Na początku mało kto wierzył, że to może tak fajnie wyjść. Cieszę się, że pokazałam i udowodniłam, że może się udać. Zwłaszcza, że kobiet w tej branży jest niewiele. Marianna Zjawińska, właścicielka klubokawiarni Prochownia Żoliborz w rozmowie z Mateuszem Durlikiem.
Marianka, opowiedz nam trochę o sobie: kim jesteś, czym się zajmujesz?
Urodziłam się na Żoliborzu i całe moje życie kręci się wokół dzielnicy. Ludzie się czasem dziwią, ale do dzisiaj przyjaźnię się z dziewczynami, które poznałam w przedszkolu na Śmiałej. Dla mnie to normalne. Mój chłopak też jest z Żoliborza, tak jak większość przyjaciół. Cała moja rodzina tutaj mieszka. Kiedy przyjaciółka z Bielan szukała domu w Piasecznie, powiedziałam jej, że nie ma opcji, żeby się tak daleko wyprowadziła. Ostatecznie kupiła dom w Łomiankach.
Skończyłam polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a po studiach pracowałam w agencji reklamowej jako copywriter. Zawsze marzyłam o tym, aby na Żoliborzu powstało fajne, otwarte miejsce dla ludzi, więc kiedy nadarzyła się okazja zrobienia czegoś w Prochowni Północnej, postawiłam wszystko na jedną kartę i postanowiłam się zaangażować. Udało się. Przez chwilę pracowałam jeszcze w agencji, ale szybko się okazało, że nie połączę etatu z ciągle zwiększającymi się obowiązkami związanymi z prowadzeniem własnej firmy. Teraz zajmuję się już tylko Procho i różnymi innymi mniejszymi projektami.
A skąd w ogóle taki pomysł, żeby z branży marketingowej pójść w gastro?
Od zawsze chciałam stworzyć coś swojego i pracować sama na siebie. O posiadaniu kawiarni pierwszy raz pomyślałam jeszcze w liceum, na zaliczenie zajęć z przedsiębiorczości pisałam biznesplan właśnie o założeniu kawiarni. I dostałam najlepszą ocenę, ku zdziwieniu kolegów. Najwyraźniej prowadzenie biznesu nadal uważane jest za męskie zajęcie. Mimo wszystko, jako młoda osoba nie do końca zdawałam sobie sprawę z ryzyka i nakładu pracy, z jakim wiąże się tego typu decyzja. Rozwój firmy wymaga dużych wyrzeczeń, poświęciłam jej cały swój prywatny czas, wszystko kręciło się wokół Prochowni.
I robiłaś to sama?
Sama na początku nie dałabym rady – pomagali mi rodzice, i w sumie nadal pomagają. Mama zawsze ratuje w kryzysowych sytuacjach, a tata, jako inżynier, pomaga w sprawach technicznych. Zawsze bardzo mnie wspierali i wierzyli, że się uda. Byłam kompletnie nieświadoma tego, jak wygląda prowadzenie własnej działalności i co się z tym wiąże – księgowość, podatki, zarządzanie personelem i ogólnie sprawy związane z gastronomią. Z dzisiejszej perspektywy to był naprawdę skok na głęboką wodę. Jedyne doświadczenie jakie miałam, wyniosłam z restauracji Żywiciel, w której podczas studiów pracowałam jako kelnerka. Początki były więc dla mnie wyjątkowo trudne, zwłaszcza, że od zawsze byłam Zosią Samosią i wszystko chciałam robić sama, nad wszystkim mieć kontrolę. Teraz już wiem, że to niemożliwe. Na szczęście udało mi się zbudować wspaniały zespół, dzięki któremu wszystko działa.
Koncept i pomysł na działanie Procho jest w całości mój i nad ważniejszymi sprawami ciągle mam kontrolę. Czasem jestem nieugięta i uparta, bo staram się, żeby wszystko było spójne. Może jestem drobiazgowa i czepiam się szczegółów, ale ostateczny efekt budują właśnie takie drobne rzeczy.
Było to zatem wyzwanie.
Na początku praktycznie nie mieliśmy gości, więc wymyślaliśmy mnóstwo wydarzeń. Oczywiście nie na taką skalę, jak teraz. Pierwszy ekran na kino plenerowe był zwyczajną białą dyktą, a stelaż zbudował mój tata. Do wyświetlania filmów używaliśmy niewielkiego, domowego rzutnika. Na seanse przychodziło 20, 30 osób, więc taki sprzęt był wystarczający. Gdy teraz wspominamy tamte projekcje, wszyscy się śmieją z totalnej prowizorki. Dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej, korzystamy z profesjonalnych sprzętów. Trzeba się było nauczyć, jak organizować tego typu wydarzenia. Niektórzy patrzą dzisiaj na Prochownię i myślą, że to wszystko takie piękne i że taki sukces.
Przychodzi do nas mnóstwo matek z dziećmi, z wózkami - bardzo sobie cenią, że mogą posiedzieć razem wśród zieleni. Takiego ożywienia nigdy wcześniej nie było
Owszem, jest, ale ile poświęciłam czasu i życia dla tego miejsca, wiedzą tylko moi najbliżsi. Siedziałam w kawiarni dosłownie od rana do nocy, byłam obecna przy każdej rezerwacji, na każdym wydarzeniu, no i robiłam wszystko – od szlifowania i malowania stołów, po parzenie kawy, prowadzenie działań marketingowych, robienie zdjęć, grafik, ogarnianie rezerwacji, wydarzeń, planowanie, księgowość. Na początku mało kto wierzył, że to może tak fajnie wyjść. Raczej spotykałam się z komentarzami: „każdy marzy o otwarciu własnej knajpy, ale wiesz jak jest”. No i cieszę się, że im pokazałam i udowodniłam, że może się udać. Zwłaszcza, że kobiet w tej branży jest niewiele.
A kiedy Prochownia zaczęła być opłacalna?
Jak zaczynałam jako 25-latka, w ogóle nie myślałam o finansach, o tym, że biznes musi się spinać. Zależało mi na tym i to była moja wielka ambicja, aby stworzyć miejsce, które ludzie pokochają. I na szczęście się udało. Myślę, że zadziałało tutaj wiele różnych czynników. Jednym z ważniejszych w mojej ocenie, oprócz poświęcenia i intuicji do trafionych pomysłów, są ludzie, bo to oni tworzą każde miejsce. A ludzi wokół mamy naprawdę wspaniałych – od Procho ekipy, po gości, którzy do nas przychodzą.
Przez pięć lat zbudowaliście solidną markę. Z czego to wynika?
Powiedziałabym, że z determinacji i konsekwencji. Jeśli masz jakiś plan, jakiś pomysł albo wizję, i włożysz w to całe serce, powinno się udać. To jednak duże poświęcenie, trzeba się zaangażować na maxa. Chciałam, aby Prochownia była czymś więcej niż tylko kawiarnią czy barem – aby była miejscem, z którym ludzie będą się utożsamiać, w którym będą chcieli spędzać czas, które pokochają.
Kochają, lubią?
Takie mamy sygnały. Odwiedza nas mnóstwo osób, które z nami rozmawiają, chwalą, proszą o różne rzeczy, a my na ich potrzeby odpowiadamy. W Prochowni nawiązało się wiele przyjaźni, które trwają do dziś. Generalnie wszystko wskazuje na to, że mieszkańcy lubią Procho :) Wychowałam się na Żoliborzu i pamiętam, że kiedyś nic tutaj się nie działo, nie było restauracji, barów, kawiarni, trzeba było jeździć do centrum, żeby gdzieś wyjść. Teraz na szczęście wszystko się bardzo zmieniło. Cieszę się, że też miałam w tym udział.
Ale chyba nie wszyscy są pozytywnie nastawieni, prawda? Słyszałem trochę opinii, że niszczycie urok parku, niszczycie zieleń, co o tym sądzisz?
Ten temat wraca każdego sezonu letniego. Nasza działalność ożywiła park, kiedyś odwiedzany głównie przez spacerowiczów. Po otwarciu Prochowni charakter parku i sposób na spędzanie w nim czasu zaczęły się powoli zmieniać. Widać wyraźnie, że istniała potrzeba fajnie zaaranżowanej przestrzeni na świeżym powietrzu, gdzie można usiąść na leżaku, napić się kawy, lemoniady czy piwa. Przychodzi do nas mnóstwo matek z dziećmi, z wózkami – bardzo sobie cenią, że mogą posiedzieć razem wśród zieleni.
To była moja wielka ambicja, aby stworzyć miejsce, które ludzie pokochają
Takiego ożywienia nigdy wcześniej nie było i czasem docierają do mnie głosy, choć nie bezpośrednio, że niektórzy przyzwyczaili się do innego charakteru parku – bardziej leniwego, spokojnego. Rzeczywiście, wokół Prochowni, zwłaszcza w ładną pogodę, jest duży ruch, ale wystarczy odejść nieco dalej i tam naszych gości nie ma. Jeśli chodzi o trawę, to jest ona naszym oczkiem w głowie i o nią naprawdę dbamy, dosiewamy, nawozimy, codziennie wieczorem ją podlewamy. Trudno jest jednak wszystkim dogodzić, zawsze będą głosy przeciwne. Ale miasto się rozwija, społeczeństwo również – zmienia się sposób spędzania wolnego czasu i ludzie chcą wychodzić z domu, by pobyć właśnie w takich miejscach. Nie uda się już zatrzymać tego trendu. Ja się cieszę, że Żoliborz przestał się kojarzyć z sypialnią i zaczął żyć.
Planujesz rozwój?
Co roku sobie obiecuję, że czas iść dalej, zrobić coś nowego. Rzeczywistość jednak weryfikuje moje plany – dotychczas nie było jak, bo Procho zabiera naprawdę dużo czasu, nawet po sezonie. Mam mnóstwo pomysłów, ale jeśli w mojej głowie powstaje jakiś nowy koncept, to muszę być go w 100% pewna. Na razie nic konkretnego nie mogę powiedzieć. Oprócz tego, że na pewno będzie to coś fajnego :)
Napisz komentarz
Komentarze