina dorosłości.
Dziecko będzie chciało wracać do domu, gdzie czuje się kochane, akceptowane,
rozumiane. Będzie miało swoją przystań i trampolinę do dobrego życia.