Gaja Kuroń i Jakub Kuroń opowiedzieli nam co łączy ich z Żoliborzem, dlaczego w życiu wybrali kulinarną drogę wytyczoną przez Ojca – Macieja Kuronia a nie polityczną śladami Dziadka – Jacka Kuronia oraz o tym jak gotowało się i gotuje w rodzinie Kuroniów. Na koniec zaserwowali nam swój sprawdzony przepis na domowy zakwas na żurek. Rozmowa z tym uroczym Rodzeństwem była czystą przyjemnością, zapraszam do lektury.
Co prawda jest już po świętach ale dobry przepis na żurek jest zawsze w cenie. Zapraszamy do przeczytania pełnej wersji wywiadu z Rodzeństwem Kuroniów.
Pozwolę sobie najpierw zwrócić się do Kuby - znamy się z Izabelina, byliśmy sąsiadami, ale to nie jedyne miejsce, które jest bliskie Twojemu i mojemu sercu. Ciepłe uczucia żywimy oboje również do Żoliborza. Opowiedz nam, czy czujesz się związany z Żoliborzem?
JK: Jak najbardziej. Historia naszej rodziny od kilku pokoleń wstecz jest związana z Żoliborzem. Dziadek mieszkał na Mickiewicza w tym słynnym mieszkaniu na Mickiewicza, gdzie rodził się ruch opozycyjny, korowski i nie tylko. Tam znajdowała się centrala telefoniczna, gdzie odbierano różne telefony i przekazywano informacje dalej na zachód, obok jest tablica pamiątkowa, kamień w parku Żeromskiego, jest plac Jacka Kuronia, więc Żoliborz, można powiedzieć, w pewnym sensie jest przesiąknięty Jackiem Kuroniem. Dziadek żył tą dzielnicą, żył sprawami całej Polski, ale Żoliborz był bardzo bliski jego sercu. Gdy dziadkowie mieszkali na Żoliborzu, przyszedł na świat mój ojciec – Maciej. Rodzice mieszkali na Żoliborzu, gdy urodził się mój brat − Jasiek, potem przenieśliśmy się na Bielany na ulicę Schroegera, wiec wszystko działo się w ramach Żoliborza i Bielan. Potem wróciliśmy na Żoliborz i mieszkaliśmy tam razem z dziadkami ze strony mojej mamy i potem wyprowadziliśmy się do Izabelina Następnie, już jako dorosły człowiek, wróciłem na Żoliborz i zamieszkałem na tym samym osiedlu na Krasińskiego na czwartej kolonii. Już jako świadomy obywatel przesiąkłem tym klimatem. Uwielbiam okolice właśnie czwartej kolonii, Teatr Komedia, wszystkie parki dookoła, dawną ulicę Stołeczną, to, że mówię plac Wilsona a nie "Łilsona", bo tak podobno mówią żoliborzanie, te wszystkie miejsca przesiąknięte historią, II Wojną światową, Powstaniem warszawskim, Cytadela Warszawska, no i oczywiście tym, że to były moje pierwsze lata dzieciństwa. Łobuzowanie w starej kotłowni przy ulicy Suzina, ganianie się z dzieciakami z sąsiednich kolonii. To były takie czasy, że między nami zawsze powstawały jakieś animozje. Gonił nas pan cieć z kotłowni, było naprawdę fajnie. Beztroskie czasy. Zapuszczaliśmy się aż do Kępy Potockiej, nikt wtedy nas nie pilnował, to były beztroskie czasy. Dziś mieszkam na Bielanach, ale należę do żoliborskiej spółdzielni mieszkaniowej, więc nadal mam z Żoliborzem coś wspólnego, ale wystarczy, że wsiądę na rower, dwa razy zakręcę pedałami i z powrotem jestem na Żoliborzu. Jeżdżę sobie po parkach, odkrywam nowe miejsca. To jest dzielnica, którą można cały czas zwiedzać i odkrywać na nowo.
Ty, Gaju, kiedy poznałaś Żoliborz? Przecież jako dorosła osoba nie miałaś okazji zaglądać już do dziadka Jacka Kuronia na Mickiewicza?