Powstali, by bronić polskiego handlu przed wielkim kryzysem, a ich dumą stał się później "Merkury", "Hala Marymoncka", "Agora" i "Żoliborski". Droga do sukcesu nie była jednak łatwa, bo na przeszkodzie stała duża konkurencja, niski fundusz udziałowy i niewielka ilość członków. Przeważyły jednak konkurencyjne ceny.
Już po kilku latach od rozpoczęcia działalności Warszawska Spółdzielnia Spożywców cieszyła się coraz większym uznaniem gospodyń, które chętnie robiły zakupy w sklepach. Przedwojenna Społem była mocno związana z Żoliborzem - to właśnie przy ul. Krasińskiego 10 znajdował się zarząd spółdzielni, sklep i chętnie uczęszczana przez mieszkańców jadłodajnia. Z kolei na rogu ul. Maczka i ul. Suzina był sklep opałowy. W ciągu dnia zakupy można było zamówić przez telefon, a rano bezpośrednio do domów dostarczano świeże pieczywo, mleko i masło.
W ciągu dnia zakupy można było zamówić przez telefon, a rano bezpośrednio do domów dostarczano świeże pieczywo, mleko i masło.
Po 1945 roku górę wzięły powojenne antagonizmy, a także "bitwa o handel". Dopiero w 1957 roku przywrócono historyczną nazwę Społem, a wbrew obiegowym opiniom, PRLowska władza nie faworyzowała działalności spółdzielni. Wiele z nich musiało walczyć o byt, a samorządność i samodzielność odzyskały dopiero na początku lat 80.
Najpiękniejszy marcowy upominek dla Pań, czyli Merkury przy Słowackiego
Znakiem rozpoznawczym spółdzielni na Żoliborzu stał się Merkury przy ul. Słowackiego 16/18. Ówczesna prasa pisała, że to "najpiękniejszy marcowy upominek dla pań z Żoliborza i Bielan". Na parterze czekały stoiska z bielizną, dodatkami, kosmetykami i pasmanterią. Z kolei na dole klienci mogli znaleźć sprzęt AGD i odbiorniki radiowe, a pierwsze piętro wypełniły stoiska z modną, wiosenną odzieżą, a także obuwiem i galanterią skórzaną. Ciekawostką była również kawiarnia "Hawana", która swój żywot praktycznie zakończyła wraz z upadkiem PRLu. Mieszkańcy zachwalali, że serwują tam najlepsze galaretki w pucharkach i rurki z kremem. Niespotykanej atmosfery dodawała też muzyka z szafy grającej.
Była tu fabryka opla i siedziba warszawskich taksówkarzy, teraz przyciąga produktami regionalnymi. Hala Marymoncka jak feniks z popiołów
W tym roku Hala Marymoncka kończy 80 lat. Jej historia zaczęła się tuż przed wybuchem wojny. Przed agresją Niemiec na Polskę powstał jedynie jej szkielet, a podczas okupacji zbudowano tu fabrykę opla, którą w 1944 roku zdobyło Zgrupowanie AK "Żniwiarz". Gdy Powstańcy wycofywali się z niej we wrześniu 1944 r., spalili cały budynek, by Niemcy mogli jej zająć. Po wojnie przy ul. Słowackiego 45/47 swoją siedzibę miało Miejskie Przedsiębiorstwo Taksówkowe.
W latach 70. niespotykanym wydarzeniem było otwarcie odbudowanej Hali Marymonckiej. Po Hali Mirowskiej i Supersamie była największym centrum handlowym w Warszawie. Wszyscy zadawali sobie pytanie, kiedy nowa świątynia handlu otworzy swoje podwoje. Budowlańcy przyspieszyli prace wykończeniowe, a handlowcom, by się wprowadzić z towarem, zamiast dwóch tygodni wystarczyło zaledwie pięć dni. "Należą się słowa uznania za tak szybkie przygotowanie" - chwalił spiker ówczesnej kroniki filmowej. Na parterze znajdowały się artykuły spożywcze, na antresoli przemysłowe, a na utrudzonych zakupami czekał barek kawowy "Tośka".
Obecnie Hala Marymoncka przyciąga bogatą ofertą produktów regionalnych. Nie brakuje nabiału wyprodukowanego przez mazowieckie, lubelskie czy mazurskie spółdzielnie mleczarskie. Zakupy robi się spokojnie i bez pośpiechu, a wiele osób zwraca uwagę na szeroki asortyment. Po ostatniej przebudowie straciła jednak swój pierwotny charakter.
fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Napisz komentarz
Komentarze