Dorota Łoboda, żoliborzanka, mama dwóch nastoletnich córek, które uczęszczały do żoliborskich przedszkoli i szkół. Prowadzi żłobek na Żoliborzu. Jest radną i przewodniczącą Komisji Edukacji m.st. Warszawy.
Dorota, Twoja kariera polityczna mogła zacząć się już w 2014 roku, kiedy startowałaś z list Platformy Obywatelskiej do Rady Dzielnicy Żoliborz. Dlaczego się nie udało?
Ten artykuł czytasz w ramach bezpłatnego dostępu do wybranych treści. Jeśli chcesz zyskać dostęp do wszystkich artykułów, wykup prenumeratę.
Tego nie wiem. Może
zabrakło mi szczęścia, a może doświadczenia w prowadzeniu kampanii wyborczej.
Miałam ostatnie miejsce na liście, zdobyłam sporo głosów, które zawdzięczałam
wieloletniej działalności w radzie rodziców w szkole przy Braci Załuskich (szkoła
nr 267 − przypis redakcji), tam jestem najbardziej rozpoznawalna. Jednak to nie
wystarczyło. Za to w kampanii wyborczej poznałam wiele świetnych osób, w tym Izę
Rychter, radną Nowego Żoliborza, z którą razem rozdawałyśmy ulotki wyborcze. Ta
koalicyjna przyjaźń trwa do dziś.
A co robiłaś w tej radzie rodziców ?
Zaczęłam od
wprowadzenia lekcji etyki, którym ówczesny dyrektor był przeciwny. Udało się
jednak te lekcje zorganizować, a przy okazji zebrać sporą grupę rodziców,
którzy zaczęli rozkręcać różne inne inicjatywy w szkole. Robiliśmy wiele –
pikniki, imprezy integracyjne, konkursy dla dzieci. Zainicjowaliśmy organizację
gry miejskiej z okazji Święta Niepodległości. Nasze uczennice i uczniowie co
roku, 11 listopada, wychodzą z mapą na ulice Żoliborza, odnajdują miejsca pamięci
i charakterystyczne dla naszej dzielnicy punkty – rozwiązują zadania i uczą się
historii tej dużej i tej lokalnej – żoliborskiej. Jako rada rodziców walczyliśmy
też o niezbędne remonty i dofinansowanie wyposażenia szkoły, pomagaliśmy innym
rodzicom rozwiązywać problemy, które napotykali w szkole. Wtedy odnalazłam się
w działaniach społecznych. Mimo że nie dostałam się do rady dzielnicy działałam
dalej.
I pewnie byłoby tak dalej, gdyby nie pewne zdarzenia
Tak, przyszedł czas
kiedy stanowisko ministra edukacji przejęła Anna Zalewska i postanowiła
zreformować oświatę, a ja już wtedy, jako osoba dobrze znająca się na tych
sprawach, wiedziałam, że to będzie katastrofa i niestety nie pomyliłam się. Na
prośbę Mileny Leśniak, również żoliborskiej mamy, pomogłam rozkręcić fanpage
Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji, który początkowo miał być miejscem, gdzie
rodzice szóstoklasistów będą mogli znaleźć informacje o planowanych zmianach w
edukacji. Całkiem nieoczekiwanie ten fanpage rozrósł i przerodził się w
ogólnopolski ruch rodziców przeciwko reformie.
Czyli stąd wziął się cały ruch, którego teraz jesteś liderką?
Tak. Narodził się
na Żoliborzu. Dzięki temu, że prowadzę własna firmę, miałam trochę więcej czasu
niż inne mamy i zaczęłam chodzić na posiedzenia sejmowe i zabierać na nich głos
informując o skutkach jakie przyniesie tak nieprzemyślana reforma. Zaczęły się
odzywać do mnie media, podjęłam współpracę z ZNP, zorganizowałam kilkanaście
manifestacji przeciwko reformie, byłam jedną z inicjatorek zbiórki podpisów pod
wnioskiem o referendum w sprawie reformy edukacji. Niestety 910 tysięcy
podpisów zostało wyrzuconych do kosza, a fatalna w skutkach reforma weszła w życie.
Tuż po tym wystartowałaś w wyborach do Rady Warszawy, po to aby mieć większy wpływ na konsekwencje reformy w Warszawie.
Doszłam do wniosku,
że wyczerpałam możliwości jakie ma aktywistka i jeśli chcę mieć realny wpływ na
edukację, to muszę się dostać tam, gdzie podejmuje się decyzje dotyczące szkoły.
Dostałam propozycję startu do Rady Warszawy z list Koalicji Obywatelskiej, którą
przyjęłam.
Wstąpiłaś do partii?
Nie było wobec mnie
takich oczekiwań a i ja wolałam pozostać niezależna.
No i udało się dostać do rady.
Tak. Miałam 15
wynik wśród wszystkich kandydatek i kandydatów w Warszawie. Jestem pewna, że zawdzięczam
ten wynik nauczycielom i rodzicom. Wielu z nich pomagało mi w kampanii. Czuję
na sobie ciężar odpowiedzialności i bardzo chcę odwdzięczyć się za zaufanie,
które okazały mi te grupy.
A co można zmienić z poziomu samorządu?
Przede wszystkim
poprawić warunki w szkołach i przedszkolach. To jest możliwe w jeden sposób –
musimy budować nowe placówki oraz rozbudowywać i remontować istniejące.
Jeśli chodzi o
jakość nauczania to fatalnie napisanych podstaw programowych nie zmienimy, ale
możemy wprowadzać na przykład zajęcia dodatkowe – sportowe, artystyczne,
rozwijające różne zainteresowania. Dla mnie osobiście bardzo ważna jest
edukacja antydyskryminacyjna. Mieliśmy pilotażowy program na Ochocie przeciw
przemocy i wykluczeniom. Obecnie rozmawiam z żoliborskim Naczelnikiem Wydziału
Oświaty o tym, aby ten program został wprowadzony na Żoliborzu.
Czy dyskryminacja to faktycznie duży problem w szkołach ?
Problem jest
wszechobecny i dotyczy on dyskryminacji ze względu na różne przesłanki, nie
tylko orientację seksualną, o czym było ostatnio bardzo głośno przy okazji
podpisania przez prezydenta Trzaskowskiego Deklaracji LGBT+, ale także tego,
jak ktoś się ubiera, tego czy jest biedny czy bogaty, gruby czy chudy, wierzący
czy niewierzący, jest dziewczynką czy chłopcem, a także tego czy jest osobą z
niepełnosprawnością. To jest to co możemy i robimy z poziomu samorządu. Oprócz
Komisji Edukacji w której „utknęłam” w uchwałach dotyczących powoływania szkół
i przedszkoli, nadawania patronów, tworzenia sieci szkół, powołałam zespół do
spraw edukacji i tam wraz z radnymi miejskimi i dzielnicowymi wypracowujemy miękkie
rozwiązania, które z poziomu miasta możemy wprowadzać.
Podasz przykład takich rozwiązań?
Odchodzenie od prac
domowych, które są zmorą polskiej szkoły. Powinny być zadawane w zdecydowanie
mniejszej ilości i w sensowny sposób, tak aby dzieci wiedziały czemu służą, aby
były maksymalnie efektywne i aby każde dziecko było w stanie je samodzielnie
wykonać. Szkoła nie musi polegać na tym, że dziecko uczy się tam przez 7
godzin, a potem kolejne trzy w domu. Ten czas można w znaczny sposób skrócić.
Prace domowe nie powinny dzieci dobijać, ale je rozwijać.
Jeżeli zrobimy taki
program w porozumieniu z uczelniami wyższymi, które opracują go we współpracy z
nauczycielami, to możemy go wdrożyć w warszawskich szkołach, co jest moim
wielkim marzeniem.
Kolejny problem to
ciężkie tornistry, które są również niejako konsekwencją prac domowych, bo
nawet jeśli wprowadzimy szafki w szkołach, to dzieci i tak będą musiały brać podręczniki
do domu, żeby odrabiać prace domowe. Te rozwiązania trzeba wprowadzać w
pakiecie.
Nie zmienimy modelu
nauczania z poziomu samorządu, ale możemy na przykład zachęcać nauczycielki i
nauczycieli do tego, aby odeszli od powszechnie znanego nam wszystkim
ustawienia ławek, w którym dzieci siedzą do siebie plecami.
Możemy tez wpłynąć
na to, żeby lekcje religii były na pierwszych lub ostatnich zajęciach, żeby
dzieci, które nie uczęszczają na te lekcje nie musiały spędzać czasu w świetlicy
lub na korytarzu.
Możemy ułatwić dostęp
do kultury i zajęć sportowych. Wprowadziliśmy już dofinansowanie w wysokości
100 złotych rocznie na każde dziecko do wykorzystania na wyjścia do teatrów,
kin, muzeów czy ośrodków sportu.
A może w takim razie e-podręczniki, nie będzie dźwigania?
Wprawdzie wiele
warszawskich szkół jest na to technicznie przygotowanych, ale co z tego skoro
do nowej podstawy programowej brakuje e-podręczników. Gdyby wszystkie podręczniki
miały elektroniczne wersje, dzieci mogłyby mieć zwykłe podręczniki w domu, a w
szkole uczyć się z e-podręczników. Niestety pani Zalewska o tym zapomniała
podczas głęboko przemyślanej reformy.
Co jeszcze można zrobić, żeby dzieci nie musiały każdego dnia dźwigać plecaków, które mogłyby z powodzeniem sprawić kłopot nawet dorosłym?
W naszej szkole na
Żoliborzu zrobiliśmy tak, że z funduszu Rady Rodziców kupiliśmy dodatkowe
komplety podręczników, z których dzieci mogą korzystać podczas zajęć, swoje –
zostawiając w domu, ale tego rodzaju rozwiązania nie powinny być realizowane za
pieniądze rodziców. Staramy się też ten temat przeanalizować jako miasto.
Możesz nieco rozwinąć temat zmiany ustawienia ławek?
Podkowy, wyspy
zmieniają sposób pracy z dziećmi, pozwalają pracować w grupach, sprawiają, że
dzieci rozmawiają ze sobą, mają kontakt wzrokowy, wymieniają informacje. Dzieci
często w jakimś zakresie mają dużą wiedzę i mogą się uczyć od siebie wzajemnie,
nie tylko od nauczyciela. Takie ustawienie pozwala również włączać dzieci trochę
mniej uzdolnione w danym zakresie albo bardzo nieśmiałe, którym łatwiej jest
zabrać głos jeśli mówią do grupy rówieśników. Takie rozwiązania uczą współpracy,
a to umiejętność bardzo w polskiej szkole niedoceniona.
Nie masz czasem niedosytu, że mogłabyś zrobić więcej, np. z poziomu parlamentu?
Rozważam udział w
wyborach parlamentarnych. Chociaż bardzo spodobała mi się praca w samorządzie,
bo daje mi poczucie sprawstwa i świadomość, że mogę sporo rzeczy zmienić dla
dobra dzieci, to perspektywa tego, że można by mieć jeszcze większy wpływ na
polską edukację jest bardzo kusząca.
Moją misją i
marzeniem jest zmiana modelu nauczania w Polsce, a tego z poziomu samorządu nie
jestem w stanie zrobić.
Waham się jednak,
bo podoba mi się ten ciągły kontakt samorządowy z przedszkolami, szkołami, z
dziećmi, nauczycielami i rodzicami. W zasadzie nie ma dnia, w którym nie
rozmawiałabym z kimś o tym, co można zrobić dla konkretnej szkoły czy
przedszkola. Dodatkowo w samorządzie, jako przewodnicząca Komisji Edukacji, mam
spory, bezpośredni wpływ na to co dzieje się w oświacie, w parlamencie sytuacja
jest dużo bardziej złożona. Kusi mnie jednak perspektywa działań na większą
skalę.
Z poziomu samorządu
nie jesteśmy w stanie odwrócić najbardziej bolesnych skutków reformy. Możemy
olbrzymim nakładem sił i środków niwelować skutki kumulacji roczników. W wyniku
reformy do warszawskich szkół średnich we wrześniu pójdzie 44 tysiące młodych
ludzi, czyli ostatni rocznik gimnazjalistów i pierwszy rocznik absolwentów ośmioletniej
szkoły podstawowej. W ubiegłym roku potrzebowaliśmy 19 tysięcy miejsc, w tym –
ponad dwa razy tyle. Wszystkim musimy zapewnić kontynuację nauki, ale wiązać się
to będzie z przepełnieniem szkół, wydłużeniem godzin pracy, a w niektórych
przypadkach zwiększeniem liczby uczennic i uczniów w klasach. Do tego do najbardziej
obleganych liceów i techników będzie dużo trudniej się dostać. Taka sytuacja
powoduje stres i frustrację młodzieży. Przygotowaliśmy wystarczającą liczbę
miejsc, aby każdy absolwent gimnazjum i szkoły podstawowej mógł kontynuować
naukę w wybranym typie szkoły, ale mam poczucie, że zamiast ulepszać oświatę,
zajmujemy się gaszeniem pożaru wywołanego nieprzemyślanymi zmianami minister
Anny Zalewskiej.
Nie poradzimy nic
na fatalne, nowe podstawy programowe nastawione na naukę pamięciową i wiedzę
encyklopedyczną. Nie uratujemy siódmo- i ósmoklasistów przed spędzaniem wielu
godzin w szkole, przemęczeniem i przepracowaniem wynikającym ze skumulowania
wiedzy z niektórych przedmiotów z dotychczasowych trzech lat gimnazjum do dwóch
w podstawówce. Nie uratujemy trzech przejściowych roczników, które w wyniku
reformy uczą się biologii i geografii niejako od środka, bo program zakłada, że
miały te przedmioty w klasach 5. i 6., a tak nie było. Te dzieci będą musiały
nadrabiać materiał w liceum, o ile do niego trafią. Te, które pójdą do szkół
branżowych, braków w wiedzy ogólnej wynikających ze zmiany podstaw programowych
w trakcie cyklu edukacyjnego – nie nadrobią nigdy. Nasz rząd dokonał rzeczy
niesłychanej i niespotykanej nigdzie w Europie – skrócił okres obowiązkowego
kształcenia ogólnego z 9 do 8 lat. Tego nie zmienimy jako samorządowcy.
Jako samorząd
ponosimy finansowe skutki zmian w edukacji. Wydajemy pieniądze na
dostosowywanie szkół do reformy. Tylko na pierwszy etap poszły 53 miliony,
kolejny szacujemy na dodatkowe 20. Za te pieniądze moglibyśmy wybudować nową
szkołę albo przedszkola czy żłobki. Wiesz ile sensownych programów edukacyjnych
i zajęć dodatkowych moglibyśmy za te pieniądze wprowadzić?

Gdyby Ci się udało wejść do parlamentu, to mam rozumieć, że rozmawiam z przyszłą Minister Edukacji?
Tak daleko nie sięgam
myślami, wszystko przed nami.
Dorota, ostatnie pytanie. Jak się skończy strajk nauczycieli ?
Myślę, że jeśli rząd
nie zaproponuje nowych rozwiązań to wyczerpani nauczyciele zaczną powoli od
strajku odstępować. Im jest ciężko z tym, że muszą strajkować. Strajk to
przecież rozwiązanie ostateczne. Części z nich może nie wystarczyć sił i
determinacji. Trzeba jednak pamiętać, że w tym strajku nie chodzi jedynie o
pieniądze. Nauczyciele mają dosyć tego jak są traktowani, że są obrażani, że
wszystkie skutki reformy spadają na nich. Walczą też o szacunek dla swojego
zawodu.
Jest jednak jeszcze
jeden bardzo ważny czynnik, który może wpłynąć na rozwój sytuacji. Nauczyciele
szkół średnich są bardzo zdeterminowani i założyli nawet Międzyszkolny Komitet
Strajkowy i są zdecydowani nie przeprowadzać klasyfikacji, a jest to realne
zagrożenie dla matur.
Obawiam się jednak,
że największy w historii strajk w polskiej szkole skończy się tak jak w przypadku
protestu osób z niepełnosprawnością, czyli zostanie przetrzymany i przez władze
stłumiony.
Bardzo dziękuję Ci za rozmowę i trzymam kciuki za powodzenie.